Bezstresowe wkręcanie nosa w imadło
Przemijanie, to proces fermentowania czasu, chlupot pomieszanych zdarzeń, ruchy Browna w retortach kronikarzy absurdu. To stały element naszego bytu, któremu daremnie jest przeczyć. Ostatnio więc z rzadka myślę o czekającej mnie przyszłości, a to dlatego, że nie mam na nią wpływu; powoli godzę się z nieuchronnością pikowania w nicość.
Oczywiście, mogę sobie protestować do woli. Naturalnie, nikt nie zabrania mi użalać się nad marnym losem następnych pokoleń. Jednocześnie wiem, że ludzkość była co pewien czas wstrząsana paroksyzmami cywilizacyjnego załamania pogody, uczestniczyła w trwożliwej obserwacji wypiętrzania się obyczajowych zniekształceń, ślepego podążania modnym torem prymitywnej martwoty utkanej z mgły i mroku.
Lecz uspokajam się myślą, że sprężyna cywilizacyjna leczy w końcu te niezdrowe fluktuacje, bo jak po okresie dominacji absurdu następuje przesyt skarlałą dotychczasowością i nastaje ozdrowieńcze tropienie zamienników naszej egzystencji, podejmujemy więc kolejne próby znajdowania innych, lepszych myków na istnienie, gorączkowo szukamy innych technik życia czekających na ponowne odkrycie i ostateczne usankcjonowanie, tak po niżu czy burzy, na niebie zjawia się tęcza i pobłyskuje pogoda ducha, a chmury z ołowianym prymitywizmem przegania następne światełko w tunelu, i znowu chce się nam pchać swoje wózki z tarapatami. Dlaczego? Bo mamy nadzieję.
*
Obrazek z podróży: siedzę przedziale i przez chwilę jestem sam. Ale że nic, co przyjemne, nie trwa wiecznie, na następnej stacji wtaszcza się do ekspresu rodzina płci odmiennej oraz ich pociechy: dwójka zapasionych berbeci. Specjalnie podkreślam, że to małżeństwo mieszane, gdyż w ramach polityki prorodzinnej doczekamy się wkrótce – małżeństw jednopłciowych. W tym miejscu zaznaczę, by nie było nieporozumień: nie mam nic do gejowskiej gimnastyki seksualnej, o ile nie jest ostentacyjnie uprawiana na stadionach, lawetach i estradach, tylko traktuje się ją jako wewnętrzną sprawę rozgrywającą się WYŁĄCZNIE w miejscach mało uczęszczanych i WYŁĄCZNIE pomiędzy partnerami. No, ale pomińmy obyczajowy horror i skupmy się na realiach: ta z mojego obrazka jest tradycyjna i ze wszech miar sympatyczna.
Z pozoru; przewodnik stadła, facet podobny do głowy rodziny, zanurza wzrok w gazecie sportowej, kobieta wyglądająca na matkę fąfli wertuje kolorowe pisemko, pisklęta wyciągają komórki i na komendę poczynają wypukiwać esemesy. Małżeństwo znajduje się w stanie znudzonego milczenia i ogłuszający spokój trwa do końca podróży.
A ja przez ten czas nie mogę wyjść ze zdumienia obserwując ludzi zajętych wyłącznie sobą i ani trochę nie zainteresowanych tym, co za oknem; tatko ślizga się wzrokiem po tabeli z wynikami futbolowych rozgrywek, mamcia tkwi z nosem wetkniętym w czytadełko, cherubinki oddają się wirtualnym czynnościom, a nikt z nich nie spojrzy w zaokienny krajobraz, nie zapyta, co się za nim przesuwa, gdzie znika, jakie miasto widnieje na horyzoncie, jaka jest nazwa mijanego jeziora czy góry. Żadnego zainteresowania światem spoza gazety lub komórki, żadnej rozmowy, choćby kłótni świadczącej o namiastkowym istnieniu uczuciowej więzi. Niby jadą razem, a przemieszczają się osobno, beznamiętnie,
*
Obecna hodowla człowieka nazywa się wychowaniem bezstresowym. Powinno nazywać się ono wychowaniem dla świętego spokoju. Wychowywaniem bez barier. Bez barier, czyli - bez wspólnej rozmowy z dzieckiem i ustalenia granic, czego mu nie wolno, a co musi. Wychowanie to winno nosić miano wychowywania luzackiego, gdyż nie wzbrania niczego, a pozwala na wszystko.
Stosowane jest dla naszej leniwej wygody, dla naszego komfortu. Pełne arbitralnych postanowień, jednostronnych uzgodnień. Braku wspólnych kryteriów i zasad. Jednoznacznych określeń prawideł gry.
Wychowanie, kształtowanie charakterów dzieci, to gra. Nie w to, kto kogo pokona, lecz w to, czy uczeń przewyższy mistrza. Nie jesteśmy dla nich starszymi przewodnikami po życiu, ale kolesiami z piaskownicy; prawdziwe partnerstwo nie sprowadza się do potakiwania, do bezkrytycznej zgody na dziecięcą wizję świata, lecz do tłumaczenia, wyjaśniania, interpretowania, akcentowania złożoności życia. A także - uczenia szacunku, akceptacji i tolerancji dla światopoglądowej odmienności.
Tyle teoria. W praktyce, jesteśmy dla nich, albo dostawcami frajdy, albo - nie znoszącymi sprzeciwu nauczycielami strachu, hipokryzji i alienacji, bo przyszło nam się zająć zimnym wychowem swoich, lub cudzych dzieci, przekazywaniem nauki o samotnym przebywaniu w nierzeczywistości.
Zadowalamy się życiem osobnym. Trwaniem ksobnym. Wzajemnym schodzeniem sobie z drogi. Ojciec ma swoje kłopoty, córka, lub syn - też. „Stary” ma na zgryzoty - gazetę, piwo i worek treningowy w postaci oblubienicy, synek, czy córka siedzą w komputerowych grach. Siedzą i milczą. Nie ma między nimi więzi, sympatii, jakiegokolwiek zrozumienia. Jest za to nasilająca się obojętność, agresja i rodzące się w nich pytanie: dlaczego mam kumpli, a nie mam przyjaciół?
Jak nasi rodzice, zauroczeni bezstresowym wychowywaniem, jak poczciwa zgraja naszych „wychowawców”, która uwzięła się być naszymi kumplami spod śmietnika, totumfackimi niemal, tak i my robimy ze swoimi pociechami to samo; pozwalamy im na każdy kaprys, a postępujemy tak mówiąc sobie: niech ma lepiej, niż ja, bo inaczej wyrośnie na mazgaja, seryjnego przygłupa (tu skreślamy nieodpowiedni rzeczownik, a pozostawiamy - właściwy, odzwierciedlający nasze obawy, nasz lęk, czym stałoby się, gdybyśmy zaczęli od niego wymagać przestrzegania wspólnych obowiązków i egzekwowania międzyludzkich norm).
*
Jaki jest sens zastanawiania się nad obecną, pedagogiczną mizerią? Szukania powodów zła? Sens jest ogromny, jednak problem polega na tym, że nasi oświatowi władcy żadnego zła, żadnej mizerii, w obecnym wychowaniu - nie widzą. Nie dostrzegają przymusu dokonania zmian. Zmian, czyli powrotu do niegdysiejszej normalności.
Przyczyn obecnego stanu należy poszukiwać w nas. To znaczy - w szkole, w rodzicach, w nieistniejącym domu rodzinnym, w brakujących więziach międzypokoleniowych rodzin. Nauczyciel, ojciec, matka, pokolenie dziadków odesłanych do graciarni z andronami, są to teraz pedagogicznie chwiejne, niewykwalifikowane kpy zajęte jojczeniem na sprokurowany przez siebie świat. Na świat pełen nienawiści, podejrzliwości, agresji. Na świat traktowany jako wrogie człowiekowi otoczenie. Otoczenie, od którego TRZEBA się izolować.
To my jesteśmy odpowiedzialni za młodzież. Za jej etyczny obraz. To my nie kształcimy w niej zasad tolerancji wobec bliźniego, miłości do ludzi, nie dbamy o uczenie jej współżycia z resztą społeczeństwa, wrażliwości, zrozumienia i szacunku dla innych, optymizmu i zaufania, otwartości i alergii na piękno. To my fabrykujemy buble, odpady i duchowe cyborgi zaszczepiając w nich sceptycyzm i fobie.
W myśl powiedzenia, że po nas choćby potop, wszystkim wszystko zwisa; dzisiejszy nauczyciel nie zajmuje się uczniami, bo uczeń, to tylko dodatek do pensji, a rodzice nie zaprzątają sobie głowy problemami syna, czy córki; szkoła zwala winę na dom, dom na szkołę, a bezpański lecz udomowiony dzieciak lata po ulicy i szuka frajera do glanowania.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3030 odsłon
Komentarze
Wpędzanie w poczucie winy czynione miejscami
9 Września, 2013 - 00:45
kwiecistym stylem niczego nie rozwiązuje. Bo co wynika z pańskich wnikliwych obserwacji na niwie rodzinno-szkolnej? Jest źle, a wszystko to nasza wina. Z racji wykonywanego zawodu i obcowania z młodzieżą ponad 30 lat, pragnę zwrócić uwagę, iż młody człowiek w przedziale wiekowym 16-19 lat to byt samodzielny, często już ukształtowany tak dalece, nie wartościuję sposobu jego ukształtowania,iż swoją rolę w jego procesie edukacyjno-wychowawczym postrzegam jedynie jako pomocniczą. Proszę zwrócić uwagę, na fakt, że wyliczając czynniki kształtujące młodzież, stawia pan na pierwszym miejscu szkołę. Sądzę, iż prymat przysługuje rodzicom, gdyż to oni mają największy wpływ formacyjny na młodego człowieka. W dalszej kolejności wymieniłabym grupy rówieśnicze, media masowe, które skutecznie przejmują rolę wychowawczą, nawet wtedy, kiedy nie mają ku temu kompetencji! Z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że młodzieży coraz częściej brakuje elementarnej kinder sztuby, nawyków intelektualnego bogacenia się, potrzeby kształtowania własnej osobowości. Ten potencjał, moim skromnym zdaniem, powinni wynieść z domu, oczywiście przy założeniu, że ten ( dom ) funkcjonuje prawidłowo.Pozdrawiam i radzę się nie zesmaczać istniejącą sytuacją. Problem jest wielce złożony i wymaga solidnych wielokierunkowych działań, bo przecież " takie będą rzeczpospolite, jakie młodzieży chowanie".
mika54
"Młodzieży coraz częściej brakuje elementarnej kindersztuby"
9 Września, 2013 - 01:02
Mika54, zgadzam się, że brakuje.
Czy dzisiejszy polski dom jest w stanie wychować młodego człowieka w poszanowaniu, elementarnych nawet, zasad kultury?
Społeczeństwo podzielone na "Mohery" i "Lemingi" zmuszone jest ciągle walczyć o godność.
Jak w takim świecie odnajdują się dzieci?Zwłaszcza te dorastające?
Z kim mają się utożsamiać? Z którą z tych grup?
Autorze, artykuł ciekawy.Wart omówienia.
Pozdrawiam
żadna sytuacja społeczna i ideowa
9 Września, 2013 - 01:28
nie zwalnia rodziców z dbałości o wychowanie własnych dzieci! Ręczę matko trzech córek, że niewydolność wychowawcza rodziców wypływa w dużej mierze z ich konformizmu, własnego światopoglądowego pogubienia i oczywiście usilnych starań utrzymania domu, rodziny na przyzwoitym, materialnym poziomie, co skutkuje wzmożoną praca zawodową, odbywającą się kosztem wychowania i czasu poświęcanego młodym ludziom. Kontekst historyczno- społeczny też jest istotny w procesie edukacyjno- wychowawczym, ale pragnę przypomnieć, iż gorsze czasy bywały a wyrosły nam pokolenia, którym wartości podstawowe nieobce były! Wierząc w nie, młodzi ludzie potrafili godnie żyć i godnie umierać.
mika54
ad: "żadna sytuacja społeczna i ideowa"
9 Września, 2013 - 01:52
"I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo
A patrząc - widzą wstystko oddzielnie
że dom.. że Stasiek... że koń... że drzewo..."
Julian Tuwim, Mieszkańcy.
Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!
Lotna
Mika54
9 Września, 2013 - 12:29
"Gorsze czasy bywały"
To fakt i nawet, o ironio, te trudne okoliczności kształtowały postawy patriotyczne bardziej, niż czasy błogiego pokoju nasyconego "demokracją".
Nikt tak nie nauczył Polaków tożsamości narodowej jak ci, co sprawdzali metryki do trzeciego pokolenia wstecz.
Może to z młodzieńczej przekory, może z nadmiaru wolności, która niesie demokracja, młodzież jest dzisiaj tak bardzo żądna destrukcji.
Wierzę w to, że rola rodziny, domu, a także nawyki wpajane od dziecka zaowocują.
Z niepokojem jednak obserwuję zjawisko, które stało się czymś zwyczajnym w ostatnich latach.
Jest to strącanie z "piedestałów" wszystkiego, co dotąd było "nienaruszalne". Objęte, wynikająca z kultury swoistą "ochroną".
Łamie się kolejne "zapory" w opluwaniu, wyszydzaniu i obnażaniu.
Ostatnio, przeskakując przez kanały w tv, natknęłam się na program Wojewódzkiego.
Zignorowałabym go, gdyby nie gość, który siedział naprzeciwko Kuby. To był Jarosław Wałęsa.
Zatrzymałam się na chwilę, by posłuchać, co też ma do powiedzenia, ten doświadczony strasznym wypadkiem człowiek.
Pamiętam zdjęcia jego ojca, leżącego krzyżem w kościele, na intencję powrotu syna do zdrowia.
-Czy nie myślałeś o zmianie imienia? - zapytał Wojewódzki
- Nie, dlaczego? - odparł młody Wałęsa
- No bo J A R O S Ł A W !!!
I tu, z widowni rozległa się głośna salwa śmiechu. Zgromadzona młodzież bawiła się wyśmienicie.
Już lepiej, znowu, o ironio, zachował się Wałęsa, bo z poważną dosyć miną dodał:
- A na drugie mam Leszek!
Nie udał się Kubie dowcip. Reklamy przerwały program, a ja powędrowałam dalej...
mika 54
9 Września, 2013 - 02:19
O tym, co Pani mówi, napisałem przecież. Wina jest po obu stronach: MY, to zarówno rodzice, jak i szkoła. Rodzice przebywają z dala od pedagogicznych elementarzy, nauczyciel odpuszcza sobie działania stricte wychowawcze i robi to z lęku przed wiaderkiem na glacy lub oberwaniem od gówniarzy. Tak jednym, jak drugim przydałoby się prawo jazdy do bycia ojcem, matką, dydaktykiem kształtującym od podstaw dziecięcy charakter.
nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.
własny przykład
9 Września, 2013 - 09:59
"Rób, jak mówię, nie rób, jak robię" - oto esencja wychowawczego błędu.
Najsilniej działa własny przykład - dzieci na ogół w dorosłym życiu odtwarzają znany wzorzec.
Kindersztuba: coś, czego nie da się kupić. I nie polega ona na wytresowaniu.
@Marek Jastrząb - nauczyciele nie odpuszczają sobie działań wychowawczych z obawy przed "wiaderkiem na glacy". Podstawy wychowania daje dom. Nauczyciel tych braków nie nadrobi.
Dzisiejsze młode pokolenia bardzo wiele zawdzięczają skromnym, zabiedzonym babciom i dziadkom. To prawdziwa Husaria Miłości.
Podłe zawyżenie wieku emerytalnego uderzy w dzieci, które stracą ukochane babcie i dziadków - zmęczonych pracą do śmierci. Kto odbierze malucha ze świetlicy, poprowadzi na spacer, opowie bajkę, wysłucha opowieści o wydarzeniach w szkole, poda ciepłą zupę, wyprasuje ubranko, nauczy pacierza? Kto opowie rodzinne historie, przeczyta książeczkę, nauczy wierszyka, dopilnuje lekcji? Kto piosenkę zaśpiewa?
Bóg - Honor - Ojczyzna!
markowa
9 Września, 2013 - 11:00
Można grać w tenisa lub dwa ognie, kto ponosi winę i ten ping-pong trwa sobie od czasu, gdy ktoś wymyślił Kodeks Praw Ucznia. Jak sama nazwa wskazuje, to kodeks praw bez kodeksu wzajemnej odpowiedzialności. Babcia na emeryturze do setki, fryzjer ustalający szkolne lektury (Mickiewicz i inne Gombrowicze WON, a zamiast ich Sapkowski) zanikający zwyczaj sięgania do korzeni naszej Historii, o czym to świadczy? Uczeń to Pan Szkoły i ma w niej więcej do powiedzenia niż nauczyciel. Oczywiście zdarzają się rodzynki po obu stronach. Ale są one przytłoczone przez stado debili.
nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.
@Marek Jastrząb - racja, uczniowi wolno wszystko,
9 Września, 2013 - 11:24
- nauczycielowi - nic.
Ogólnie biorąc - szkoła jest strukturą zamkniętą, przestarzałą, skrzyżowaniem biura z więzieniem.
Często zdarza się, że nauczyciele udają, że uczą, uczniowie udają, że się uczą, rodzice płacą. Taka mała korupcja: uczniowie dają nauczycielowi pożyć, ten prawie niczego nie wymaga - i gra muzyka... stąd bierze się fatalny poziom wykształcenia maturzystów, na co narzekają wykładowcy szkół wyższych.
aaaaaaaaaaa - tu sie zreflektowałam: faktycznie, to "wiaderko na glacy"...masz dużo racji; lecz dotyczy to bardziej strony intelektualnej, kindersztuby żaden nauczyciel nie jest w stanie dać uczniowi. Zważywszy jeszcze wieloletnią selekcję negatywną kadry pedagogicznej.
Co ma zrobić jednostka, wartościowy młody człowiek, który nie chce tracić czasu w szkole? przede wszystkim przekonać własnych rodziców, że siedzenie w szkolnej ławie to potworna strata czasu. I wziąć swoje życie w swoje ręce przemykając przez szkołę jak najniższym lotem, ucząc się w domu - języków i wszelkich potrzebnych w przyszłości rzeczy. Ze szczególnym uwzględnieniem prawa.
Bóg - Honor - Ojczyzna!