Niewolnictwo mentalne
Szlachty już nie ma, za to w dalszym ciągu istnieje ZŁOTA WOLNOŚĆ; od rozbiorowych czasów tkwimy we frustrującej sytuacji petenta. Zamiast oczekiwanej sprawiedliwości otrzymaliśmy prawo do życia między młotem, a kowadłem.
Jesteśmy zafascynowani pozorami, uprawianiem pustosłowia, poruszaniem tematów zastępczych, podczas gdy te, które należałoby rozwiązać od razu i zupełnie, zatruwają nam rzeczywistość.
Już nie potrafimy żyć bez bata; po dawnemu na wiele rzeczy nas NIE STAĆ (między innymi nie stać nas na prawidłowo funkcjonujący rozum). Tak jak na wykreowanie międzyludzkich więzi czy realizację tradycyjnych marzeń o społeczeństwie obywatelskim.
Od prawie dwustu lat (z drobną przerwą na dwudziestoletnią niepodległość) szarpano naszym krajem na różne strony: wzdłuż, wspak i w poprzek. W tak zwanym międzyczasie, przeżyliśmy zabory i dwie okupacje. Pod pozorem wolności, różne patriotyczne chorągiewki sprawowały nad nami władzę i dzierżyły w rękach nasz los. A myśmy się z tym godzili.
Przez pokolenia, odwykliśmy od poczucia narodowej godności. Przeważnie sami, zaczopowani w idyllicznych nadziejach na wsparcie w niepodległościowych dążeniach, po uszy zanurzeni w niestabilnych aliansach, w gąszczu deklaratywnych gwarancji, ulegaliśmy dyplomatycznym harcom obietnic bez pokrycia, oczekiwaniom należącym do mrzonek, złudzeniom wywierającym zgubne piętno na naszym myśleniu i już nie potrafimy żyć bez bata; po staremu na wiele rzeczy nas NIE STAĆ (między innymi nie stać nas na prawidłowo funkcjonujący rozum).
Tak jak nie stać nas na wykreowanie międzyludzkich więzi czy realizację odwiecznych marzeń o społeczeństwie obywatelskim.
*
Prawda to niemal banalna, że Państwo jest dla narodu, a nie odwrotnie. Teoretycznie wypadałoby rzec: jest znana od lat. Lecz co z tego! Choć wiadoma wszem i wobec, i każdemu z osobna, to u nas, na zapleczu normalności, nie funkcjonuje; w kraju nad Wisłą nadal mamy swoje zasady, a zasady te mówią, że naród jest dla państwa i szlus.
Buntujemy się, wmawiamy sobie, że nie chcemy, by tak było, ale buntujemy się po cichutku, półgębkiem, niezbyt publicznie, zazwyczaj szeptem i raczej w piwnicy, niż na ulicy; prędzej w kominiarce przy świeczce, niż w biały dzień na dachu wieżowca.
Nadal boimy się samodzielnie myśleć, wyrażać własne zdanie, obawiamy się wszechobecnych kreatur z politycznego świecznika, małych i dużych oszuścików wyrastających z nicości, a boimy się z przyczyn ekonomicznych: utraty pracy na przykład.
Brakuje nam etycznego zdefiniowania różnic między dobrem, a złem, określenia rozbieżności pomiędzy odwagą cywilną, a moralnym tchórzostwem eufemistycznie nazywanym kibicowaniem.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1052 odsłony