Kobieta dzielna

Obrazek użytkownika Mości Zagłoba
Kultura

Po osobistem wyrażeniu potępienia dla wroga w szeregach... Muszę dodać sprostowanie, nie ze względu na sumienie, nawet nie ze względu na trwoge i drżenie wobec brzegu ludzkiej egzystencji. Po prostu teściu był mężem, który odszedł we śnie, potęgując tajemnicę. Wielokrotnie podpuszczałem go przy nudnych i męczących zajęciach chłopskich w dziedzinie siana rządków i "patyków"(drewno opałowe-gałęzówka bukowa to czasem konary wielkości drzewka a poskręcane odziomki świerkowe po metrze lekko miewały były) na temat jego raptorka. Zawsze mawiał albo przypowieścią albo czymś w rodzaju poematu o dzielnej niewieście kończącej Księgę Przysłów. Przypowieść brzmiała: chaupa mo cztery węgły, baba to trzy a chłop ino jedyn, ale musi być dobry. A poemat brzmiał, takiej jak ona ni ma, podobała mi się już w podstawówce, a teraz robi szyje, ni ma jej ciężko... Nigdy złego słowa, raz tylko po jakimś rapcie szczególnym zapytany, czemu nigdy nie powiedział prawdy, odpowiedział a po co, jeny by mnie wyśmiali. Świadomie wybierał przez 60 lat małżeństwa bycie dobrym węgłem. Bronił kobiety i swojej rodziny przed ludźmi, i sobą samą. Robił to tak, że nawet mysz się nie prześlizła.Dbał nie o siebie, ale żeby ona dobrze się czuła. Mimo furmańskiej góralszczyzny, pazernej zapobiegliwości i tępej woli dokończenia każdej pracy mimo trzeszczących pleców , słoty czy spiekoty śpiewał jej każdym oddechem osobistą  balladę o la tendresse.Kiedy w maju dojrzewały trawy i listki na bzie przed domem nabrały już dostatecznej sprężystości siadywał przed domem i grał na listku. Głównie maryjne pieśni czasami expressis przerwane jakimś dzikim wałaskim kawałkiem( pewnie jak nie mieścił się z jakimś uderzeniem serca w małym listku a raptorka zakazała trombity już dawno temu). Grał o niebo lepiej, niż ci znani w tej intymnej przestrzeni domu jako ten węgieł dobry dla pozostałych trzech. Brał je pod włos tą pobożnością, bo one same choć przez Bieruta i Gomółkę mocno wykrzywione były nadal świeciły zbawczą mocą sakramentów kościoła. Ich małżeństwo, a przedtem chrzest, bierzmowanie, spowiedź, eucharystia pozostawały w ściślejszej komunii z kapłaństwem niż niejeden doktorat z teologii. Chwalcie łaki umajone, góry doliny zielone, chwalcie z nami Panią świata, jej dłoń nasza wieniec splata. Tak bardziej po świecku ujawniła się ich miłość , jak musieliśmy wejść  prawie na stałe do sypialni, trzeba go było podnosić, obracać myć. Konanie to nie tylko ciało ale i niefizyczna część człowieka. Tracił świadomość, nie całkiem przytomniał, czas przestrzeń mieszały się. Odchodził też duchowo i to dla jego żony było najstraszniejsze. Pamiętam, jak z ogromną miłością wołała go po imieniu, ton głosu najpiękniej zaśpiewał a oczy pokazały na moment to, o czym tylko on wiedział, i dlatego dobrym węgłem był. I na to wołanie wrócił. Pożegnal się świadomie przed drogą do szpitala z całym domem i nami. Choć nie mógł już ani się ruszać, ani mówić wrócił do wyrazu oczu i mimiki twarzy. Potem przez miesiąc w szpitalu dopowiedział, córkom, wnuczkom mówił jak perełeczki kocho, mężczyznom uśmiechał się jak dziecko, zadowolony z odwiedzin i jak gdyby wiedział, że wszystko będzie dobrze... Tak chciałbym kochać jego córkę, jak on kochał jej matkę.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (2 głosy)