Nazwaliśmy go "Puchacz" (4/4)
Kiedy zaczęła się zbliżać kolejna zima, zdecydowaliśmy się z żoną zaprosić Puchacza do domu. Trochę niepokoiło nas, jak ułożą się stosunki z naszą domową kotką (znalezione kilka lat wcześniej w deszczową, jesienną noc wychudzone biedactwo, które miaucząc szło za mną do domu i nawet witający mnie pies go nie zniechęcił). I niestety słusznie – co prawda Puchacz z właściwą sobie godnością i spokojem w pierwszym nadarzającym się momencie wskoczył mi na kolana i zaczął usypiać, ale kocica na jego widok dostała bladej furii. Po jakichś dwóch godzinach miał dość prychania i syczenia, dostojnie podszedł do drzwi i usiadł przed nimi, spoglądając na mnie wymownie. Odprowadziłem go do drzwi klatki, otarł mi się o nogi i wyszedł w noc. Od tej pory więcej na górę iść nie chciał.
Trzeba było wykombinować jakieś inne schronienie dla kota. Wśród wyrzucanych przez sąsiadów mebli znalazłem sporą szafkę, wyłożyłem ją styropianem, zabezpieczyłem przed deszczem i zrobiłem Puchaczowi budę w załomie ogrodzenia po drugiej stronie ulicy, niedaleko transformatora pod którym się urodził. Szybko zaakceptował nowe locum, w nocy śpiąc w środku, w dzień zaś, jeżeli tylko nie było deszczu czy śniegu, siedząc na górze szafki i obserwując z dystynkcją okolicę. Miejsce dobrałem specjalnie, bo akurat tam nikt nie chodził i kocur miał święty spokój, a w razie nagłej wizyty jakiegoś obcego psa, miał pół metra do płotu za którym mógł się schować. Gdy wychodziłem na spacer, przebiegał przez ulicę czujnie się rozglądając, witał wylewnie i dołączał do matki w rytualnym pochodzie.
Któregoś razu wróciłem po parodniowej nieobecności i jak zwykle po przywitaniu się z bliskimi zostałem namówiony przez psa na powitalny spacer – tak konkretnie to moje stęsknione zwierzę nie dawało mi usiąść aż nie sięgnąłem po smycz, wtedy psia radość osiągała apogeum, bo wiedział że przez najbliższe dwadzieścia minut będę tylko dla niego. No i kotów, oczywiście.
Kocica stawiła się akuratnie, kociaki też, ale Puchacza nie było. Po powrocie do domu zapytałem żonę o niego, ale ani ona, ani najmłodszy tego dnia go nie wdzieli. Zdarzało się tak już parę razy, ostatecznie to wolny kot, ale kiedy ani drugiego ani trzeciego dnia się nie zjawił, zaczęliśmy rozpytywać sąsiadów.
Znajoma z podwórka (też ma psa, stąd znajomość) opowiedziała, że przy naszym bloku wzdłuż ulicy szedł pan z psem bardo podobnym do Mikiego. Mnie już dłuższy czas nie było w mieście, a na ten widok zaspany Puchacz zerwał się z dachu swojego domku i rzucił przez ulicę w stronę owego pana z psem. Niestety, tym razem się nie rozejrzał i jakiś samochód uderzył go zderzakiem, odrzucając na trawnik. Kot zerwał się z niego oszołomiony i powłócząc tylnymi łapkami uciekł za budynek transformatora. Od tego dnia nikt go więcej na podwórku nie widział.
Minął prawie rok. Co i rusz jak wychodzę na spacer i widzę kocicę z kolejnymi kociakami z kolejnych miotów, przypomina mi się Puchacz. Przypomina mi się niebywała u kocurów troska o młodsze rodzeństwo, które w trakcie spacerów czujnie obserwował i zaganiał do reszty żeby się gdzieś nie zawieruszyły, jak potrafił czekać z jedzeniem aż kociaki nie zjadły, stojąc na straży posiłku i wypatrując ptasich złodziejaszków, jak bezgłośnie miauczał na mój widok, podbiegał i kładł się na boku oczekując pieszczot. Taki spokojny, zrównoważony kot, odpowiedzialny i czujny, a jednocześnie bardzo ludzki w swoich odruchach. Kot, który po prostu nauczył się kochać.
Niedawno wróciłem bardzo późno w nocy z kolejnego wyjazdu. Żona czekała ciągle na mnie, ale ponieważ musiałem jeszcze trochę popisać, w końcu poszła spać do innego pokoju, zostawiając mi łóżko do dyspozycji. Położyłem się chyba już nad ranem, swoim zwyczajem zapadając w kamienny sen zanim głowa dotknęła poduszki. Obudziłem się niespodziewanie kiedy było już lekko szarawo, przekręciłem na bok i spostrzegłem że obok mnie na łóżku leży Puchacz, wyciągnięty na pełną długość, mrucząc cichutko i rozczapierzając z rozkoszy pazurki. Położyłem dłoń na jego brzuszku, a wtedy podniósł lekko głowę, ziewnął szeroko i z powrotem ułożył łebek na kołdrze. Wyraźnie czułem pod palcami wibrujące, ciepłe futerko, bijące serduszko oraz ciężar kociego ciałka na kołdrze. Pamiętam, że z radości chciałem go jak zwykle podrapać za uszami, ale spokojny, równomierny pomruk szczęśliwego kocura spowodował, że zrezygnowałem i w bezruchu zanurzyłem się w kontemplacji tej chwili, zaś koci warkot usypiał mnie powoli gdy powieki robiły się coraz cięższe i cięższe...
Kiedy rano otworzyłem oczy, w miejscu gdzie leżał było pusto a pościel była chłodna i biała. Nie było na niej nawet jednego kociego włosa, a przecież zawsze gdziekolwiek kocurek się otarł, zostawiał kosmki ze swojego futerka. Takiego gęstego, lśniącego, aksamitnego a zarazem puchatego czarnego futra.
Przecież dlatego nazwaliśmy go „Puchacz”…
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1111 odsłon
Komentarze
Źle oceniony komentarz
Komentarz użytkownika Anna. nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.
Cudowna opowieść.13 Stycznia, 2013 - 13:28
Wiem, że prawdziwa - wiem, że są koty-prawie-człowieki.
Mruczki mają swój świat i ten świat bardzo wciąga, nieraz aż za bardzo - mówię o sobie :)
Mogłabym opisać podobną historię i chyba kiedyś to zrobię.
Pozdrawiam serdecznie
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Źle oceniony komentarz
Komentarz użytkownika Obserwator nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.
Bardzo dziękuję13 Stycznia, 2013 - 16:13
I wcale mi nie wstyd, że czasem brakuje mi "Puchacza"...
Obserwator
Wstydzić się wrażliwości jest słabością
13 Stycznia, 2013 - 18:12
Stawiać czoło wrogom ,zaś koniecznością
Wrogów zwierząt nie brakuje niestety
Gdy się postawić milkną epitety
Miałem Kajtka, który harcował na podwórku
Ganiając z innym bez sznurków
Kiedyś wpadł pod samochód biedaczysko
Tamten zdążył przebiec sprytne kocisko
Miał złamaną szczękę , pęknięte podniebienie
Teraz zostało po nim wspomnienie
Przeżył lecz lekarz zaniechał leczenia
Po dwóch dniach uznał zagojenia
Obecnie wiem, mógł szczękę drutować
Wtedy nie wiedziałem ,pozostało egzystować
Problemem było jedzenie wywołujące smarkanie
Ale długo jeszcze uprawiał działanie
Pozdrawiam
"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"
"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"