Epilog
Noc z 30 maja na 1 czerwca 1945, szpital w Altshausen, Wirtembergia
Nigdy nie śnił o swoich ofiarach. Zawsze spał mocnym, spokojnym snem sprawiedliwego - chociaż takowym nigdy nie był. Tym razem jednak zobaczył we śnie Warszawę - i siebie samego stojącego na jej gruzach. Był początek października. Promienie jesiennie słońca błyszczały na nowiutkim Żelaznym Krzyżu. Otrzymał go właśnie za obrócenie w ruinę stolicy Polaków.
Pokonani słowiańscy bandyci defilowali przed nim. Butnie zadzierali głowy. Wielu odzianych było w uniformy Wehrmachtu oraz SS. Niemiecki oficer był tym faktem zniesmaczony. Pokonani powstańcy wyglądali jego zdaniem niczym jakaś nędzna parodia armii Nadludzi.
Trochę żałował, że to już koniec. Dowództwo zabroniło dalszych masakr, a przecież powstanie było świetną okazją, by rozwiązać polski problem raz na zawsze. Patrzył na wychodzących z miasta bandytów i marzył o tym, że wyda czołgom rozkaz. I rozjedzie tych wszystkich obdartusów.
Warszawa była bez wątpienia najpiękniejszym okresem jego kariery. Tu mógł swoim ludziom zezwolić na wszystko. Mordy, rabunki gwałty. Ulice zalane krwią. Dosłownie. Tak jak na Woli. Lubił myśleć, że jeszcze nikt podczas tej wojny (i wielu poprzednich) nie urządził takiej rzezi.
Poranek 1 czerwca 1945, Karlsruhe, sztab francuskich sił okupacyjnych
- Panie kapitanie, w drzwiach minęło mnie kilku polskich żołnierzy. Co oni tu robili z samego rana? - dowódca francuskich wojsk w Badenii-Wirtembergii zasiadł za biurkiem i spojrzał na sztabowego oficera dyżurnego.
- Panie generale, żołnierze Zgrupowania Piechoty Polskiej pełnią przecież u nas służbę żandarmeryjną. Przekazałem im pański wczorajszy rozkaz dotyczący przeniesienia tego oficera SS.
- Jakiego przeniesienia?
- Leżał ranny w szpitalu w Altshausen, a teraz ma trafić do więzienia. - kapitan przyzwyczaił się do roztargnienia dowódcy. - Proszę, oto jego teczka.
Generał przejrzał papiery, następnie starannie je złożył i położył na skraju biurka, jak najdalej od siebie. Spojrzał uważnie na podkomendnego.
- I wysłał pan do niego naszych Polaków, panie kapitanie?
- Tak jest! Przecież eskorta więźniów to jedno z zadań ZPP. - Oficer wydawał się być faktycznie niczego nie świadomy.
- Owszem - generał uśmiechnął się. - To jedno z ich zadań. Tyle tylko, że w szpitalu w Altshausen leży Oskar Dirlewanger. Mówi panu coś to nazwisko?
- Nie bardzo... Tyle, co na teczce... Nic o nim nie wiem.
- No widzi pan, panie kapitanie. A Polacy wiedzą o nim bardzo dużo.
Wieczór 4 czerwca 1945, przedmieścia Altshausen
Czy da się zemścić na jednym człowieku za cierpienia tysięcy? Raczej nie. Lecz można sprawić, by nawet najbardziej zatwardziały sadysta poczuł żal. Nie strach i skruchę, lecz żal. Żal, iż uczynione zło doprowadziło go do chwil niekończącego się bólu.
To właśnie polscy żołnierze zrobili z SS-Oberführerem Oskarem Dirlewangerem. Kat Warszawy stał się teraz ofiarą. Nim trafił do piekła przeżył piekło na ziemi. W opuszczonym gospodarstwie nikt nie słyszał jego krzyków. A nawet jeśli - to co? Okolicznym Niemcom przez ostatnie lata wpojono, iż władza należy do zwycięzców.
Polacy mieli więc czas by wymierzyć choć odrobinę sprawiedliwości. Już wiedzieli, iż trudno liczyć na sądy aliantów. Oficerowie SS byli cenni dla zachodnich służb, zwłaszcza ci, którzy nie popełniali zbrodni we Francji, Holandii lub Belgii. Kto wie, czy Dirlewanger kiedykolwiek odpowiedziałby za swe czyny?
A w ten sposób - odpowiedział. Gdy Niemiec przestał dawać znaki życia sprawdzili czy na pewno nie oddycha. Potem zostawili okrwawione zwłoki tam gdzie leżały i odjechali. Nie wracali do sztabu. Wojna już się przecież skończyła.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 453 odsłony