Co puszcza widziała
Co u licha?, pomyślał mąż Sabinki, kiedy nagle zaskrzypiały mu nad głową deski w stodole. Kto tu jest? – zapytał z niepokojem.
To my – Mulki – panie gospodarzu!
Był początek listopada 1942 roku. W pobliskim miasteczku zlikwidowano właśnie getto, a ludzi stamtąd przewieziono do centralnego w regionie - do Białegostoku.
Mulko był cieślą. Razem z dwoma dorosłymi synami trudnił się przed wojną gontowaniem dachów. Gont, to taki rodzaj drewnianej dachówki. Bardzo popularny na zalesionym bogato Podlasiu.
Stary Mulko dobrze główkował, bo miejsce na schronienie wybrał doskonałe. Wioska położona głęboko w Puszczy Knyszyńskiej nadawała się wyśmienicie. W dodatku znał doskonale Sabinkę i jej męża, bo tuż przed wojną skończył robotę przy ich stodole. Młode, sympatyczne małżeństwo z dwójką małych dzieci, wydawało się być na tyle przyjazne, by udzielić choćby doraźnej pomocy. Gospodarstwo leżało na skraju wioski, tuż pod ścianą lasu.
Nie zawiódł się przeto stary Mulko i mógł spokojnie przeczekać nadchodzącą zimę pod opieką Sabinki i jej męża.
W zimowe wieczory mąż Sabinki wycinał drewniaki z drewna dla Mulka i jego synów, bo obuwie mieli stare i znoszone, a wiadomo było, że pójdą do lasu na wiosnę. Kiedy stopniały śniegi, mąż Sabinki wykopał w lecie bunkier dla swoich gości. Zamieszkali w nim chętnie. Mogli pod osłoną lasu przemykać się do swoich kobiet, które znalazły schronienie w innej puszczańskiej wiosce, oddalonej o kilka kilometrów.
Sabinkę i jej męża odwiedzali już tylko sporadycznie, głównie za potrzebą. Głód ich przyprowadzał.
Z czasem odwiedziny ustały. Nie doszukiwano się przyczyny, bo świadomość zagrożenia był duża i z ulgą odetchnęła Sabinka i jej mąż również. Mały leśny bunkier wyglądał na opuszczony.
Dwukrotnie jeszcze Sabinka miała spotkać tych ludzi. Raz, kiedy dzięki świadectwu starego, uszła z życiem z rąk uzbrojonej żydowskiej watahy, o czym opowiada w reportażu Tryba Potockiego. Drugi raz, tuż po wojnie, kiedy jeden z synów odwiedził rodzinę i podziękował za wcześniejszą pomoc. Przeżył tylko on jeden.
Za wioską był tak zwany Majdan. Stacjonowała w nim kilkuosobowa grupa niemieckich żandarmów.
Wprost, na ten właśnie Majdan, pewnego letniego dnia czterdziestego trzeciego roku, wyszedł z lasu jakiś Żyd. Miał wyjątkowego pecha, bo zauważono go od razu.
We wsi zapamiętano, że był wyjątkowo otyły, a w kieszeniach miał spore ilości cukierków. Te słodycze Niemcy sypnęli dzieciakom pod nogi, kiedy prowadzili nieszczęśnika przez wioskę. Wzięli z niej kilku mężczyzn. Kazali zabrać szpadle. Pewnie jego szczątki do tej pory spoczywają gdzieś w lesie.
Tuż po ucieczce Niemców, w czerwcu czterdziestego czwartego, wyszło z lasu czterech partyzantów z harmoszką. Zagadywali po rosyjsku, grali, śpiewali, częstowali wódką i zachęcali do wstąpienia w szeregi swojego oddziału, by gonić psubratów - Niemców. Taka niby sowiecka rozwiedka. Trafili dobrze, bo akurat we wsi nie było polskich partyzantów, których rodziny zamieszkiwały okolicę. Działała na tym terenie Armia Krajowa, sporą popularnością cieszyły się Narodowe Siły Zbrojne.
Ktoś udostępnił izbę, ktoś ugościł. Było wesoło i radośnie, bo „Sowieci” z wielką sympatią odnosili się do mieszkańców wioski.
Trzech młodziutkich chłopców zgłosiło się, na ochotnika, na wojnę z Niemcami. Jeden z nich przyniósł nawet karabin.
Kiedy nagle do wsi przybyli kolejni „partyzanci”, wtedy wyszło szydło z worka. Nie była to żadna sowiecka rozwiedka, ale oddana niemieckim faszystom zgraja zaprzedanych im rezunów różnej proweniencji. Ubezpieczenie niemieckich tyłów. Ruska hołota- zbieranina zdrajców i bandziorów.
Chłopaków przed śmiercią okaleczyli bez litości. Wyłupili im oczy. Poucinali języki. Zakrwawione strzępy ciał porzucili na skraju drogi. Na szczęście nie zdążyli spalić wioski, bo nagle uciekli. Coś ich przepłoszyło.
Za trzy dni wieś była już wyzwolona. Tym razem przez prawdziwą Armię Czerwoną.
Wkrótce nowa władza zaczęła swoje rządy, a jej przedstawiciele w mundurach NKWD i UB penetrowali okolice w poszukiwaniu „zaplutych karłów reakcji”. Nie poprzestawali na partyzantach, ale z premedytacją niszczyli ich zaplecze – miejsca, które dawały polskim patriotom wsparcie – rodowe siedliska.
Płonęły podpalane przez bolszewickich oprawców gospodarstwa, a do próbujących je gasić ludzi, strzelano bez litości.
Zabrano męża Sabinki. Za przynależność do NSZ znęcano się nad nim przez pół roku. Wypuszczony, o dziwo! (czyżby Mulki?), zmarł po paru miesiącach.
Inni latami siedzieli w kazamatach, bądź rąbali tajgę za Uralem.
Jeden z miejscowych partyzantów z WiN-owskiego oddziału P8, o pseudonimie „Bączek”, zginął przez przypadek z ręki własnego kolegi. Schodzący z fury partyzant zaczepił cynglem niezabezpieczonego karabinu o gałązkę rosnącego obok drzewa i broń wypaliła.
Pogrzeb Bączka uwieczniła fotografia. Widać na niej mieszkańców opisanej przeze mnie wioski.
Kiedyś do wsi przyjechał na urlop mocno zaangażowany żołnierz KBW. Rodzina w tajemnicy trzymała fakt jego przynależności do tej formacji. Wieści jednak dotarły gdzie trzeba i powitano sąsiada honorowo.
W nocy przyszło do niego w gości kilku chłopców w zielonych rogatywkach. Wyprosili aktywistę z wioski, puszczając go w samych gaciach. Taki rodzaj potępienia. Łagodny, bo to przecież sąsiad był. On jednak nie miał skrupułów podczas swoich operacji wojskowych, bo echa jego dokonań doszły rodzinnej wioski.
Mała wioseczka, cichutka, ale puszcza wokół niej szumi głośno i opowiada co widziała…
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2026 odsłon
Komentarze
Pogrzeb "Bączka"
10 Maja, 2013 - 15:31
Zdjęcie ma swoją własną historię
11 Maja, 2013 - 09:52
Znalezione w aktach UB, nie wyglądało na zidentyfikowane. IPN, poprzez lokalną prasę, zwrócił się z apelem do mieszkańców regionu o pomoc w wyjaśnieniu pochodzenia tej fotografii.Ludzie pamiętali i pomogli.
Nie wiadomo tylko, kim był autor zdjęcia.
Różne cierpienia w wojnie pokutowano
12 Maja, 2013 - 21:25
Jednych dręczono innych zaś mordowano
Nad Polakami litowano się rzadko
Choć nam przychodziło to gładko
Widocznie Wiara dawała nam przywileje
Z której wielu się śmieje
Po drugiej stronie będzie inaczej
Dla każdej jednej duszy łajdaczej
Pozdrawiam
"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"
"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"
A'propos
19 Sierpnia, 2013 - 17:05
Opowieści żołnierza AK, następnie AKO i WiN, walczącego na terenie Puszczy Knyszyńskiej:
http://www.polskieradio.pl/8/380/Artykul/351994,Czternastoletni-lacznik-AK