MISTYKA [7]

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Kultura

Trzy dni z Janem Pawłem II

 

16 wrzesień 2007 r. Niedziela

Pobódka dość wcześnie albowiem Marysia dziś również do pracy (praca przy i z chorymi). Nie spałem już, gdy zadzwonił mój telefon, powiedziałem: "6.00 rano już trzeba wstać!". Starałem sie jak zwykle szybko sprawić śniadanie do garącej herbatki. Zdecydowałem także, że odprowadzę dziś Marysię na przystanek, czułem że nie mam sumienia, aby szła sama! Wciąż było ciemno, padał deszcz i szalała niemal wichura! Warunki były b. trudne, musieliśmy się b. zakrywać od wiatru, ale spokojnie dotarliśmy na przystanek przy Sighthill.

Pierwszy autobus nie przyjechał, czekaliśmy na następny. Marysia swoim zwyczajem puściła mi sygnał, ale okazało się, że nie mam przy sobie telefonu, tknęło mnie, że coś jest nie tak, ponieważ wydawało mi się, że zabrałem telefon ze sobą. Ponieważ nie biegliśmy, wydało mi się niemożliwością, aby mógł mi wypaść z głębokich kieszeni mojego "tygrysiego polara". Pomyślałem, że po prostu został w domu! Tymczasem nadjechał autobus, pożegnałem Marysię i na chwilkę, na krótką modlitwę, wstąpliłem na pobliski (100 m od przystanku) cmentarz Saighthiil.

Brama była jeszcze zamknięta, więc pomodliłem się przy niej. Deszcz wzmagał się dlatego do domu wróciłem przemoczony, teraz dopiero zorientowałem się, że mojego telefonu nigdzie nie ma. Stałem się niespokojny i coraz bardziej nerwowo szukając, zrozumiałem, że muszę znów wyjść na ten nieprzyjemny deszcz. Nie mogłem uwierzyć, że po prostu mogł mi wypaść, przemyślałem to naprędce, było to fizycznie niemożliwe! Pobiegłem na przystanek, ale nigdzie nie znalazłem zguby, wróciłem do domu i jeszcze raz wszystko przerzuciłem, niemal do góry nogami. Telefonu nigdzie nie było. Pozostała nadzieja, że może Marysia przez pomyłkę, zabrała go ze sobą do pracy.

Dwa utracone telefony w przeciągu miesiąca to zdecydowanie za dużo, jak na jednego człowieka, byłem mocno zdenerwowany i wciąż powatarzałem w swoim sercu: "Każda trudność jest darem!". A to po to, aby nawet w tym doświadczeniu zachować czyste serce, od narzekania i w prostej drodze do braku zaufania do Boga. Niemniej jednak, trudno było się skupić na pracy, czy na modlitwie, czułem że sen także będzie niespokojny. Ująłem więc mój ukochany Obrazek Matki Bożej Częstochowskiej, przytuliłem i pragnąłem odgadnąć, co może być teraz miłe Matce Najświętszej? Zawsze tak robię w ważnych chwilach, bowiem pragnę być tam jedynie gdzie pragnie, abym był właśnie teraz Jej Syn Jezus Chrystus.

Po pewnym czasie poznałem, że nie tylko mogę dziś udać się na basen, ale będzie z pożytkiem dla mnie i dla mojej duszy, jeśli dziś nieco popływam i tak odpocznę, rozładowując stres. Czas spędzony na basenie zawsze jest dla mnie b. relaksujący i b. wzmacniający i tym razem było nie inaczej, szczególnie sauna jest kojąca. Cel został osiągnięty, a ja wzmocniony i zrelaksowany mogłem zmierzyć się z niełatwą rzeczywistością. Do domu wróciłem około 2 pm i od razu skorzystałem z kąpieli, nigdy nie wiadomo, co można ze sobą, lub na sobie przynieść.

Nieoczekiwanie odkryłem wcale niegroźną ranę na lewej dłoni. Wyglądało to tak, jakby coś mnie w tym miejscu przed chwilą ugryzło, bądź przypadkiem dostało się za skóre, starałem się usunąć ów cimny punkcik ze środka, ale popłynęła krew i zrozumiałem, że bez igły nie jest to możliwe. Gdy już zdecydowałem o użyciu igły, zauważyłem, że owa ranka jest dosłownie w tym samym miejscu, w którym znajdował się przed laty dość niemały i dość mnie niepokojący, twardy guz. Chwilę wahałem się co zrobić, ale ostatecznie nie wiedząc, co to było 10 lat temu i co to jest teraz, nie odważyłem się grzebać w tym miejscu ostrzem igły i zdecydowałem się czekać, co będzie dalej.

Chciałem się też poradzić Marysi, a ona na razie była w pracy. Zabrałem się więc za sprzątanie oraz za przygotowanie ulubionego rosołka. Około godz. 3 pm wróciła Marysia, a ja z miejsca zapytałem o telefon. Niestety nie miała zielonego pojęcia, gdzie może być, zadzwoniła do mnie, ale sygnału nie było. Czułem jak opadają mi siły, rozpoczeliśmy raz jeszcze intensywne poszukiwania, ale bez skutku. Potem pomimo deszczu ponownie wolno udałem się drogą, którą odprowadziłem dziś rano Marysię. Nic nie znalazłem i z wolna pogodziłem się z przykrym faktem, że straciłem drugi telefon.

Kiedy nieco odpoczeliśmy i posililiśmy się, udaliśmy się na Mszę świętą do Kościoła św. Mungo (Passionists Community), na godź. 7 pm. Dzień bez mszy świętej, to dzień stracony, po temu idziemy z Marysią każdego dnia, zawsze kiedy to możliwe. Po przyjęciu Komunii św. i po błogosławieństwie wróciliśmy do domu. Jak zawsze wieczorem wziąłem odświerzająca kąpiel i ponownie przyjrzałem się uważnie owej ranie na przegubie lewej dłoni. Kiedy zobaczyłem jakby czerowną pręgę od rany w górę, wpadłem niemal w panikę i tylko największym wysiłkiem zachowałem spokój, poważnie bałem się, że wdało się tam zakażenie. Po wyjściu z łazienki pokazałem Marysi ranę i zapytałem, co o tym sądzi. Była spokojna, nawet krytykowala mnie: "Wy faceci wszyscy jesteście tacy sami, ledwie mała ranka, a wy już robicie z tego b. poważny problem.".

Zastanowiłem się i nie bez wątpliwości, zdecydowałem się czekać do rana, obliczyłem że do rana mam jeszcze czas. Pomodliłem się i spokojnie położyłem się spać. W nocy miałem następujący sen: "Ujrzałem następującą scenę: Rozmawiałem z młodymi ludźmi, o różnych aspektach życia, tak jak robię to często na co dzień, gdy zauważę, że warto bądź trzeba, jakowąś sprawę poruszyć. Zwykle w takich rozmowach pragnę dać dobrą radę, a jeśli trzeba to upominam, lub coś staram się wyjaśnić i tym razem też tak było. Rozmawiałem z młodymi ludźmi i coś im tam tłumaczyłem, pamiętam że byłem w tej rozmowie stanowczy i konkretnie nazywałem rzeczy po imieniu. Nie byłem niegrzeczny, ale ton miałem raczej wymagający! Widziałem zarazem, że moim rozmówcom raczej ciężko przychodzi, przyjmowanie tego o czym mówiłem z nimi. I tak ta scena się zakończyła.

Zaraz jednak stanęła mi przed oczyma druga scena, w której tym razem rozmawiałem, już tylko z jednym chłopcem, a mój ton był o wiele spokojniejszy. Wyczuwało się więcej cierpliwości - więcej miłości. Byłem wyraźniej więcej wyrozumiały, bardziej dla mojego rozmówcy cierpliwy. Bardziej chciałem tłumaczyć, mniej wymagać. I w tym momencie było mi dane, że takie postępowanie przynosi lepsze owoce, jest lepiej przyjmowane przez młodych ludzi. I że oni chętniej za tym idą. Tu pojawił się też w moim śnie Ojciec Święty Jan Paweł II, który przyśnił mi się jako człowiek jeszcze młody, mężczyzna około 42 lat. Taki jakiego nigdy nie znałem. Tylko twarz zdradzała, że ma już po 40-stce. Był ze mną, szedł ze mną, a Jego obecność wprost nawiązywała do dwóch poprzednich scen. Było mi dane bez słowa, że o ile ta pierwsza postawa nie jest zła, o tyle ta druga jest o wiele lepsza i przynosi o wiele piękniejsze owoce. Tak sen się zakończył.”.

 

17 wrzesień 2007 r. Poniedziałek

Gdy obudziłem się rano, rozmyślałem nad tym, co było mi dziś dane. Niemal automatycznie skojarzyłem spotkanie Papieża Jana Pawla II z małą ranką, która wciąż pozostawała na przegubie mojej lewej dłoni. Przypomniałem sobie bowiem o niezwykłych okolicznościach uzdrowienia przed laty, owego schorzenia mojej lewej dłoni. Ponieważ jednak rano nie było zbyt wiele czasu, nic nie mówiąc Marysi, zjedliśmy razem śniadanie, a potem pobiegłem na autobus i do pracy. Zaprawa poranna, to niemal 2 km codziennie biegusiem z Roystonu na Argyle Street, skąd spod wieży z zegarem, łapię autobus pod drzwi samej fabryki (Andrew Muirhead & Son Limited). Po drodze jest niemal 1000 letnia Katedra, a w jej dolnym kościele grób i relikwie św. Mungo (jak się przypuszcza, zm. ok 612 r. n.e.), patrona miasta Glasgow i całej diecezji. Jeśli mam czas zawsze tam wstępuję, by choć przez chwilę pomodlić się i zawierzyć Bogu samemu moje i moich bliskich życie, powołanie i osobistą świętość.

Dzień był b. podobny do wszystkich innych, starałem sie dobrze i sumiennie wykonać swoje obowiązki, w sercu swoim wielbiąc radośnie Boga. Szczególnie lubię śpiewać Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP oraz Litanię do NMP. Właściwie nie myślałem o tym, co wydarzyło się dziś w nocy, chciałem do tego wrócić później. Po pracy udałem się na policję, a potem z różowym raportem do mojego Carphone Werhause. Miałem szczęście bowiem znów otrzymałem nowy telefon, za minimalną opłatą (30 funciaków). Było mało czasu, ale ostatecznie zdążyłem na wieczorne nabożeństwo do kościoła św. Mungo. Była tam także Marysia. Po nabożeństwie wróciliśmy do domu.

Zdecydowałem się, opowiedzieć Marysi mój dzisiejszy sen, a nie widząc przeciwskazań powiedziałem: "Co prawda diabeł dowie się o tej łasce, ale nadzieja jest matką mądrych i może posiane ziarno w Twoim serduszku, wyda piękne owoce w przyszłości.". Po kolacji wciąż rozmyślaliśmy nad darem, który stał się udziałem naszego domu. Marysia interesowała się owym guzem, z którego zostałem uzdrowiony i chciała, abym więcej o tym powiedział. Mówiłem tak: "To było w 1997 r. kiedy do Polski przyjechał Jan Pawel II. Razem z Odnową w Duchu Świętym z całego kraju, uczestniczyłem we Mszy świętej we Wrocławiu (od prawie roku chodziłem bowiem na spotkania Odnowy, organizowane w kaplicy Zmartwychwstania Pańskiego, przy kościele pw. Niepokalanego Poczęcia NMP na Ochocie w Warszawie, było to bowiem niedaleko akademika na Żwirki i Wigury w którym od pewnego czasu mieszkałem). Po zakończonych uroczystościach z centrum Wrocławia, pojechałem prosto do mojej babuni Julii Marut z d. Nowak do Piotrowic koło Jawora na Dolnym Śląsku, to jest do miejsca mojego urodzenia i radosnego, beztroskiego dzieciństwa. Tymczasem następne spotkanie papieża z wiernymi, było właśnie w Legnicy, a to jest tylko niecałą godzinę drogi od Piotrowic, miejsca w którym właśnie przebywałem. Na byłym sowieckim lotnisku, mszy św. i spotkaniu z Ojcem Świętym, towarzyszyła koronacja cudownego Obrazu Matki Bożej Łaskawej z Krzeszowa.

To była piękna uroczystość, która zgromadziła około 300 tyś. wiernych. Bardzo przeżywałem, to niezwykłe spotkanie z Piotrem naszych czasów, byłem b. szczęśliwy, że nie zmarnowałem, takiej wielkiej szansy, a pamiętam że zastanawiałem się przez dobrą chwilę, czy jechać raz jeszcze, skoro byłem już we Wrocławiu. Z radością i nadzieją przyjąłem Komunię świętą i po błogosławieństwie wróciłem do domu. Następnego dnia, rankiem spostrzegłem (każdym razie krótko po tym nabożeństwie na lotnisku w Legnicy), że mój guz sam zupełnie ustąpił, a moja ręka stała się w chorym miejscu ponownie gładka, podobna do zdrowej. Należy tu raz jeszcze z mocą podkreślić, że ów guz na przegubie lewej ręki, był niemały, twardy i pomimo mojej modlitwy, wygrzewania, masaży, nie chciał ustąpić przez dość długi czas (może nawet pół roku). Pierwsza myśl pobiegła do wspólnej modlitwy z Ojcem Świętym Janem Pawłem II - pomyślałem, że to prawdziwy cud!! Jeszcze przez pewien czas obserwowałem moją dłoń, ale schorzenie nie powróciło więcej i twardego guza, już więcej nie było. Już w tamtym czasie przyjąłem w moim sercu stanowczą decyzję, że w swoim czasie, złożę o tym świadectwo.”.

Dziś czuję się przynaglony, aby zaświadczyć o niezwykłości, powyższych wydarzeń. Dzieliłem się także i z Marysią, a radość coraz bardziej wypałniała nasze serca. Mówiłem: „To ma naprawdę sens: ta niedziela przypada 16 dnia miesiąca, który to dzień, uważany jest powszechnie za dzień poświęcony dla Jana Pawła II. A już następnego dnia 17.09. obchodzimy rocznicę wkroczenia Sowietów do Polski (msza papieska w roku 1997 w Legnicy odbywała się na terenie byłego sowieckiego lotniska). Po prostu owa krwawiąca ranka, w miejscu uzdrowienia, to fizyczny znak obecności Jana Pawła II, Jego Misji, działo się to przecież 16 dnia miesiąca.

Dalej: mój telefon nie miał prawa zaginąć, a jednak zaginął, w rezultacie musiałem się zrelaksować, tak byłem podenerwowany, że nawet sen nie szło przywołać. Udałem się zatem po modlitwie na basen, który przecież jest zlokalizowany przy ulicy, która nazywa się: Saint Peters Path, co tłumaczy się: Ścieżka św. Piotra”.! I czy to może być ino tylko przypadek, że tej niedzieli, czytania są właśnie o Dobrym Pasterzu, który dla odnalezienia, tej jednej, zaginionej owieczki, opuszcza 99 innych i idzie, aby ją odnaleźć. Przecież tego właśnie dnia byliśmy na mszy świętej, a już pierwszej nocy, był właśnie ten niezwykły sen. Czy to aby nie jest tak, że w zamierzeniu Boga, miałem się obmyć, z pierwszej postawy, by przeobrazić się w innego, nowego człowieka, bardziej skłonnego do rozumienia moich trudnych rozmówców?”.

Byliśmy tym, co najmniej poruszeni. Wieczór upłynął nam normalnie, staraliśmy się więcej na tym nie skupiać, aby nie wpadać w przesadę. Po kolacji i wspólnej modlitwie, ostatnio najczęściej odmawiamy razem koronkę o Bożym miłosierdziu, udaliśmy się na spoczynek.

 

18.09.2007 r. Wtorek

Pobódka 5.30. Marysia ma dziś znowu Long Daya! Po wspólnym śniadanku i tradycyjnym buziaku, ruszyłem na autobus. Modlitwa towarzyszyła mi od rana i niemal nie znikała z moich ust, a ukryta w moim sercu, okraszona była dziś bardziej, niż zwykle radością. Ponieważ Marysia wspomniała wczoraj, że dziś obchodzimy wspomnienie wielkiego polskiego Jezuity św. Stanisława Kostki, patrona młodzieży polskiej, zdecydowałem nawiedzić dziś kościół Jezuitów pw. św. Aloyzego Gonzaga. Mamy tam z Marysią takie swoje, szczególne miejsce, gdy modlimy się przed Najświętszym Sercem Pana Jezusa. Wielce podoba mi się ta mozaika, jest po prostu piękna.

Wpatrując się w Chrystusa, przeżywałem niezwykły znak, który uczynił w moim życiu Jan Paweł II. Kapłan odczytał Ewangelię, była o młodzieńcu, którego Jezus uzdrowił i zwrócił Jego Matce, a kończyła się słowami zachwyconych Izraelitów: ".....wielki Prorok powstał wśród nas i Bóg łaskawie nawiedził swój Lud.". Teraz oto i ja głęboko doświadczyłem prawdziwości owych słów. Po skończonym nabożeństwie jeszcze przez krótki czas trwałem na modlitwie i nie mogłem ogarnąć zachwytu, który mnie przenikał. Postanowiłem, że napiszę o tym Marysi w smsie, oto on: "Marysiu... wielka łaska nas spotkała i wielki Prorok nawiedził nasz dom...., ufam!!". Po tych słowach szczęśliwy opuściłem świątynię i udałem się na internet, albowiem zdecydowałem, że wszystko chcę wiernie opisać! Sądzę, że wydarzenia te zasługują na żywe świadectwo dla innych. STRoch

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (7 głosów)