Ciężko być prorokiem na bezrybiu, czyli: wybory
Nazywam się Ignacy Elektorat i występuję w kreacji standardowego kolesia piejącego z zachwytu, że znowu oberwał w dziób.
*
Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że bez skrupułów skrzywdziłbym muchę, gdybym miał po temu sposobność, jeśliby wlazła mi w szkodę i o ile nie byłoby świadków. Albowiem mam taki zwyczaj: z punktu protestuję, jak się na mnie wypróżniają. Jednakowoż sprzeciwiam się po cichutku, by nikogo nie urazić. Niezbyt publicznie i zazwyczaj szeptem. Raczej w piwnicy, niż na dachu wieżowca, bo kto wie, czy nie robią tego w dobrej wierze, tylko ja nie doceniam… Staram się zrozumieć, po jakie licho mucha ta istnieje, lecz chyba mało skutecznie. Na próżno wgłębiam się w przyczyny jej upierdliwego kołowania nad końskim nawozem.
Daremnie usiłuję poznać jej wrażliwą naturę i niepotrzebnie silę się na okazywanie przyjaźni, bez powodzenia wdzięczę się, kryguję do niej, chcę polubić i zaakceptować pstrzące obyczaje owada! Nic mi z tego nie wynika, toteż stwierdzam, że nie ma takiej psychologii, by dało się zrelatywizować to bzykające robactwo (a jeśli jest, to kij jej w oko).
Skończmy jednak z muchą i rozważaniami o jej dzieciństwie! Przejdźmy do konkretów, a konkret, to wybory. Mianowicie dysponuję awaryjną twarzą. Używam jej z nieczęsta, przeważnie przed wyborami, kiedy zostaję zatrudniony w charakterze milczącej większości. Wynajęty do odbębniania roli entuzjasty, uczestnika spotkań z kandydatem na Prezydenta.
*
Gdy jestem dopieszczany przez niego, wychwalany za cokolwiek, dowartościowany, obłapiany na wiecach, konwencjach i dożynkach, gdy w ten odświętny czas ściska mi rękę, to wprost ślizgam się na wazelinie i puchnę z dumy, bo podobno ważny ze mnie gość. Może więc zamiast pieprzyć trzy po trzy, wymienię cechy, które powinien mieć doskonały wybranek (na wstępie tego wymieniania ośmielę się wątpić w to, by aktualni, startujący do zasiedlenia grzędy pod żyrandolem Pałacu, przejęli się moimi uwagami, bo do tego, by się czymkolwiek przejąć, potrzebna jest wiara, że nie jest się nieomylnym).
Otóż skoro zamierza reprezentować wszystkich, którzy opłacili mu liberię, powinien być z bezpartyjnej stajni, a jego roboczym strojem - pokora; do jego psich obowiązków należy wsłuchiwanie się w głos całego społeczeństwa. Ma unikać wypowiadania się w tematach sztucznych, zastępczych, moralnie śliskich, interesujących wąskie grono apologetów fałszywej tolerancji, jak na przykład wystrzegać się mędzenia o kaprawym losie gejów i lesbijek. Powinien zostawić te kwestie znacznie mądrzejszym: fachowcom, tym, co zęby zjedli na owych zagadnieniach.
Niestety, takich sprawiedliwych słuchowców nie ma, ponieważ mają w dupie to, o czym naród mówi i czego chce; uważają się za wszechstronnych, opatrznościowych mężów; są przekonani o swojej mądrości tak bardzo, że nawet nie wiedzą, jak się ośmieszają wygłaszaniem populistycznych bredni. Przykładem niech będą rezultaty społecznych dyskusji w sprawach istotnych dla przeciętnego Kowalskiego. Nijakie efekty z próbami przeprowadzenia jakiegokolwiek referendum w sprawach ważnych dla ogółu. Przechodzące bez echa, bezmyślnie odrzucane projekty ustaw obywatelskich złożone w Sejmie. Podpisy w sprawach obrony przed glajszachtowaniem kultury, w kwestiach bytu narodowego, czyli alarmujące sygnały o stale pogłębiającej się przepaści pomiędzy garstką ludzi zamożnych, a nieprzebranymi rzeszami ubożejącego społeczeństwa.
*
A teraz ja, Marek Jastrząb. Jestem zmęczony, znudzony, mam w sobie coraz mniej ciekawości, co dalej. Odczuwam przesyt: za dużo machlojek, dętych afer i marnowania pieniędzy moim kosztem. Mam dosyć atmosfery potęgowania międzypartyjnych animozji, wrogości, wzajemnych oskarżeń wszystkich o wszystko, choćby o zaniechania i odwleczenia, ciągłej, całkowitej zmiany lub nieuzasadnionych modyfikacji gospodarczych, braku długofalowych planów, niepewności ekonomicznej i fikcyjnych deklaracji uproszczenia systemu podatkowego, nagminnej spychologii, rozmytej odpowiedzialności za kiepskie interpretacje urzędniczych decyzji, fatalnych ustaw, teorii spiskowych, niedotrzymywanych obietnic i przerostów biurokracji.
Przeraża mnie grubo ciosana rzeczywistość. Dookoła widzę zło, absurdy, posługiwanie się agresywnym słownictwem i czynem. A słowa te i czyny rosną lawinowo, piętrzą się i nawarstwiają, jak w piosence Zembatego ze słuchowiska o Poszepszyńskich. Zamazują kwestie domagające się natychmiastowego rozwiązania, rozwiązania tego jednak próżno oczekiwać, ponieważ dziennikarze, miast je pokazywać, piętnować, uwypuklać, zajęci są polemiką z adwersarzami podobnymi do siebie. * Dożyło się nam do czasów zajmowania się bandami cwaniaków uchodzących za ELITY.
Uznawane przez wielu wyborców za dynamiczne i poniekąd przedsiębiorcze ugrupowania, podczas gdy coraz więcej obywateli zaczyna sobie zdawać sprawę, że obecne (na ich sztandarach powiewa nie SIERP i MŁOT, ale SŁOMA i BUT), są niczym więcej, jak świadectwem naszej kompromitacji i zwietrzałą solą narodu. A mimo to startują w każdych wyborach. Do Sejmu, do Rad, na Głównego Wajchowego; gdziekolwiek i jakkolwiek! Mają nas reprezentować, prowadzić do państwowego dobrobytu, tymczasem zamiast tego dewastują dobre zdanie o moim narodzie, notorycznie potwierdzają stereotypy krążące o nas, utwierdzają inne narody w krzywdzącym przekonaniu, że jesteśmy zawistni, ksenofobiczni, zakompleksieni, że jesteśmy krajem latających teczek, ambicjonalnych sporów i sprzecznych decyzji, a zwłaszcza - nieuzgodnionych postępowań na arenie międzynarodowej.
*
Nietaktem jest mówienie o sprawach oczywistych, o zagadnieniach niekwestionowanych w towarzystwie obeznanym z bon tonem, w grupie ludzi nie najgorzej wychowanych. Na przykład człowiek przesiąknięty wpojonymi mu zasadami savoir vivre’u wie bez instrukcji że nie należy pluć na podłogę, jeść pod stołem i zalewać się kwasem solnym. I tym sposobem normy dzisiejszego postępowania wyparły przestarzałe: np. słowo honoru, kłamstwo, prawda czy autorytet. Przykład? Człowiek, który wypowiada się w MOIM imieniu, ma MOJĄ zgodę na przedstawianie TYLKO I WYŁĄCZNIE MOICH poglądów. Z czego wynika, że zgody na wypowiadanie tych, z którymi się nie zgadzam, nie ma i jeżeli zamierza je głosić, to dlaczego kłamie, że ja tak chcę?
*
Mówią o mnie mizantrop, boć pono nie kocham ludzi. Kocham, ale są wyjątki. Jestem szczególnie cięty na zgraję sprytnych asekurantów. Mówią też, żem nienormalny, bom normalny do dechy; idę pod prąd, ale że prąd gnuśny, to i ja ospały. Obca mi przemoc i wszelki strach. Gardzę obojętnymi, neutralnymi, nienawistnikami piękna, wielbicielami ohydy, kreaturami zajętymi beznamiętnym przypatrywaniem się cudzym dramatom, pogardzam ich kunktatorskim pobłażaniom agresji, sprzeciwiam się znieczulicy, biciu, gwałceniu na mimozowatych oczach tępego tłumu, potępiam niewinnych kanciarzy, nie znoszę tych, którzy są zaskoczeni, zdumieni, zbulwersowani i zawsze twierdzą, że nic nie widzieli, niczego nie słyszeli, jakkolwiek stali w pobliżu. Jeżeli te moje przywary dowodzą nienormalności, to proszę o skierowanie do czubków. Chociaż nie sądzę, bym dożył takiego zaszczytu, bo dobry rząd zadbał, bym prędzej trafił na cmentarz, niżli do lekarza.
Pracuję, nie odkładam i stale oszczędzam. Przez ten czas dorobiłem się plam wątrobowych, wklęsłych bicepsów, bujnej łysiny i ostrej sklerozy. Za trzydzieści lat stuknie mi setka i wtedy przejdę na wcześniejszą emeryturę. Ogólnie mogę stwierdzić, że choć mam powody, to nie narzekam; czuję się dobrze i wiedzie mi się wedle rangi.
Ale czasem trafia mnie szlag. Pomstuję wtedy na wszystko, co się rusza i już nie jestem taki przytulankowy miś. Zaczyna do mnie docierać, że choć robię, co mogę, by postępować w myśl instrukcji, czyli wstaję na długo przed kurami, choć trzymam na łańcuchu oswojonego palikota i postępuję noga w nogę z przepisami na ciamajdę, chociaż zachowuję się zgodnie z rozporządzeniami, to jest czytam brukowce, w tym Gadzinówkę Wyborczą, unikam dobrej literatury, za to pilnie oglądam serialowy chłam i niesłychanie ochoczo zgadzam się na chodzenie w kagańcu, to coraz trudniej przychodzi mi zaciskanie pasa i czekanie na cud.
Wszystkie te zalety upoważniają mnie do pójścia na wybory i postawienia krzyżyka za kandydaturą przyszłego Prezydenta. Nie zdradzę, kto nim będzie, bo obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Prawdopodobnie żaden, gdyż w obecnej plejadzie gwiazd nie dostrzegam właściwego, zdolnego do wcielania w czyn moich postulatów. Moich, przeto nie jego (co jaki pretendent wykazuje się niezjełczałym olejem w głowie, to z mety idzie za nim wybrzydzająca gadka, że brakuje mu zaplecza i jest ze swoim rozsądkiem samotny, jak londonowski biały kieł).
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 737 odsłon