Sylwestrowe postanowienia

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Blog

Od czasu do czasu, jak uporczywa czkawka, prześladują nas wyrzuty sumienia. Chcemy się zmienić, naprawić, coś nas męczy, dławi i nie pozwala patrzeć na siebie, jak na ludzi wolnych od używek. Za dużo palimy, kaszlemy coraz częściej, dusi nas, z trudem łapiemy powietrze, a na dodatek ciągle słyszymy, że ten przestał, tamtemu się udało, więc kombinujemy, że chyba i nam nie zaszkodzi spróbować, bo „a nuż, a widelec”...

Pijemy też. Pociągamy nieźle, bo jak bez jednego na zapęd, tak całkiem na trzeźwo przetrwać z tym światem, argumentujemy. W pracy jest nam również nie tak, jakbyśmy pragnęli. Szefostwo wymaga, byśmy byli aktywni, kreatywni, dyspozycyjni, co nie zawsze jest możliwe. Mamy więc zgagę i poczucie winy. Ale jest sposobność, by pozbyć się moralnego kaca. Sposobność ta ma tytuł: solenne obietnice.

Przy lampce noworocznego szampana, rozbawieni, roztańczeni, uniesieni powszechną euforią, składamy uroczyste śluby: od jutra won z przywarami, od jutra będziemy zacni do ostatniej kropli krwi. Będziemy dbać o zdrowie, Kierownik Dyrektor odzyska do nas zaufanie, da nam premię, podwyżkę i awans. Lecz upojna sylwestrowa noc kończy się bladym świtem i, jak w piosence: „wszystko przemija nam”.

Tu dopada mnie refleksja: wszak obietnice składamy często. A to żonie, że przestaniemy ją bijać regularnie co tydzień i ograniczymy się do jednego razu na miesiąc, a to narzeczonej, że nie spojrzymy na żadną inną w każdy wtorek nieparzystego miesiąca…

Przykładów mamy po uszy. Dzień kobiet, Dzień Hutnika, Górnika, Człowieka Bez Kasy, Człowieka Na Medal, Walentynki, Święto Starego Konia. Dni obiecanek frygają po kalendarzu i coraz nam ciaśniej od niespełnionych deklaracji i coraz nam bardziej żal tych naszych wygłupów z dotrzymywaniem słowa, tej naszej słomianej szlachetności...

Brak głosów