Jacek Kuroń i dworcowi złodzieje butów

Obrazek użytkownika Budyń78
Kraj
W 1994 roku wracając z festiwalu w Węgorzewie natrafiliśmy z moim przyjacielem Leszkiem na bandę bardzo niesympatycznych i starszych od nas kilka lat punkowców. Jeszcze młodzi byliśmy i umiarkowanie kumaci, i przynajmniej mi nie mieściło się w głowie, że punk punka może chcieć okraść z pieniędzy czy z butów.
Z butów, bo to były czasy, że ludzie często sobie buty kradli, potem na szczęście się to skończyło. Wracając do nieszczęsnego powrotu z Węgorzewa...

Z Węgorzewa już wtedy pociągi nie jeździły, trzeba więc było dostać się autobusem do Giżycka i dopiero tam przesiąść się na pociąg do Warszawy, czy gdzie kto tam chciał wrócić. I jeszcze w Węgorzewie na przystanku PKS trafiła się ta nieciekawa brygada. Kilku gości, chyba że dwie dziewczyny. One długowłose, oni z irokezami, w pełnym rynsztunku, trochę starsi od nas. I jakoś tak od razu nieprzyjaźnie nastawieni. Niby jedziemy razem, ale co chwila jakieś docinki, niby to żartem groźby, robi się nieciekawie. Wreszcie jesteśmy w tym Giżycku, gdzie sytuacja robi się krytyczna. Najmniej sympatyczny z ekipy już wprost mówi, że ma ochotę na moje (w miarę nowe) glany. I że zrobię dobry interes, bo on ma rumuny, a ja angielki (wyjaśniam osobom spoza klimatu: "rumunki" miały podeszwę z traktorem, "angielki" - gładką). Że jego w strzępach, moje całe - cóż, nie ma tematu. Jest nieciekawie, ale świat nie jest czarno-biały. Gdy pozostali goście grożą nam i już w zasadzie gotowi jesteśmy na obicie mordy, jeden wyjmuje żarcie, pyta, czy jesteśmy głodni i nawet częstuje mnie potężną pajdą chleba. Tymczasem ściągam pierwszego buta, cały w strachu, bo w skarpecie mam schowaną kasę. Na szczęście amator moich glanów rezygnuje po konstatacji, że buty noszone były przez kilka dni upału bez przerwy. Ostatecznie tracimy więc tylko to, co mamy schowane po kieszeniach, potem tamci gdzieś znikają, pewnie mają swój pociąg, nie wszystko się po prawie 18 latach pamięta. Spotykamy jakichś innych, tym razem przesadnie życzliwych gości i spokojnie już wracamy do Warszawy.

Historię tę przypominam sobie teraz, gdy niektórzy wrażliwi lewicowcy obchodzą kolejną rocznicę śmierci Jacka Kuronia. Bo cóż mogę powiedzieć - dla mnie ten wrażliwy społecznie święty Jacek Kuroń (już abstrahując od pamiętnego wystąpienia w czerwcu 92 i kilku innych politycznych historii) to właśnie taki koleś, co to Cię chlebkiem poczęstuje, gdy jego koledzy właśnie kradną Ci buty i pieniądze na bilet do domu. Tyle na ten temat.

Brak głosów

Komentarze

a chlebek chociaż był świeży czy może czerstwy? :)

ci punkowcy-rabusie to byli typowi lewacy: dali chlebek za darmo, ale kazali sobie jednak za niego słono zapłacić i to pod przymusem;
to tak jak z innymi lewicowymi pomysłami dla dobra obywateli, np. takie emerytury - zdziera się z człowieka kasę przez całe życie, a potem na koniec dostaje się ochłapy i jeszcze wiek emerytalny mogą kanciarze przesunąć

Vote up!
0
Vote down!
0
#232396

po tylu latach to nie pamiętam, ale chyba jednak świeży :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#232401

http://niepoprawni.pl/blog/897/bandyci-mordercy-i-towarzysze

Vote up!
0
Vote down!
0
#232536