Ich ręce aż po łokcie pokryte były krwią i krzyczeli Vivat Ukraina!

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

Nazywam się Marian Sikorski, ur. się 8 września 1933 r. we wsi Izów, gm Chotiaczów, powiat Włodzimierz Wołyński na Wołyniu. Moi rodzice to Marcin i Helena Sikoroski z d. Bieszczanik. Około 1931 r. nasz tata wyjechał z pięknej Zamojszczyzny na Wołyń, aby pomagać i pracować na życie przy melioracji pól. Niedługo później kupił gospodarstwo i dom we wsi Izów i sprowadził żonę, wraz z czworgiem dzieci po pierwszej matce Zofii: Marię, Janinę, Helenę i Jana oraz troje dzieci zrodzonych, już z drugiej żony Heleny: Bolesława, Zofię i Stanisława. Ja byłem zatem dzieckiem ósmym, po mnie urodziło się jeszcze dwoje dzieci: Alicja i Tadeusz.

Nasza wioska była ukraińska, nieduża, tylko około 25 gospodarstw. Ponieważ ogromną większość stanowili Ukraińcy, prawie wszyscy w okolicy mówili po ukraińsku, w niedzielę i święta chodzili modlić się do swojej prawosławnej cerkwi, która stała w środku naszej wsi. Nie przypominam sobie, aby w naszej wsi jeszcze ktoś mówił po polsku, chyba byliśmy tam jedyną rodziną polską. Nasza wioska położona była nad samą rzeką Bug, do której było tylko 50 m, a do miasteczka Uściług zaledwie 3 km drogą. Tam też była nasza kat. parafia i nasz kościółek, w którym zostałem ochrzczony. Odpust w naszym kościele był latem, pamiętam że gdy miałem zaledwie trzy latka i byłem na uroczystościach odpustowych, zgubiłem się w tłumie ludzi. Wszystko się jednak dobrze skończyło, gdy znalazła mnie moja starsza siostra Zosia, która była harcerką i miała taki ładny mundurek. Spośród mojego licznego rodzeństwa, harcerzami byli też moi dwaj starsi bracia: Bolesław i Stanisław.

Przed II wojną światową w naszej wiosce było bardzo spokojnie, żyliśmy wszyscy w zgodzie, ja byłem jeszcze za mały, aby mieć kolegów i koleżanki, ale moje starsze rodzeństwo, które chodziło do szkoły do Uściługa, miało wielu znajomych i to zarówno Polaków jak i Ukraińców oraz Żydów. Wielokrotnie wspominali potem  po wojnie w rozmowach, że życie w Izowie w latach przedwojennych to była prawie „sielanka”. Nie było mowy o jakiejkolwiek formie prześladowania, a cóż dopiero powiedzieć o przemocy. Nigdzie nie spotkaliśmy się z piosenkami, których treść byłaby obraźliwa dla naszego narodu czy ojczyzny. Dziś tak sobie myślę, że gdyby ktoś w tamtym czasie, powiedział nam, że za kilka lat Ukraińcy będą masowo mordować Polaków, nie uwierzyłbym. Mój tato Marcin opowiadał, że przed wojną zdarzało się nawet tak, że nasi Ukraińcy mieli lepsze prawa w urzędach, byli lepiej traktowani niż miejscowi Polacy. Dla przykładu w urzędach, Polakom kazano niekiedy czekać, gdy Ukraińcy byli obsługiwani pierwsi.

W pierwszym dniu wojny miałem zaledwie sześć lat pamiętam, że gdy przybliżył się do nas front, Niemcy atakowali na miasto Uściług. W naszej wsi byli tylko jeden dzień, po czym zaraz cofnęli się z powrotem za rzekę Bug. Gdy rozbite polskie oddziały, cofały się we wrześniu przed nacierającymi Sowietami, polscy żołnierze przerzucili przez rzekę Bug pontonowy most, zaraz niedaleko naszej wsi. Uciekający żołnierze przechodząc przez ten most na naszą stronę, zatapiali wiele broni, przede wszystkim ręcznej w rzece. Ukraińcy niemal w tym samym momencie, podpływali na łodziach w te miejsca i wyławiali porzuconą broń polską. Potem gdzieś to chyba magazynowali, a część zatrzymywali, oczywiście przy sobie.

Nie przypominam sobie, aby Ukraińcy atakowali polskich żołnierzy, gdy ci przeprawiali się na naszą stronę. Ale mój tato Marcin opowiadał mi osobiście tak: „We wrześniu trzech Ukraińców stało na drodze Uściłudzkiej w Izowie. W pewnym momencie nadjechał motocyklem polski żołnierz ubrany w mundur wojskowy. Jeden z tych Ukraińców nagle podniósł karabin, przymierzył i strzelił zabijając żołnierza na miejscu. Gdy motocykl się przewrócił, Ukraińcy podbiegli do niego i zaczęli go przeszukiwać. Kiedy znaleźli dokumenty zabitego, zaczęli w głos rozpaczać, ponieważ okazało się że zabili swojego, Ukraińca w polskim wojsku.”. Tato opowiedział mi to jeszcze tego samego dnia, kiedy to się wydarzyło na drodze Uściłudzkiej.

Nie zauważyłem w tym czasie jakiegoś szczególnego poruszenia wśród miejscowej ludności ukraińskiej. Jednak gdy przyszli do nas Sowieci, wielu naszych Ukraińców pozakładało sobie czerwone opaski na ręce i chodziło po okolicy z bronią Wejście Sowietów do naszej wsi, wielu miejscowych Ukraińców przyjęło z nieukrywaną radością, mieli nadzieję zbudować przy nich „Samostijną Ukrainę”. Zaraz po wejściu Sowietów, mój tato pełnił wraz z innymi wartę na granicznej teraz rzece Bug. Pewnego razu przyszedł do niego sowiecki oficer oraz dwóch miejscowych Ukraińców i zaczął namawiać wszystkich trzech, aby zniszczyli świętą figurę, stojącą tuż przy cerkwi prawosławnej. Wtedy mój tato odważnie wyznał tak: „Ja jestem Polakiem, a ta cerkiew prawosławna, ja tego krzyża nie stawiałem i ja go nie będę burzył!”.  Wtedy ten sowiecki oficer powiedział tak: „Wy Polaczki jeszcze Chrysta macie na szyi, ale my was przerobimy, że Boga nie ma!”. Pragnę podkreślić, że choć już po wejściu Sowietów, niektórzy Ukraińcy bywali w swoim zachowaniu ordynarni, jednak jeszcze nie czuliśmy się bezpośrednio zagrożeni z ich strony.

Od późnej jesieni 1939 r. zaczął się dla naszej rodziny bardzo trudny czas w Izowie. Ponieważ mieszkaliśmy tuż nad rzeką graniczną, prawie co noc przychodzili do nas Sowieci i robili rewizję, czy nie ukrywa się u nas jakiś uciekinier, z tej czy z tamtej strony Bugu. Było to dla nas wszystkich wielkim udręczeniem. Poza tym zima 1940 r. przebiegła bardzo spokojnie. Jednak wczesną wisoną, już w kwietniu 1940 r., Sowieci przymusowo przesiedlili nas z pasa nadgranicznego do kolonii Ułanówka, gm. Mikulicze, powiat Włodzimierz Wołyński. Tu w zamian otrzymaliśmy całą gospodarkę z domem i ziemią, po innej polskiej rodzinie, którą Sowieci niedawno wywieźli na Syberię. Potem udało nam się dowiedzieć, że poprzedni właściciel nazywał się Rybczyński, był osadnikiem wojskowym, który te ziemię otrzymał jako dar od Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego, za wcześniejszą, wierną służbę dla ojczyzny. Właśnie pana Rybczyńskiego spotkałem latem 1945 r., zupełnie przypadkowo w Zamościu, na drodze do stacji kolejowej. Podczas rozmowy ustaliliśmy, że on jest właśnie pierwszym właścicielem naszego gospodarstwa w kolonii Ułanówka.

Zupełnie wyczyszczona z ludzi, nieduża kolonia Ułanówka, znowu zapełniła się gospodarzami nasiedlonymi znad Bugu. Było tam zaledwie piętnaście numerów, w tym pięć rodzin polskich. Teraz znowu mogliśmy sobie przypomnieć spokojne lata przedwojenne, nasi ukraińscy sąsiedzi byli wyjątkowo zgodni i utrzymywali z nami poprawne stosunki. W tym czasie nikt nawet jeszcze nie wspominał o jakiś napadach na polskie domy i rodziny. Poza tym wszyscy bali się Sowietów, którzy gdy tylko ktoś za wysoko podskoczył, zaraz organizowali wycieczkę na „białe i milutkie niedźwiedzie”. Sowieci powtarzali wszystkim bardzo wyraźnie: „U nas wszyscy jednakowi, czy to Polacy, czy Żydzi, czy Ukraińcy!”.

Nasza parafia znajdowała się teraz w polsko – ukraińskiej wsi Sielec, oddalonej od kolonii Ułanówka około 5 km Tam też zacząłem chodzić kilka razy w tygodniu, na nauki do I Komunii Świętej. Uroczystość ta wypadała w niedzielę, w końcu czerwca 1943 r. . Pamiętam jak dziś jak bardzo ja i inne dzieci cieszyliśmy się z pierwszej Komunii Świętej, do naszego serca po raz pierwszy w życiu przyszedł Pan Jezus. Tak było jeszcze w niedzielę, ale już w pierwszą środę po tej uroczystości, moja dziecięca radość została brutalnie pogwałcona przez ukraińskich rezunów, którzy zaatakowali naszą kolonię i mieszkających w niej Polaków.

Atak nastąpił w biały dzień, około godziny 15.00 może 16.00, byłem w tym czasie na swoim podwórku, gdy zobaczyłem, że dookoła palą się polskie budynki gospodarcze. Ogień przybierał na sile we wsi Mariowola oraz na początku naszej kolonii, nasz tato mając lepsze rozeznanie niż ja, potwierdził, że podpalono polskie zabudowania. W tym czasie całą drogą, która wiodła przez naszą wieś, uciekali już ludzie do lasu. Byli to w przeważającej liczbie Ukraińcy, którzy z całymi rodzinami i z dobytkiem na wozach, szukali schronienia w lesie. W tej decydującej o naszym życiu chwili, nasza mama krzyknęła głośno: „Rozproszcie się, uciekajcie razem we dwóch, może ktoś z was przeżyje!”. Natychmiast ja i mój brat Stanisław posłuchaliśmy naszej mamy i dołączyliśmy do kolumny uciekających Ukraińców. Tu tylko trochę poczuliśmy się bezpieczniejsi, trwało to jednak bardzo krótko. Oto bowiem niektóre ukraińskie dzieci, z którymi razem uciekaliśmy do lasu, poczęły rzucać w nas grudami ziemi i krzyczały przy tym tak: „Wy Lachy, wracajcie się!”. Jednak ani ja, ani mój brat pod wpływem grożącego, większego niebezpieczeństwa, nie zważaliśmy właściwie na te złowrogie krzyki jedenasto może dwunasto – letnich dzieci. I pomimo, że starsi Ukraińcy nie tylko akceptowali to zachowanie, ale krzyczeli pod naszym adresem tak samo, zdecydowaliśmy się uciekać z nimi dalej.

Gdy znaleźliśmy się w lesie, zatrzymaliśmy się i mieliśmy nadzieję, że teraz będzie już bezpieczniej, że teraz trochę odpoczniemy. Tymczasem jeden z dorosłych Ukraińców lat ok. 50, którego nie znaliśmy, przyjrzał nam się, a następnie powiedział do nas: „Ja was zabiję!”. Po tych słowach schylił się do swojego wozu i zaczął odpinać orczyk, w tym momencie rzuciliśmy się do ucieczki, nie mieliśmy ochoty, aby nas tym orczykiem po ukraińsku pogłaskał! Gdy uciekaliśmy, byliśmy śmiertelnie wystraszeni i bardzo płakaliśmy w obliczu objawionej, tak niezrozumiałej dla nas, jako jeszcze przecież małych chłopców nienawiści. Uciekaliśmy przed siebie, aby dalej od tego strasznego miejsca, w końcu zrobiło się ciemno, a my trafiliśmy na nasze pole, położone tuż obok naszego domu. Gdy tam przebywaliśmy, znalazł nas znajomy Ukrainiec, stary Homelko lat ok. 60 i zabrał dobrodusznie do swojego domu, obiecując się nami zaopiekować. Gdy tylko znaleźliśmy się w jego domu, zaraz legliśmy na łóżku, które stało w kuchni i zasnęliśmy prawie natychmiast, choć pod nami była tylko słoma. Tak byliśmy już mocno wyczerpani.

W tym czasie do domu Ukraińca Homelko, naschodziło się wielu Ukraińców i urządzili sobie pijacką libację. Jeden z nich w trakcie ucztowania, najwyraźniej się przewrócił i upadł do tyłu na łóżko, na którym spałem ja i mój brat, tak że przygniótł mi nogi. Do tej pory spałem tak twardo, że nic nie słyszałem, co się dookoła mnie działo, teraz jednak przebudziłem się, a on z miejsca, zaczął mnie po ukraińsku przepraszać, mówiąc: „Praszczaj, praszczaj!”. W tym samym czasie jego towarzysze wznosili do góry samogonkę, pili łapczywie i krzyczeli na cały głos radośnie: „Vivat Ukraina!”. Krzyczeli jeden przez drugiego, tak że robił się z tego „wielki jarmok”. Uświadomiłem sobie, że jestem w samym gnieździe szerszeni, w samym piekle, byłem przekonany, że gdyby ci pseudo bohaterzy Ukrainy poznali, że te śpiące na łóżku dzieci, to „Polaczki”, ubili by nas tam na miejscu. Bardzo dokładnie przypominam sobie, że ich ręce i rękawy, aż po same łokcie, pokryte były gęsto krwią. Mieli przy sobie siekiery i noże, także mocno okrawawione. Jestem prawie pewien, że była to krew ofiar z Ułanówki, które może jeszcze godzinę temu, Ukraińcy bestialsko mordowali. Teraz zaś po skończonej robocie zażywali rozkoszy, pijąc do woli gorzałki, w końcu trzeba czymś zagłuszyć, może odzywające się jeszcze sumienie. Pamiętam jeszcze tylko, że w kuchni było też siwo od dymu papierosowego. Potem znowu zasnąłem tak głęboko, że nic już do mnie więcej  nie dotarło.

Obudziłem się ponownie dopiero nad ranem, gdy słoneczne promienie spoczęły na mojej twarzy. W kuchni było już pusto, natychmiast obudziłem Staszka i wybiegliśmy z domu na podwórze, ale tam też już nikogo nie było. Wtedy spojrzeliśmy na nasz dom i zauważyliśmy wydobywający się dym z komina. Baliśmy się jednak iść wprost do domu, gdy podeszliśmy bliżej, ujrzeliśmy jak dwóch Ukraińców stoi na naszym podwórku i o czymś rozmawiają. Kryjąc się, zbliżyliśmy się do nich, aby podsłuchać o czym to teraz rozprawiają. Jednak jeden z nich, znajomy Kulisz, zobaczył nas i uderzył mnie batem po nogach. Natychmiast rzuciliśmy się do ucieczki i wpadliśmy do naszego domu. Tu zastaliśmy już prawie całą naszą rodzinę, wszyscy szczęśliwie ocaleli, jak dotąd brakowało wciąż naszego taty i najstarszego brata Bolesława. Jednak ku niezmiernej radości wszystkich, po piętnastu minutach przyszli i oni, cali zdrowi. Teraz wszyscy zaczęli opowiadać, jakim cudem uniknęli śmierci oraz co się stało z pozostałymi mieszkańcami naszej kolonii. [fragment wspomnień Mariana Sikorskiego z kolonii Ułanówka na Wołyniu, wysłuchał, spisał i opracował S. T. Roch]

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (9 głosów)

Komentarze

Pozostawiam bez komentarza.

https://www.youtube.com/watch?v=7Kh32ChQ75I

Vote up!
1
Vote down!
-2

Napierw będą cię ignorować ,później będą się z ciebie śmiać, jeszcze później będą atakować, na końcu dopiero wygrasz.
Mahatma Gandhi (1869-1948)
www.nexxblog.wordpress.com

#1507700

Nic tak nie boli jak obojetność! Dzięki Świetoborze za wpis! Dostałeś te minusy od ludzi, bo pewnie nie zostałeś właściwie odebrany, zrozumiany. Przywołałeś bowiem słowa człowieka nietuzinkowego, który zmienił losy świata, dodajmy że zdecydowanie na plus. Mahatma Gandhi swoją wiarą i charyzmą zapalił naród hinduski do nowego życia i jeśli nawet ostatecznie nie przyjął chcrześcijaństwa, to dlatego, jak mówił, że chrześcijanie nie żyją tym co głoszą.

Jeśli zatem Jarosław Kaczyński przywołał przykład tego wielkiego człowieka, to dlatego że naturalnym biegiem rzeczy każdy naród ma przyrodzone prawo do istnienia i rozwoju, niczym nie skrępowanego, nie wyłączając Ukrainy. Inna sprawa jak to wygląda dziś, po dwóch latach od tamych wydarzeń na Majdanie. Nie o zemstę lecz o pamięć wołają Ofiary Rzezi Wołyńskiej, Męczennicy Wołynia i Kresów.

Vote up!
0
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1507757