„Dla ciebie liczy się tylko to, jak ja tańczę”

Obrazek użytkownika Piana
Kraj

Ową kwestię powiedziała właśnie jedna z bohaterek serialu „Tancerze”, który leciał w telewizorni. Nie wytrzymałem – nalałem sobie wina wiśniowego domowej roboty i usiadłem do klawiatury (człowiek pisać musi, inaczej się udusi).

Hmmmm… „Tancerze”, „Dom na rozlewiskiem”, „Londyńczycy” – obrazy i dźwięki służące do zapychania mózgu. Emocje w końcu trafiają celniej i mocniej niźli cięta riposta wujka Dobra Rada. To już wszyscy wiedzą. Czy jednak takie zadanie wykonują tylko seriale, tokszoły i różnej maści seanse nienawiści?

Warto zatem zrobić sobie eksperyment. Czas trwania – około pół godziny. Ja sprawdziłem to na sobie, więc nie ma ryzyka. Królik doświadczalny przeżył i miewa się nieźle. Jak miałby ów eksperyment wyglądać? Bardzo prosto. Siadamy wieczorem (wczora, z wieczora…) przed telewizorem i oglądamy główne wydanie wiadomości w którejś z głównych stacji propa…. to znaczy telewizyjnych. Oglądamy od początku do końca, wpatrujemy się w ekran, słuchamy i patrzymy. Nie jemy chrupków i nie pijemy piwa. Po skończonym seansie robimy głęboki wdech, wydech….. ufffff. Zamykamy na chwilę oczy i staramy się przypomnieć o czym to mówili i pytamy siebie, czy jesteśmy dzięki temu choć odrobinę mądrzejsi. U mnie wypadł negatywnie. Informacja jednak napompowała mnie i moje ego jak balon. Czułem się też światowcem, niczym najsłynniejszy lowelas III RP na wyjeździe, sam Kazio Marcinkiewicz (co to suszi wsuwa w Hajd Parku i kupuje kozaki z metką). Mózg dostaje strawy, czujemy się lepsi, a tak naprawdę to nafaszerowano nas telewizorowym gównem niczym gęś przy pomocy rury, co to wątrobę musi mieć ogromną, bo Żabojady się tym zajadają.

Do dobra, mamy więc znieczulenie mózgu jak ta lala, jak to się niegdyś mawiało. Mózg zapchany, potrzeba informacji zaspokojona, ego wzrosło. Do czego jednak piję? Bo piję wino wiśniowe, to już wspomniałem. To wszystko po to, żeby sterować niewolni…. to znaczy się oczywiście, aby informować obywateli (Word mi szaleje, nie akceptuje łatwo słowa „obywatel”. Ciekawe czemu?)

Meritum. Z bardzo nieoficjalnych źródeł wiem, iż trwa lobbing nad uchwaleniem ustawy o zbieraniu danych o stanie zdrowia niewol… obywateli Kraju Nadwiślańskiego (Polski już dawno nie ma, tak dla przypomnienia). Centralna baza danych – gdzie będą zawarte wszystkie informacje medyczne o niewol… obywatelu. Proste? Proste. Wielki Brat uśmiecha się do nas szeroko.

Co pomyśli sobie zwykły niewol… obywatel? To samo co obecnie przy zbieraniu odcisków do paszportu (niczym pospolitemu bandycie) i za jakiś czas przy zaczipowaniu (jak zwykłego kundla). No, pomyśli sobie… „przecież ja nie muszę się obawiać bo coś tam…. Skoro zbiera to państwo, to musi być bezpieczne…. ja nic nie ukrywam….”. Mass media wszelakie włączyły już dawno tryb psa Pawłowa. Toż to lepsze od gry komputerowej – steruje się ludźmi, a nie figurkami na ekranie. Ale jazda! To jest naprawdę trendi-dżezi-kul.

Ja tymczasem włączam tryb ostrzegawczy i się zapytuję - kto mi zagwarantuje, iż takowe dane nie zostaną użyte w celach nie mających wspomaganie leczenia. No kto? Eeeee…. No wie pan, bo to państwo, bo cały cywilizowany świat, bo obciach w eŁropie, eeee… wicie, rozumicie…..

Tu nie trza być Szerlokiem czy też Płarotem. Wystarczy zwykła, elementarna logika na poziomie szkoły podstawowej (tej starej oczywiście, bo teraz pewnie tylko o pingwinach – pedałach tam nauczają). Tfu, nawet na poziomie przedszkola. „Jedziemy na wycieczkę, bierzemy misia w teczkę” – stara piosenka przedszkolna. Jeśli a, to b (jak na wycieczkę, to miś z nami). Skoro więc są gdzieś zmagazynowane dane medyczne o wszystkich niewol… to znaczy oczywiście szanowanych obywatelach Najjaśniejszej III RP, to na pewno (podkreślam wyrażenie „na pewno”… wężykiem, wężykiem) znajdzie się ktoś lub ktosie (i pewnie są to osoby dużo mniej sympatyczne od stworów z filmu „Horton słyszy Ktosia”), kto będzie chciał się dobrać do takich danych. Wiedza to ogromna i potężna, a więc skutki jej użycia mogę być również poważne..

To z pewnością nie spowoduje jednakże żadnej reakcji, ani tym bardziej obawy. trudno jest to zrozumieć, ale nie od dziś to wiadomo, iż bezpieczeństwo (nawet to złudne niczym fatamorgana i trwałe jak bańka mydlana) jest dużo bardziej w cenie od wolności. „Wolność? Po co wam wolność?” jak śpiewał przed laty Kult.

Ktoś powie, że się nie da, że przesadzam, panikuję, i sieję defetyzm (niczym w kawale o bacy, co piłował gałąź na której siedział). Przykład? Proszę bardzo. Internet wymyślony jako medium wolnościowe już zaczyna być cenzurowane (kto zainteresowany, znajdzie linki). I to w dodatku nie w krwiożerczych, kapitalistyczno-komunistycznych (lub odwrotnie) Chinach, lecz tu, w Związku Socjalistycznych Republik Europejskich, co to wolności miała nauczać ksenofobów i antysemitów znad Wisły. Zaczyna się od tzw. „piratów”, ale ktoś musi pójść na pierwszy ogień niczym kułacy w Rosji Radzieckiej. Potem będą następni – patrz obowiązkowa rejestracja blogerów.

Do czego zatem może posłużyć takowa wiedza? Na przykład towarzystwom ubezpieczeniowym. Inny przykład - jak załatwić konkurenta – wystarczy, że poznasz na co ma silne uczulenie.

Co jednak z tajemnicą lekarską? Panie, teraz jest nowoczesność, co pan wyjeżdżasz ze średniowiecznymi pierdołami?

Brak głosów