Bóg i technologia
Człowiek istnieje dzięki zachowaniu określonych, ściśle określonych, proporcji w przyrodzie i wszechświecie. To one pozwalają ludziom żyć i rozwijać się. Ich zachwianie przekreśla nasze istnienie. Ale życie to nie giełda czy polityka, lecz bardziej fizyka, matematyka, ale przede wszystkim uczucie, bez którego nic nie wzrasta. To ono przeciera szlaki ludzkiemu życiu i wszelkim możliwościom. Można je podnieść do roli twórczej, jak kiedyś zapisano w tekście Unii Lubelskiej, gdzie wzajemne stosunki oparto na miłości, a można zwulgaryzować i oprzeć wyłącznie na pieniądzu lub seksie, jak to jest dzisiaj.
Wielu wybitnych inżynierów twierdzi, że skoro dostaliśmy rozum i wolną wolę, musimy iść drogą, którą podążamy. Trudno temu zaprzeczyć, ale nie dodali, że owego postępu nie można opierać na ubóstwieniu bożka pieniądza, bo to jest prosta droga do samozagłady. Człowiek, jako jednostka rozumna, nie może zapomnieć o swoim miejscu we wszechświecie. Tak, dokładnie – swoim miejscu we wszechświecie. Nie jest bogiem i mimo wielu usiłowań, nigdy nim nie zostanie. Po prostu, dzieli go zbyt duża dysproporcja pomiędzy Dziełem Stworzenia a tym, co on sam „wykombinował tu u siebie na dole”. Bez uznania dobrego Boga, jako punktu odniesienia, człowiek jest ślepy i nie może dostrzec właściwych proporcji pomiędzy tym, co chce, a tym, co może, a mimo to taka perspektywa jest narzucana mu za pomocą narzędzi cywilizacyjnych. Owe narzędzia zmuszają go nie tylko do działań przeciw sobie, a także zawężają wszystkim zdolności widzenia, niwelują uczucia, które są czynnikiem komunikacji życia, ale również zabijają samą istotę człowieczeństwa. Mamy więc do czynienia z „jazdą bez trzymanki”.
Lokalizując moment „przełożenia wajchy” zwykle odwołujemy się do Platona i Arystotelesa, ale nasza średniowieczna interpretacja dorobku tych myślicieli i filozofów pozwala przypuszczać, że pochodzimy z niższej cywilizacji, niż nasi Mistrzowie. Po prostu, mamy inne wyobrażenia, inne skojarzenia; swoich uzależnień nie jesteśmy też w stanie właściwie zinterpretować. Ale być może stało się tak dlatego, że interpretowały ich osoby związane z Kościołem, który wówczas zainteresowany był budową innego świata. Gdy przyszedł okres renesansu, a więc początek wyzwalania się myśli ludzkiej z dominacji Kościoła, cały proces zaczął być pompowany kolonializmem, a więc nienależnymi zyskami i naginaniem wiary w kierunku „nawracania”. Kto mieszkał nad morzem lub oceanem, ten mógł rabować. Tak więc cała wyjątkowość myśli europejskiej i jej rozkwit oparte zostały na wyzysku.
Z punktu widzenia nagiej cywilizacji, taki kierunek można usprawiedliwić, natomiast jeżeli chodzi o jej myśl twórczą i rozwojową, to mamy do czynienia z długotrwałą drogą w kierunku rozkładu. Przykładem tego może być współczesny system pomocniczości, który w dzisiejszej Unii Europejskiej został podniesiony do rangi przewodniej i prawdopodobnie miał zastąpić ów zapis odwołania się do „miłości” z okresu Unii Lubelskiej. Szybko jednak okazało się, że „pomocniczość” działa tylko w jedną stronę i dlatego stała się ona elementem destabilizującym. W XVI w. rozkład moralny Kościoła był tak posunięty, że musiało dojść do rozłamu. Wystąpienie Lutra uruchomiło czynniki obronne i uratowało Kościół. Można przypuszczać, że między innym dzisiejsza owa zasada pomocniczości UE doprowadziła struktury kościelne do podobnego rozkładu. I co gorsza, na horyzoncie nie ma żadnego Lutra.
Społeczność międzynarodowa naszej cywilizacji została więc pozbawiona myśli. W świecie, w którym zapanowała specjalizacja, umysły renesansowe nie zdobyły głosu i ogłoszono coś tak absurdalnego, jak koniec historii i Boga. I to jest dowód na nieadekwatność obecnych elit i ich systemu. Zostaliśmy sami. Ale trzeba zaznaczyć, że to nie myśl się skończyła, lecz kończy się ów dyletantyzm pompowany kolonialnymi zyskami, który zaczął się w renesansie, a kończy się na dzisiejszej reklamie odwołującej się do najniższych instynktów. I to już jest absolutne dno. Dlatego tak ważne jest, aby w sięganiu po marzenia zachować boską i ludzką miarę. I to jest jedyna rzecz, którą możemy zachować na lepsze czasy. W tej walce o przetrwanie możemy liczyć jedynie na Kościół. Ale czy on zdoła wyzwolić się z własnych ziemskich uzależnień?
Nie wolno też zapominać, że skoro raz zostaliśmy wygnani z Raju, może to nas spotkać ponownie. Tym razem nie będzie nas wypędzał Bóg, którego nie chcemy, lecz po raz drugi i bardziej brutalnie zrobi to bożek pieniądza. Pytanie podstawowe jednak brzmi: ilu z nas wyląduje na nowej ziemi obiecanej – na Marsie lub zatrzyma się na orbicie dla przetrzymania destrukcyjnych skutków działalności człowieka na ziemi? Ilu? A gdy na jednym statku zabraknie powietrza, czy nie wybuchnie poza ziemią walka o tlen innych obiektów latających?
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 4 odsłony