Kret

Obrazek użytkownika Budyń78
Kultura
"Kret" to film polsko-francuskiego reżysera, z jednej strony dość ciepło przyjęty na festiwalu w Gdyni, z drugiej - wzięty pod skrzydła patronatów przez "Rzeczpospolitą" i "Uważam Rze", wreszcie - reklamowany słowami "Nie uciekniesz przed przeszłością". Trzeba więc było się wybrać.

Stary już były opozycjonista, legendarny przywódca strajku w kopalni, zakończonego masakrą górników, dziś handlujący używanymi ciuchami (Marian Dziędziel) niespecjalnie interesuje się procesem odpowiedzialnym za śmierć jego kolegów. W tym - ojca swojej synowej, która z kolei w procesie tym uczestniczy bardzo aktywnie, stając się główną przedstawicielką rodzin w mediach. Tymczasem zeznający w sprawie kapral milicji informuje, że w zakładzie SB miała swojego agenta, postawionego wysoko w związkowej hierarchii i informującego bezpiekę o wszystkim, co dzieje się w Solidarności. Szybko okazuje się, że chodzi o naszego bohatera. Ten zaś synowi tłumaczy, że jedynie podpisał lojalkę, gdyż od tego zależało życie jego żony - SB blokowała bowiem jej wyjazd na konieczną do przeżycia operację w Warszawie. Matka niestety umiera, ojciec zrywa więc kontakty ze swoim prowadzącym. Syn wierzy i rozumie, trudno przecież nie zrozumieć wyboru dokonanego w tak dramatycznej sytuacji. Tymczasem ojciec jednak decyduje się pozostać u swojego brata we Francji i przeczekać sprawę.

Syn (Borys Szyc) wraca do Polski, jednak spotyka się z coraz większym ostracyzmem. Najpierw teściowa, później zaś żona biorą go na coraz większy dystans, wszystko jednak zmienia kolejna rozprawa. Wezwany przez sąd esbek (Wojciech Pszoniak) stanowczo twierdzi, ze w kopalni SB nie miała żadnego agenta. Syn wraca do żony, ojciec - do kraju, gdzie witany jest przez wszystkich przyjaciół, którzy fundują mu wyjazd do sanatorium. Ten mu się przyda, bo po drodze, we Francji, miał zawał. I tu film mógłby się skończyć, optymistycznie i w duchu polskiej politycznej poprawności. Oskarżenia o agenturalność dotykają ludzi zasłużonych, którzy kiedyś, w sytuacji dramatycznej, dali się złamać, ale nikomu nawet nie zdążyli zaszkodzić. Kłopot w tym, że to jednak dopiero połowa, no, może dwie trzecie filmu, ale reszty już nie opowiem, namawiając do podbicia niewysokiej, z tego co widziałem wczoraj w kinie, frekwencji.

Pewne elementy intrygi świadczą o pewnej naiwności reżysera, którą kładłbym jednak na karb długiego pobytu poza Polską, ogólnie jednak to naprawdę dobry film. Dobry i pod względem scenariusza i reżyserii, i pod kątem gry autorskiej, wreszcie - nastroju, muzyki i realizmu w pokazaniu zwykłych życiowych sytuacji. Kłopot w tym - i filmu, i całej Polski - że dawni esbecy niekoniecznie utrzymują się wyłącznie z emerytur. Dlatego w pakiecie z filmem warto poczytać sobie choćby tekst Jerzego Jachowicza z ostatniego "Uważam rze", w którym przypomniana jest na przykład geneza polskich firm ochroniarskich. "Kret" pokazuje jedno z zagrożeń, co więcej chyba takie, z którym najprędzej można sobie poradzić - ot, wystarczy w odpowiednim momencie powiedzieć prawdę. Nie widziałem jeszcze "Uwikłania", choć kilka lat temu czytałem książkę. Szczęście w nieszczęściu, że przed tematem wpływów dawnych służb nie da się uciec nawet polskiemu kinu. Największym zwycięstwem szatana jest przekonanie ludzi, ze nie istnieje. Dokładnie tak samo jest w przypadku tajnych służb, wczorajszych i dzisiejszych. Filmy w rodzaju "Kreta" zwycięstwo to utrudniają. I chwała im za to.

tekst dla portalu Solidarni2010.pl

Brak głosów