Adamie Mazguło

Obrazek użytkownika Janusz 40
Kraj

W odróżnieniu od Adama Mazguły nominowany na stopień pułkownika byłem kilka lat przed odejściem z armii w stan spoczynku, a on będąc już dziewięć lat na emeryturze w 2014 r. - przez ministra ON Siemoniaka - najwyraźniej za "polityczne" zasługi. W odróżnieniu od A. Mazguły w stanie wojennym nie byłem już "dorosłym" oficerem (w stopniu podporucznika) tylko podpułkownikiem WP i nie pełniłem funkcji d-cy plutonu chroniącego jakieś dowództwo, tylko byłem komisarzem i dowodząc grupą oficerów miałem "pod opieką" pięć dużych zakładów przemysłowych i dwa wojewódzkie przedsiębiorstwa budowlane (budownictwa przemysłowego i budownictwa mieszkaniowego. Jestem inżynierem i magistrem ekonomii, także mam dyplom SGPiS z Ekonomiki Przemysłu oraz jestem ekspertem PTE. Po kilkudziesięciu latach w tzw. "linii" i zdobyciu odpowiedniego (teoretycznego) wykształcenia (chociaż na studiach technicznych odbyłem cztery miesięczne praktyki w zakładach przemysłowych - rozpocząłem służbę w centralnej instytucji wojskowej w pionie Głównego Inspektora Techniki WP w oddziale zajmującym się ekonomicznymi analizami, kosztami i cenami uzbrojenia i sprzętu wojskowego. Zadaniem owego oddziału, którego wkrótce zostałem szefem było także uzgadnianie cen wojskowych zakupów w przemyśle. Ceny zasadniczego, znaczącego i kosztownego uzbrojenia ustalane były przez Komisję Cen Uzbrojenia usytuowaną przy Komisji Planowania przy Radzie Ministrów. W jej skład wchodzili przedstawiciele zainteresowanych resortów, ministerstwo finansów i przedstawiciel wojska - owym wojskowym delegatem po krótkim okresie adaptacyjnym w centralnej instytucji wojskowej byłem ja.

We wszystkich wiodących zakładach produkujących uzbrojenie były zainstalowane wojskowe przedstawicielstwa, w składzie których był także zatrudniony ekonomista. Pod względem merytorycznym ci ekonomiści podlegali mojemu oddziałowi w Szefostwie Zamówień i Dostaw Techniki Wojskowej. Z racji charakteru mojej służby odbywałem wizytację przedstawicielstw już to w składzie komisji kontrolującej, już to tylko zajmując się działaniem wspomnianych ekonomistów. Nieodłącznym fragmentem "wizyty" w takim zakładzie było jego "zwiedzanie" (zapoznanie się z produkcją), a także rozmowy z dyrekcją takiej "fabryki" - w szczególności z jej ekonomicznym pionem.

Dość powiedzieć, że w ten sposób zapoznałem się dość dokumentnie z wieloma przemysłowymi zakładami - w tym z "Cegielskim" (które to zakłady były też miejscem jednej z moich praktyk z Politechniki), Hutą Stalowa Wola, Zakładami w Radomiu, w Starachowicach, z hutami Śląska, Ozimka, z zakładami w Tarnowie, ... w Warszawie, w Gdańsku itd. Uzgadnianie cen łączyło się z intensywnymi negocjacjami z tymi producentami, wytaczane były wszechstronnie "ekonomiczne" argumenty, które należało merytorycznie "zbijać". Nie było łatwo, tym bardziej, że przedstawiciele przemysłu mieli zawsze "argument" dyrektywnych wskaźników, które trzeba było respektować, dlatego sprawy sporne przenosiło się pod obrady i decyzję wspomnianej Komisji Cen Uzbrojenia.

Piszę o tym dość szeroko, by powiedzieć, że w moim przypadku skierowanie mnie jako komisarza do zakładów przemysłowych było uzasadnione w tej mierze, że nie byłem ciemnym zadufanym w sobie oficerem, który tylko z racji stopnia wojskowego i uprawnień z tytułu wprowadzenia tego stanu ma mieć posłuch i autorytet w tych produkcyjnych placówkach. Kierowałem się raczej pewną pokorą i raczej starałem się usytuować siebie jako praktykanta pragnącego wniknąć w zakładowe problemy. Praktycznie polegało to na rozmowach z ludźmi wszystkich szczebli (od dyrektora zakładu do sprzątaczki). Szczególnie zależało mi na rozmowach z robotnikami i działaczami związku Zawodowego "Solidarność". Starałem się zrozumieć motywy ich działania i argumenty za tym przemawiające. Nie muszę dodawać, że "przy okazji" jednak wychodziła na jaw moja techniczna i ekonomiczna wiedza, chociaż przedsiębiorstwa, w których działałem jako komisarz wojskowy nie produkowały uzbrojenia.

Tego typu filozofia działania jako komisarza okazała się trafną i ludzie z "moich" zakładów przemysłowych przestali patrzeć na mnie spode łba. Raczej zgłaszali się do mnie w celu rozwiązania takich czy innych problemów. Nie zawsze mogłem im pomóc. Szczególnej pomocy wymagały Dyrekcje zakładów znajdujący się na proskrypcyjnej liście do usunięcia ze względów "politycznych". Takimi względami się nie kierowałem i w niektórych przypadkach udało mi się obronić dyrektora przed jego usunięciem ze stanowiska. Takie "personalne" rozliczenia odbywały się w czasie, kiedy na skutek może nawet międzynarodowych nacisków - "wojsko" zostało zepchnięte na drugą pozycję, a pełnię władzy ponownie objęła partia. I to partyjna wojewódzka komisja decydowała o tych sprawach, ale w jej skład wchodził zawsze wojskowy komisarz zakładu, którego owe sprawy dotyczyły. Będąc merytorycznie przygotowany obroniłem szczególnego przyjaciela Solidarności skazanego już na dymisję dyrektora zakładu, który ów zakład doprowadził do świetnego ekonomicznego rozwoju. Zasypałem komisję obdarzoną olbrzymim deficytem wiedzy ekonomicznej odpowiednimi wskaźnikami i wymusiłem pozostawienie dyrektora na stanowisku. Były jeszcze inne przykłady, które rozwiązałem z korzyścią dla ludzkiej obsady fabryki i dla jej sprawności produkcyjnej. To udawało się dzięki wcześniejszemu zdobyciu zaufania załogi.

Szeroko przedstawiłem swoją "legitymację" do wypowiadania się na temat wojska, uzbrojenia, stanu wojennego itd. Zresztą na "wojskowe" tematy napisałem już kilkaset notek i artykułów - także na tym portalu...

Przyznać muszę pułkownikowi Mazgule, że zarysowane tylko lekko koszarowe i poligonowe życie kadry jest poprawne, aczkolwiek wcale nie wyczerpuje tego tematu. Także podkreślenie faktu odbycia służby wojskowej jako pewnego rodzaju "pasowania" na mężczyznę ma sens. Zawsze miało i argumenty mówiące, że wojsko, obsługa nowoczesnego uzbrojenia, to sprawa wymagająca życiowego wyboru, życiowego poświęcenia - nie są przekonujące. Obrona kraju, obrona Ojczyzny, to zawsze był i będzie obowiązek KAŻDEGO mężczyzny. Każdy powinien poświęcić dla tego część swojej życiowej aktywności. Każdy mężczyzna powinien w razie potrzeb y "stawać". Tak, jak stawali rycerze, ten, który nie stawił się - tracił honor, szlachectwo, urzędy itp. To nie jest pogląd przestarzały, nie odwołam się tylko do wspaniałego wiersza W. Broniewskiego "Bagnet na broń", ale do współczesnych zachowań mężczyzn w całkiem nowoczesnych państwach, do obyczajów członków królewskiego rodu angielskiego. Tam oficerski mundur wojskowy jest nadzwyczaj wytwornym i wzbudzającym szacunek ubiorem. Tak samo w Hiszpanii, czy w US, a także w... Szwajcarii. Oczywiście, prawo do oficerskiego munduru mają tylko oficerowie i sprawą honoru jest, by kolejne stopnie oficerskie zdobywać; rzecz jasna nie "załatwiać". W rzeczonej Szwajcarii (niby od zawsze neutralnej, ale posiadającej silną armię) - dyrektor banku "musi" legitymować się przynajmniej stopniem majora, by go uzyskać - musi odbywać odpowiednie cykliczne szkolenia, i ćwiczenia w polu, także musi kierować tymi ćwiczeniami i umieć obsługiwać nowoczesną broń, podobnie dzieje się w Izraelu. Sam pamiętam, że kilkadziesiąt lat tremu syn króla Norwegii też poszedł "w kamasze" w ramach zwykłego poboru. U nas już syn sołtysa był z wojska wymanewrowany, a teraz, przy braku szkolenia rezerw - rzecz jest kompletnie pogrzebana.

To jedyna rzecz, z którą zgadzam się z pułkownikiem Mazgułą, aczkolwiek już w latach osiemdziesiątych zazwyczaj kadra wyjeżdżała na poligon wagonem osobowym i na niektórych poligonach były już hotele dla kadry, co znakomicie podnosiło standard tego poligonowego życia. A w czasach pułkownika Mazguły chyba było już o wiele lepiej.

W opublikowanym liście do Jarosława Kaczyńskiego podniesione są wszystkie zarzuty jakie od lat stawia opozycja prezesowi partii PIS. Są to niestety zarzuty tzw. "poniżej kolan". Erystyczne stawianie ilości głosujących zwolenników partii jako procent wszystkich uprawnionych wyborców, to ulubiony zarzut wrogich partii. 18%, to nie 18 procent społeczeństwa; należy uwzględnić tę część ludności, która jeszcze nie nabyła prawa głosu, należy wreszcie odnieś ilość zwolenników do ilości głosujących, wówczas, przy frekwencji 50 % mamy trzydziestosześcioprocentowe poparcie wyborców. Zresztą, szkoda pisać na ten temat - inne partie zdobywając np. 20 procent głosów wśród glosujących mają w istocie poparcie 10 % uprawnionych, co daje ok 7 % ludności. Czysta manipulacja, do której uciekają się nieuczciwi polityczni przeciwnicy. Wstyd, że pułkownik WP ucieka się do tego (mając nominalnie niezłe wykształcenie - mógłby się do tego nie zniżać).

Ponadto, ciągłe przywoływanie zasług protoplastów i licytowanie się w tej mierze nie ma nic wspólnego z merytoryczną dyskusją, to niegodne chwytanie się wątpliwych argumentów z braku tych rzeczywistych. Czepianie się do fragmentów garderoby, czy obuwia, sznurowadeł, fryzury prezesa PIS jest po prostu żałosne. Do wzrostu pan się nie czepia, na szczęście, bo np. premierzy Miller a zwłaszcza Cimoszewicz są znakomicie niżsi i nikt nigdy nie miał do nich o to pretensji.

Z tym stukaniem jednym palcem swoich prac dyplomowych na maszynie, to kiepsko wypadło. Też sam pisałem swoje prace dyplomowe na maszynie, ale od razu przynajmniej czterema palcami. Może dlatego, że pisałem na tych maszynach "od dziecka" i dzięki temu zapisałem już parę tysięcy stron...

Stawianie jako politycznego argumentu odniesienie do religii adwersarza nie mieści się w kategoriach uczciwej dysputy. Odnosi się ogólne wrażenie, że powiela pan program KOD spod znaku malwersanta Kijowskiego. Stara się też pan być "nowoczesny", na ile nowoczesne jest lewactwo, polegające na głośnej deklaracji, że jest się ateistą, czy homoseksualistą. Tego ostatniego na szczęście pan nie oświadczył, ale oświadczył to niejaki Rabiej zgłaszając swoją kandydaturę na prezydenta Warszawy "jestem gejem" - uważając to za zaletę podnoszącą jego szanse w wyborach - śmieszna sprawa.

Wyszło jeszcze na jaw pańskie słabe oczytanie we współczesnej literaturze zarówno fachowej, jak i w beletrystyce; roi się tam od "wyszukanych" słów i zwrotów. Prawda - nie wszystkie wejdą do językowych kanonów, ale stawianie zarzutów prezesowi PIS, że ich nadużywa, to chyba wyłącznie pańska specjalność - raczej nadzwyczaj niskiego lotu. Coś na poziomie inwektyw, zamiast argumentów. Zresztą w całym tym liście nie spotkamy rzeczowych argumentów, tylko nadzwyczaj nasiloną emanację nienawiści. To oczywiście stoi w jawnej sprzeczności z ideą jedności wszystkich Polaków, jest raczej manifestem dozgonnego partyjnego podziału. Odnosi się wrażenie, że przyłączył się pan do licytujących się polityków (czy kandydatów na polityków) w rywalizacji, kto bardziej dokuczy partii rządzącej. Większość opozycjonistów nie walczy o Polskę, oni walczą o władzę - nawet kosztem Polski. Niech pan nie idzie tą drogą...

Janusz40's blog

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (10 głosów)

Komentarze

... i z tramwajem, albo z czubkiem sosny?

"Niech Pan nie idzie tą drogą ...", zaklinam.

Vote up!
3
Vote down!
-2

Apoloniusz

#1636742

J.w.

Vote up!
4
Vote down!
-4
#1636743