W czasie wojny bydlę wychodzi tylko z bydlaka?

Obrazek użytkownika Romek M
Blog

Budzę się rano ze ściśniętym żołądkiem. Zastanawiam się co trzeba dziś zrobić w pracy, co może pójść źle, czy nie popełniam jakichś błędów w relacjach z najbliższymi. To oczywisty objaw nerwicy. Nic, czym powinno się chwalić. Więc moje myśli przeskakują w innym kierunku i zastanawiam się czy nie powinienem bardziej niż swoją szarą prozą życia przejmować się cierpieniem ludzi na Ukrainie. Czym są moje problemy wobec tragedii mieszkańców tego kraju? Jednak po chwili odkrywam, że to objaw tego samego. Szukam po prostu powodów aby się zamartwiać. Dlaczego mój mózg mi to robi? Chyba tylko po to, abym szybko się zerwał z łóżka i działał. Nie jest ważne co, ale żebym coś robił w ogóle. „Zagryzał” niepokój działaniem. Na to mi wygląda.

Wokół mnie ludzie też krzątają się jak mrówki. Każdy powtarza sobie i innym, że jest w „niedoczasie” i wszystko potrzebuje „na już”. Byle się cały czas uwijać, być w ruchu, mieć wrażenie kontroli...

Mówię sobie: STOP. Działanie tak, ale sensowne. Nie nerwowa krzątanina. Muszę odpowiedzieć najpierw sobie co jest najważniejsze. Czy zabezpieczać się w oczekiwaniu na gorsze czasy, czy pomagać pokrzywdzonym i wymagającym pomocy i opieki? A może po prostu zwyczajnie – jak śpiewał Młynarski - „robić swoje” nie patrząc na to co dzieje się na Ukrainie... Każde z tych pytań ma swoją logikę i sens.

Zastanawiam się nad tym pół dnia. I dochodzę do wniosku, że nie ma co próbować kogoś przekonywać o wyższości pomocy uchodźcom, nad gromadzeniem złota czy przerabianiem zamka w pistolecie skałkowym. Każdy powinien robić to, co uważa za słuszne i konieczne do zrobienia. Jeśli będzie przekonany, iż to co robi jest ważne i potrzebne jemu samemu, albo innym, to bezwarunkowo powinien to robić. Nawet jeśli to będzie robienie zapasów oleju słonecznikowego w spiżarni. Bo - tak uważam - nie w tym sęk, co kto robi, ale jak to robi.

Dziś rano goniłem do pracy, bo była już siódma, a nie chciałem się spóźnić. Jadąc uliczką osiedlową, przekroczyłem dozwoloną szybkość. I wtedy przemknęła mi przez głowę myśl – a jeśli spomiędzy domów wskoczy mi nagle pod koła uciekające przed czymś dziecko? Zdążę zahamować? Zwolniłem.

Albo inna sytuacja - jest już grubo po piętnastej, a ja porządkuję papiery. Na teren firmy wjeżdża samochód i nie spiesząc się wysiada z niego klient. Nie idzie w moją stronę aby się o coś zapytać, ale wyraźnie kieruje się w kierunku regałów. Pierwsza myśl – szorstko i stanowczo powiedzieć, że już zamknięte, i że zapraszam jutro od siódmej. Z wielkim trudem, ale gryzę się w język i jednak pytam w czym mogę mu pomóc.

Mówię sobie, że nie wolno mi traktować ludzi przedmiotowo, jak nieznośne przeszkody utrudniające życie, czy realizację celu, chociaż często mnie to kusi. Powtarzam sobie, że jeśli ja przełamię swój egoizm, to zmniejszy to poziom agresji na świecie. Niechby nawet o miliardową część promila, ale jednak zmniejszy. A to nie wymaga ode mnie nie wiem jakich poświęceń, tylko odrobiny czasu i uwagi, którymi podzielę się z kimś. Kilku minut, których zaoszczędzenie, mnie nie zbawi. Powtarzam też sobie, że choćby nie wiem jak ważna wydawała mi się, misja którą wypełniam, nigdy nie powinienem ignorować innego człowieka. To nie cel jest bowiem najważniejszy, ale ludzie, których w drodze do tego celu spotykamy, albo których możemy spotkać. Bo to ludzie są faktycznym celem.

Z pracy wyszedłem później niż planowałem. Śpieszyłem się. Zostawiłem przebitą oponę do regeneracji w serwisie i biegłem załatwiać kolejną sprawę.

- Czekaj pan – woła za mną wulkanizator. - Co pan myśli o wojnie na Ukrainie? No, na pewno naszym gadaniem jej nie powstrzymamy – myślę sobie. Czy aby jednak na pewno mam rację? Może nie znajdziemy teraz na nią remedium, ale ocieplimy choć relacje między sobą. Zatrzymałem się i rozmawiamy o wojnie.

- My się tu panie jakimiś pierdołami przejmujemy, jakimiś sawuawiwrami, a tam ludzi wiążą jak bydło i strzałami w łeb, jak w Katyniu wykańczają, gwałcą nastolatki, rabują.

- A widział pan zdjęcia tego cywila, młodego, miłego chłopaka. Taki zwyczajny towarzyski człowiek. Jedzie na wojnę i zamienia się w patologicznego mordercę i zwyrodniałego gwałciciela? Nie mogę tego pojąć. Agresja by powodowała taką przemianę? To, że widzi się wokół śmierć, ból, strach? A może to, że ma się broń, jest się w grupie, i czuje bezkarność oraz przewagę nad przerażonymi ofiarami? Ona to wyzwala takie patologiczne postawy?

- Z tego co jest bydlęciem, bydlę zawsze wychodzi. A jak nie jest – nie wyjdzie.

- Mój dziadek, jak miał dziewięćdziesiąt parę lat opowiadał z płaczem, że będąc siedemnastolatkiem prowadził kolumnę jeńców i jednego z nich dźgnął bagnetem w pośladek. Natura naturą, ale okoliczności i otoczenie też mają wpływ na zezwierzęcenie.

- Jak kto jest bydlę, to bydlęciem pozostanie, choćby się ubrał w szatę anioła. Jak przyjdzie tu wojna, wtedy dopiero zobaczysz pan co w kim siedzi. Wtedy z ludzi wylezie złe… A z innych dobre – kończy refleksyjnie.

Przy późnym obiedzie mówię otwarcie, że rano trapią mnie myśli o to, czy nasze rodzinne relacje są zdrowe i prawidłowe. Córka bez zastanowienia odpowiada mi, żebym nie zastanawiał się czy właściwie postępuję w relacjach z dziećmi, ale w tym czasie, zamiast myśleć o tym,  utrzymywał te relacje. Rozmawiał z nimi częściej, zadzwonił, napisał dwa zdania.

No właściwie nic nowego, niby wszystko to wiem, niby cały czas sobie to powtarzam, ale wciąż to dla mnie jakby odkrywcze jest.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (7 głosów)