Śpieszmy się kochać ludzi..... [2]

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

Wiadomo, że jak do szkoły to z książkami, zeszytami i naturalnie z czymś na ząbek. I tu idealnie sprawdzała się szkolna torba skórzana Kansas, to było dosłownie 2 w 1. Może nazywała się w tamtych latach inaczej ale to była ta miara i ten styl. Kansas to klasyczna raportówka wyróżniająca się sporą pojemnością, dwie komory. Pomimo rozmiaru mieszczącego A4 była b. wygodna i praktyczna. Waga jedynie 1,2 kg. Mi podobał się kolor ciemny Camel ale wiadomo, ile osób tyle gustów! I jak mawiali Rzymanie: „de gustibus non est disputandum”, znaczy że o upodobaniach się nie dyskutuje.

Posiadała wszystkie zalety jakie torby skórzane mieć powinny, była najlepsza. Znakomite wykonanie ze skóry licowej gwarantowało trwałość i piękny wygląd przez długie lata, naturalnie była szyta. Jak wspomniałem, Kansas posiada 2 duże komory oddzielone przegródką zapinaną na zamek błyskawiczny. Upychałem w niej wiele książek i zeszytów, czasami do granic możliwości. Zamykana jest na wygodną klapkę z klasycznym zapięciem jak w pasku do spodni. W środku kilka mniejszych przegródek na telefon, klucze, portfel, czy inne przybory szkolne. Wagary mnie kompletnie nie interesowały! W naszej klasie też nie było chętnych na te nieszczęsne saksy. Jeszcze nikt nachalnie nie promował: „Róbta co chceta”, to przyszło na szczęście dla nas dużo później.

Torba może być noszona zarówno w ręce, jak i na ramieniu, a dzięki regulowanemu paskowi możesz dostosować raportówkę do swoich potrzeb. Ja zawsze lubiłem nosić swoją upchaną torbę na ramieniu. Odbijała mi się wtedy od nóg, fajtała sobie, a mi było z tym dobrze. Trochę kwas.... ale po prawdzie to szapanowało się niekiedy z lekka, taki wiek to i uszło! Fajna była torba szkolna. Więcej danych o torbie Kansas dla zainteresowanych można znaleźć na stronie firmowej. [1]

 

Cebula

 

Klasa humanistyczna to naturalnie wiodące przedmioty: j. polski i historia. Inne też były ważne: matematyka, fizyka, chemia, bilogia, grografia owszem liczyły się, ale te pierwsze były w tym profilu najważniejsze. I dobrze, bo z wolna ukierunkowywały nas na to w czym chcieliśmy wzrastać, rozwijać się, co nas interesowało i co było przynajmniej w założeniu naszym celem.

Mnie b. interesowała historia, którą prowadziła przez cztery lata prof. Janina Skorupska-Wawer ps. „Cebula”. Pseudo pasowało do naszej sorki jak ulał, gdyż była ostra, mocna i lekko okrągła. W tamtych latach była to już starsza Pani lat ok. 55, średniego wzorostu, wielce poważnego wyglądu, który wymuszał co najmniej respekt i z dużym doświadczeniem prawdziwego goga. Wiadomo było wszystkim w klasie, iż u Cebuli podskoczyć raczej się uda i nie popłaca. W końcu był to profil humanistyczny, a zatem wiodący.

Wawercia (tak była zwana najczęściej) nosiła dość duże, klasyczne okulray goga, spod których lubiła uważnie badać co się dzeieje w ławkach klasowych. Ile razy coś opowiadała, a potem zadawała pytanie lub szukała jakiejś reakcji z klasy, tyle razy patrzyła nas nas spod ukularów, które jakby sapadały jej niemal na nos. Było to i ciekawe i śmieszne ale budziło też ów respekt, szczególnie u osób, które jakby przypadkiem trafiły do klasy z tym profielm.

Dla mnie była to akurat normalka, bo historię lubiłem, znałem b. dobrze i czułem się na tych lekcjaach w swoim sosie. Od pierwszych lekcji, a szczególnie od pierwszej mojej odpowidzi na ocenę, do której zgłosiłem się na ochotnika (otrzymałem piątaka), uchodziłem za najlepszego, lub prawie najlepszego w całej klasie. Nie pyszniłem się tym wcale, nie chwaliłem, bo i nie musiałem skoro już wtedy był to mój bodajże największy talent. No wiecie: „Ja się wcale nie chwalę, ja po prostu mam talent”. I może zabrzmiało to trochę nieskromnie ale czas to potwierdził i pozytywnie zweryfikował. Nistety talent b. często idzie w parze z biedotą i samo życie wiele razy dowiodło, iż marnie płacili najlepszym z najlepszych.

 

Majster jedynie zdążył wzrok obrócić

 

Zdarzyło się pewnego razu że prof. Janina Skorupska-Wawer ps. „Cebula” z jakiegoś powodu spóźniała sią z przybyciem do klasy. Czasami róźne obowiązki sprawiały, że nauczyciele przychodzili na lekecje z mniejszym, czy większym opóźnieniem. My naturalnie wcale z tego powodu nie płakałiśmy, uważnie śledząc zegarki ile tym razem się upiekło. W końcu mniej czasu dla nauczyciela to też i mniej czasu na odpytanie, bo przecież trzeba lecieć z programem.

Tę sytuację wykorzystałiśmy natychmiast niemiłosiernie, namawiając Jarka Michniewicza ps. „Majster”, by choć trochę zapozował Wawercię. Ten oczywiście nie dał się długo prosić, pożyczył duże ukulary od jednej z koleżanek, zajął miejsce za biurkiem naszego goga, przed nim leżał dziennik klasowy, a on zacząl robić przeróżne miny. Cała klasa pokładała się w ławkach ze śmiechu, bo Majster robił to nadwyraz dobrze, miał ku temu wyraźnie nie tylko usposobienie ale może i było w tym trochę talentu. Ja też rżałem właśnie jak koń w swojej ławce, gdy nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich Cebula.

Wejście było na tyle zaskakujęce, iż Majster jedynie zdążył wzrok obrócić w kierunku drzwi, wielkie okulary wisiały mu właśnie na nosie i wtedy jego błędny wzrok spotkał się z ostrym wejrzeniem Wawerci, która wszak w ciemię nie była bita. W całej klasie zapadła morowa cisza i gdy Majster wiał właśnie co prędzej na swoje miejsce, Wawercia robiła coraz to bardziej purpurowa, ja trzymałem się krzesła i gryzłem się przy tym w język, by nie wybuchnąć histercznym śmiechem, co pogrążyłoby w tym momencie niehybnie nawet mnie samego.

Wszystko trwało naturalnie sekundy. Dopiero teraz dał się słyszeć opanowany ale wyraźnie poirytowany głos Wawerci: „Michniewicz przerwa skończyła się już dawno, zapomniałeś gdzie Twoje miejsce?!”. Draki jednak z tego nie było żadnej, gdyż Wawercia była goegiem z dużym doświadczeniem i wyczuciem. Po temu wszystko rozeszło się po kościach, lekcja historii trwała spokojnie dalej i jedynie w naszej pamięci pozostały niezatarte ślady z tamtych niesamowitych dni i przygód szkolnych.

 

Linia lorda George’a Curzona

 

Innym razem trwała lekcja historii na której omawialiśmy tematy związane z odzyskaniem niepodległości w roku 1918. Poruszane były także fakty historyczne szeroko związane z ofensywą bolszwewicką na Warszawę w roku 1920. Pytania dotyczyły ówczesnych uwarunkowań politycznych i wojskowyych. Jak zwykle na początek prof. Janina Skorupska-Wawer ps. „Cebula” wywołała do tablicy kilka osób, by na gorąco sprawdzić i ocenić stan naszego przygotowania. Zwykle odpowiadały trzy osoby, bywało i więcej. Pochylona nad dzieennikiem Wawercia wybiarała ofiarę, a większość drżała nad zeszytami w oczekiwaniu na strzała, czyli numerek lub nazwisko.

Zdarzyło się zatem iż do odpowiedzi wezwany został Jarosław Koisz ps. „Boczek”. Naturalnie muisał podejść do tablicy na której wisiała założona duża mapa historyczna i odpowiadać na pytania. Jarek do orłów historycznych wszak nie należał i było to dla niego przeżycie niespecjalnie lekkie. Modził zatem, kręcił, dukał coś tam pod nosem, bo wiedzą specjalnie nie błyszczał. Widzieliśmy tylko jak wił się biedny w konwulsjach, pokręconych wywodach, a niekiedy rzucał błagalne spojrzenia w klasę z nadzieją, iż ktoś coś podpowie, o czym zdało mu się nie wiedzieć. Wawercia była tu jednak wymagająca, zedcydowana wycisnąć z niego wszelką wiedzę, która była przedmiotem pytania.

Jedno z kolejnych pytań Wawerci dotyczyło Linii Curzona. Linii demarkacyjnej wojsk polskich i bolszewickich, opisanej w nocie z dnia 11 lipca 1920 roku, wystosowanej przez brytyjskiego ministra spraw zagranicznych George’a Curzona do Ludowego Komisarza Spraw Zagranicznych RFSRR Gieorgija Cziczerina. Jednakowoż Jarek nie wiedział, jak ta linia dokładnie się zwała. Tymczasem Cebula uznała, iż jest to b. ważne i wyraźnie już poirytowana domagała się od ucznia odpowiedzi. Możliwe, iż Boczek usłyszał coś z klasy lub ktoś mu coś zaprezenował ukradkiem, bo nagle go świeciło i niemal wykrzyknął zadowolony: „Linia Curzona”. Problem w tym, iż powiedział jak przeczytał, a wymawia się inaczej (Kerzona). Dla naszej Cebuli to było jak świętokradztwo. Wyraźnie zatem zniesmaczona, spontanicznie i ostro od razu do niego: „Koisz jak ja zaraz będę wkurzona!”. A my wszyscy już dosłownie płakaliśmy i pokładaliśmy się w ławkach. Jaja były jak berety!

 

Okienko i pizza

 

Młody człowiek rośnie, dynamicznie rozwija się i potrzebuje mnóstwo energii, potrzebuje coś na ząbek. Kilka godzin w szkole to niemały wysiłek nawet dla młodych organizmów, które muszą coś spalać, by wszystkie siły żywotne służyły w procesie nauczania. W naszym II LO nie było stołówki uczniowskiej, a nawet małych sklepików, jak przyniosłeś coś z domu to byłeś happy, jak zapomniełeś to chodziłeś głodny. Ogólnie sytuację ratowały dwa małe spożywczaki, zlokalizowane blisko naszej szkoły. Największą popularnością cieszyły się jednak własne wypasione kanapy, ociekające wędliną, sałatą i innymi dodatkami. Popularne były też świeżutkie, pulchne cebularze smarowane masłem i składane w pół. Przodował w tych rarytasach Dariusz Kondej ps. „Janosik”, temu to zapomnieć się raczej nie zdarzało, niestety ja byłem w tym temacie okrutnie niedbały i zwykle chodziłem głodny.

Bywało, iż mieliśmy między zajęciami okienko i można było wyruszyć w poszukiwaniu czegoś dobrego i smacznego. A niecałkiem daleko (ok 15 min) spacerkiem była b. fajna, kameralna pizzeria, przy jednej z bocznych uliczek Rynku na Nowym Mieście. Ja nie znalem tego miejsca wcześniej ale razu pewnego wybrałem się tam z Arturem Kaszubą ps. „Stefan”, Jarkiem Koiszem ps. „Boczek” i Piotrem Radzikiem ps. „Mały”. Oni byli tam już stałymi bywalcami.

Lokal był prywatny, mały, b. zadbany i panował tam niezwykle ciepły klimat. Przy zgrabnych, drewnianych stoliczkach, na drewnianych krzesełkach oczekiwaliśmy na nasze zamówione pizze. Nie trwało to długo! Już wkrótce odbieraliśmy nasze gorące, smaczne pizze. Nie były to duże placki ale za to dobrze wyrośniete z pysznymi pieczarkami i z ketchupem. Taka chrupiąca pizza tradycyjna z lat 80-tych. No palce lizać. Na stolikach były przyprawy. Nie żałowaliśmy sobie soli i pieprzu oraz papryki. I po dziś dzień nie wiem, czy ta pizza była taka dobra, czy może ja byłem tak głodny ale od tamtego dnia i ja stałem się tam częstym gościem. CDN

 

Przypisy:

[1] ]]>https://www.barelly-bags.pl/kansas-2-w-1-torba-skorzana/56/]]>

Brak głosów