PRZETARG NA ABSURDY

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Humor i satyra

 

Przebywam w świecie niechcianym, narzuconym, skonstruowanym przez osobnika umysłowo nieszczególnego. W krainie strachu, agresji, groteskowych recept na cokolwiek. Żyję w otoczeniu farfocli, płaskich wyrażeń i naskórkowych ocen. Znajduję się na marginesie obecnych wypadków. Jestem traktowany poważnie tylko wtedy, gdy po lokajsku siedzę pod miotłą. A kiedy odważam się być innego zdania, kreatury o wiotkich umysłach obrzucają mnie błotem, wyzwiskami, życzeniami rychłej śmierci.  

Muszę się poddać konserwacji, ponieważ gdzie nie spojrzę, tam dostrzegam brak sensu; męczę się dookolną nienawiścią. Męczę się poronionymi próbami nawiązania z oponentami rzetelnego dialogu. Przez co stałem się zrzędliwy, rozgoryczony, monotematyczny i furiacki.  Powinienem więc rzec, że mam dosyć przekonywania kogokolwiek do czegokolwiek. Ale tak nie powiem, bo wtedy musiałbym sobie zarzucić kapitulanctwo. Rejterowanie z pola bitwy.

Mam dosyć czytania o tym, kto kogo upokorzył, kto nad kim zatryumfował i okazał się lepszym warchlakiem.  Nie interesują mnie wywiady, oświadczenia, słowna woltyżerka z chorymi, których miast wysłuchiwać, należałoby leczyć. Interesuje mnie za to, dlaczego nie potrafimy nazywać rzeczy po imieniu. Stwierdzić, że głupowatość jest apolityczna i nie ma stałego meldunku.

Dlaczego byle informacyjnego michałka traktuje się w kontekście partyjnej rozgrywki. Na przykład elektryzujący i jakże ważny news o zgwałceniu konia w osławionym Janowie Podlaskim.  Podejrzewam, że gdyby rzecz dotyczyła innej miejscowości, pies z kulawą nogą nie byłby ciekaw publikowania takiej wiadomości. Tymczasem w naszym medialnym zieleniaku odbywa się tradycyjny festiwal: uporczywe ogłaszanie przetargów na absurdy.

*

Radio, prasa, telewizja i ulica, wszystkie te nośniki przygnębiających informacji, obwąchują rzeczywistość; starają się zrobić wokół niej godziwy raban. Na siłę udowodnić, że jest paskudna. Dążą do tego, by wycisnąć z ludzkiego bólu i łez, jak największą ilość pieniędzy.   

Sprzedaż tragedii, mówienie o niej, zaaferowane, rozentuzjazmowane i wszechstronne obgadywanie wszelkich jej aspektów, reperkusji i konfiguracji, to temat modny. Samograj prawie że. Co prawda można zaobserwować, jak funkcjonuje na pierwszych stronach gazet, w radiowych, czy telewizyjnych dziennikach, ale prawdą też jest, że szybko powoduje mdłości; działa ledwie że przez krótką chwilę. Aż do wygaśnięcia publicznego zainteresowania.

Wszystko, co nowe i pachnące świeżą krwią, jest atrakcyjniejsze od przeżutego dramatu. Szybko zapominamy o przeterminowanych i tym sposobem sensacje zwietrzałe ustępują miejsca nowym; otrzymujemy krzepiącą dostawę kolejnych masakr, a zwietrzałe, przechodzą w stan chwilowego spoczynku. Wędrują do Referatu Spraw Niezajmujących. Na moment przycichają, są przez pewien czas trywialne niczym zdarta płyta. Lecz gdy zaczyna być za spokojnie i zagraża nam normalność, gdy nie ma o czym pisać, rozważania na ich przegniły temat pojawiają się jak stęchła recydywa.  

Jesteśmy bombardowani aktualnym PROBLEMEM znajdującym się na naszej maglarskiej tapecie. Natłok chorobliwych zjawisk, tych wulgarnych omenów naszego losu, nurtuje mnie od dawna. Wrażenie to nasiliło się z chwilą terrorystycznego ataku w 2001 r. A potem wzrosło podczas wnikliwych debat o Smoleńsku i cyrków z ekshumacją ofiar.

Denerwują mnie bezustanne powtórki z tragedii. Seriale z cudzego bólu. Tak jak wszelka natarczywość przekazu. Działa mi na nerwy widok reportera wyłaniającego się ze szklanego pudełka i opowiadającego po raz tysięczny, o tym, co widziałem przed minutą, a co mogłem zobaczyć dzięki sponsorowi od prezerwatyw. Rani obraz telewizyjnego konferansjera pokazującego mi  krwawe widoczki rozwalonych ciał i zapadających się wież, ludzi wyskakujących na bruk, prywatne  rozmowy komórkowe i ostateczne pożegnania z rodzinami. Nazbyt intymne, przeznaczone dla najbliższych, bez skrupułów udostępnione publice, stające się własnością ogólnodostępną i poniekąd narodowym dobrem, bo przecież każdy ma prawo do ich interpretowania, komentowania, poddawania głupawym ocenom. Bo przecież wszyscy, a zwłaszcza postronni, są tego ciekawi; mogą bez przeszkód lać krokodyle łzy, toczyć pianę, zanosić się ubolewaniem.

*

Jestem przez te nośniki traktowany jako dodatek do żurnalistycznej pensji: moralnie plugawiony przez współczesną odmianę Nikodema Dyzmy. A kiedy o tym mówię, Obywatel Dyzma powiada, że marudzę. I dziwi się, jak można nie lubić tragedii, istnieć bez plotek, trupów i ofiar, przemocy i katastrof.

Co to za życie bez gwałtów i seryjnych morderstw? Zwłok rozmazanych na ścianie? Jak nie pokazywać strumieni krwi, jak obejść się bez ofiar i malowniczych dramatów? Jak można wytrzymać bez codziennej dawki zgrozy i upojnego słuchania jęków ludzi wołających o pomoc? Przecież to tak niebiańskie doznania! Balsam dla oczu! A generalnie, to chce tego NARÓD!

Odpowiadam mu słowami Rochefoucauld: zawsze mamy dość siły, aby znieść cudze nieszczęście. Jednak po jego rozpaczliwej tępej minie poznaję, że nie wie, o co mi chodzi.

*

Metoda postępowania w obliczu nieszczęścia, została już opisana przez Gabrielę Zapolską (Moralność pani Dulskiej). Z grubsza biorąc polegała na biernym przyglądaniu się narastającej patologii, braku reakcji na dziejące się zło, zaciekawionym filowaniu i wścibianiu kichawy w nieswoje  biznesy.

Metodę jednak udoskonaliliśmy. Wspólnym wysiłkiem udało się nam pokonać wszelkie moralne, etyczne i estetyczne bariery, wszelką dotychczasową kameralność. Nie ma już tajemnic, a wszystko jest jawne, dostępne, otwarte dla zwiedzających. Nie trzeba wizjera, by zakraść się do wnętrza czyjegoś domu; zajęliśmy się niuchaniem i namiętnym podglądactwem cudzego istnienia. 

Dostrzeżone przez nią, bojaźliwe sposoby walki z otaczającą gangreną bezduszności, bagatelizowanie znaczenia faktów i nonszalanckie uspokajanie, że NIC SIĘ NIE STAŁO, są wyśmienitymi ilustracjami czasu, w którym przyszło nam żyć.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)

Komentarze

Taki świat jest skutkiem przyjętej, bezkrytycznej postawy wobec mediów dzialających w systemie konsumpcjonistycznym.. Działają one w błyskawicznym trybie on-line'owym niekompatybilnym z dłogofalowymi procesami społeczno-politycznymi, co powoduje fataklne skutki. Jeżeli dodamy do tego polityczny aspekt systemu postkomunistycznego, to wtedy cały aburd tej sytuacji widać jak na dłoni. Taki jest skutek ignorowania wyżej wymienionych dwóch aspektów sytuacji polityczno-spolecznej w Polsce. Trzeba temu przeciwdziałać, a z żalem muszę powiedzieć,że internauci z ochotą w tym balecie uczesniczą.

Vote up!
1
Vote down!
-1
#1523620