Między śpiewem (porannym) ptaków i zapachem lipy

Obrazek użytkownika Wiktor Smol
Kraj

Egoizm w ramach psychologi uznaje się za fakt empiryczny

 

Jeden z najdłuższych dni, i nie jest to przesilenie dnia i nocy. Pośród śpiewu „Polacy nic się nie stało” głośne rozmowy Polaków na ulicach. Niedopitki w liczbie mnogiej ze zdartymi strunami nawołują do boju: miesza się to wszystko, podobnie jak krew z wypitym alkoholem. Tu i tam jeszcze: „Polska biało czerwoni” miesza się z „niech żyje nam rezerwa” ,  „niech żyje orzeł biały”. Głosy stają się coraz słabsze, wygląda na to, że są bardziej zjechane niż opony zimowe gorącym latem.

Zaczyna świtać. Przez otwarte okno do pokoju zaczyna wreszcie wlewać się normalność – zapach lipy i śpiew ptaków. Lampy świecą w karnym szeregu po obu stronach ulicy, która odprowadziła po meczu przyjezdnych w kierunku na Warszawę.

Niebo zaczyna przybierać kolor puddingu czekoladowo-waniliowego z sokiem malinowym. Zajadam się. Pysznie. Muszę się spieszyć; pudding podany na wielkim deserowym talerzu kończy się właśnie i niebo zaciąga się na powrót grafitem. Tylko ptaki, i zapach lipy, niezmienni wlewają się do pokoju.

Przeglądam rozmaite serwisy, wszędzie na górze jest wiadomość o śmierci gen. Sławomira Petelickiego. Przypominam sobie, że kilka dni temu napisałem, że „Jedyne wyjście, to trzydniowa, wygrana wojna atomowa” i w tekście wspomniałem, że (po akcji) w Magdalence dupy dało kilka osób, w tym twórca „Gromu” gen. Petelicki. Mam nadzieję, że nie wziął sobie do siebie tego dosłownie, że nie mój wpis był powodem, tylko uniósł się (jak zawsze) honorem i postanowił oddać życie za zdradzoną Ojczyznę. Szkoda. Żywy, jak sądzę, mógłby się bardziej przydać. I też szkoda, że samobójstwa nie popełnił Tusk Donald, Lato Grzegorz, i około setki innych nie kryjących się, że są z Pezetpeeru. Oni wszyscy, tak sobie dumam, muszą mieć na drugie imię Wiesław, a Tusk, bo młodszy, to ma Edward.

Tusk powinien sobie strzelić w łeb na mównicy sejmowej, ale wpierw powinien przeprosić Polaków  za Smoleńsk i za ustawę emerytalną, która zbiega się z czasem zasiłków pogrzebowych tuż po osiągnięciu ustalonego wieku. Lato powinien się powiesić natychmiast nie czekając zakończenia turnieju i rozpoczęcia śledztwa w PZPN. Wspomniana setka może to zrobić w dowolnym czasie o dowolnej porze w dowolnym miejscu, może być nawet publicznie, ale nie później niż do 1 czerwca. Taki prezent na Dzień Dziecka.

Za oknem pojedynczo lub parami przemieszczają się niedopitki poranne, ale sił na okrzyki nie mają. Za to ptaki rozśpiewały się na dobre, a lekki wiatr od strony Warszawy – kierunek wschód – z jeszcze większą siłą wlewa jeszcze więcej zapachu lipy. Lubię lipę, ale wymieni do skreślenia (z listy zamieniających tlen w dwutlenek węgla) wyżej, jeszcze bardziej lipę lubią. Ja lubię zapach, a oni dosłownie.   

W lutowym wydaniu „Bluszcza” (u mnie bluszcz pnie się miesiącami na stoliku pod lampą naprzeciw fotela vis a vis otwartego okna),  pod tytułem: Znośne piętno Hrabala,  czytam takie oto zdanie: Czechy to zbyt mały kraj na wielką narrację. I zanim wgryzę się w temat, to myślę, że po wczorajszym wzięciu w dupę właśnie od Czechów, kraj ten jest wystarczającej wielkości, aby pomieścić w sobie wielką narrację, dyskusję i radość z wejścia do ćwierćfinałów piłkarskiego turnieju Euro 2012.  

Dopijam pierwszą kawę i spoglądam w okno – przez niewielki otwór w grafitowej chmurze zerka na mnie szelmowskie oko Słońca. Torowiskiem przyjechał pierwszy tramwaj. Dzień się zaczyna, czas dokończyć Hrabala.

Brak głosów