Dzień matki
O tym, że jest dzień matki przypominało tego dnia wszystko. Prasa, radio, telewizja, plakaty, reklamy. Przypomniał też o tym dziadek, który narobił rano pod blokiem sporego zamieszania. Natknął się pod osiedlowym marketem na dwie dziewczynki z bukietami kwiatów.
- A co to za kwiatki? - zagaił dziadek.
- Na dzień matki - odpowiedziały grzecznie dziewczynki.
- A ile macie lat? - zapytał podejrzliwie dziadek.
- Dwanaście.
- Dwanaście lat i już matki! - dziadek złapał się za głowę i poczuł, że robi mu się słabo. Na szczęście dziewczynki wytłumaczyły mu, że kwiaty są dla ich matek. One matkami nie są i nie zamierzają być, bo samce wykorzystują kobiety łamiąc im drogi kariery... I okazało się, że jednak trzeba lecieć do apteki po nitroglicerynę dla dziadka, bo jego stan zdrowia gwałtownie się pogorszył. Nitro pomogło i dziadek wrócił do domu, gdzie ponarzekał na komunę i obecne czasy.
Potem u Hiobowskich panował względny spokój do momentu powrotu Łukaszka ze szkoły.
- Kup mamie jakieś kwiaty - powiedział tata Łukaszka. - Masz tu pieniądze... Albo, nie ja kupię ci kwiaty. Ty byś zaraz kupił zamiast kwiatów chipsy.
- Kwiaty są zawsze, raz byłoby coś innego - oznajmił Łukaszek.
- Mama nie lubi chipsów.
- To ja bym zjadł.
- O, nie wątpię. Kupimy kwiaty.
- Ale mama kwiatów też nie lubi - zauważył Łukaszek.
Zapytali więc mamy Łukaszka.
- Oczywiście, że jest to głupie święto! - wypaliła mama. - To nic innego jak seksistowska inicjatywa lobby kwiaciarskiego!
- No to powiem w szkole, że nie przyjdziesz - rzekł uspokojony Łukaszek.
- A na co miałabym przyjść? - zapytała podejrzliwie mama.
- A, takie tam... - bąknął Łukaszek i usiłował dać nogę za drzwi. Nie zdążył.
- Coś ty taki tajemniczy niczym bloger! Gadaj mi tu zaraz! - żądała mama Łukaszka. Złapała syna za ramiona i zaczęła nim trząść w przód i tył.
- Tak nic nie powie, bo mu żuchwa lata - zauważył flegmatycznie tata Łukaszka i mama przestała wywierać presję na swojego syna.
- E... U nas w szkole ma być akademia... Będziemy na scenie wręczać mamom kwiaty... - bełkotał osuwający się po ścianie Łukaszek, a oczy wirowały mu błędnie. - Ale sama powiedziałaś, że nie chcesz... Nie lubisz...
- Na scenie... - powtórzyła w upojeniu parę razy mama Łukaszka i zadecydowała, że jednak pójdzie.
Wieczorem odbyła się akademia. Dzieci wychodziły na scenę podzielone na klasy, na drugim końcu na scenę wstępowały mamy. Wręczano kwiaty, przemawiano do mikrofonu. Mama Łukaszka bacznie wszystko obserwowała i doszła do pewnego interesującego wniosku.
Wreszcie trzecia a wtarabaniła się na scenę. Z drobnymi problemami - podczas wchodzenia powstał mały ścisk, rozległ się krzyk "nie pchaj się nędzna fiucino" i ze schodków zleciał okularnik z trzeciej ławki. Wreszcie trzecia a znalazła się na scenie, z drugiej strony weszli rodzice i rozpoczęło się wręczanie kwiatów. Łukaszek był jednym z pierwszych. Poszedł w stronę swojej mamy, lecz ta zgrabnie go wyminęła i podeszła do mikrofonu.
- Witam państwa... - mama Łukaszka się przedstawiła po czym kontynuowała:
- Jestem doprawdy zdziwiona, że wśród otrzymujących kwiaty nie ma mężczyzn.
- Bo to dzień matki - odezwał się z widowni pan dyrektor.
- Czyż gej nie może być matką i na dodatek dobrą? - zadała dramatyczne pytanie mama Łukaszka. - Ja uczę mojego syna wyrozumiałości, tolerancji i on na pewno państwu powie... Łukasz...
I mama Łukaszka rozejrzała się w poszukiwaniu syna. Gdy zobaczyła, że nie stoi on przy niej, tylko wrócił do kolegów, coś się w niej zatrzęsło.
- Łukasz! No jak mogłeś! - mama przyciągnęła go do mikrofonu, złapała za ramiona i zaczęła nim trząść w przód i tył. - Ja tu o tobie, o tolerancji, a ty gdzieś łazisz i masz tolerancję w dupie! Niewybaczalne!
Mama puściła Łukaszka, który zaczął się giąć jak trzcina na wietrze. Widząc to Gruby Maciek rzucił bukiet przeznaczony dla swojej mamy (mama Grubego Maćka widząc to jęknęła) i depcząc po nim ruszył przyjacielowi na pomoc. Złapał Łukaszka i podtrzymał, a mama Łukaszka podsunęła synowi mikrofon.
- Powiedz coś o tolerancji - zażądała.
- Będę rzygać - odparł głucho Łukaszek do mikrofonu i błysnął białkami oczu.
- Mówi się: womitować - poprawiła go mama.
- Psze pani, ale on naprawdę rzyga - ocenił fachowo Gruby Maciek. I w tym momencie niesamowitym refleksem i donośnym głosem popisał się pan dyrektor. Wstał i ryknął na całą aulę:
- Ja pierdolę, tylko nie na mikrofon!!! Kosztował majątek!!!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1501 odsłon
Komentarze
A niech mnie drzwi ścisną!
26 Maja, 2009 - 19:13
Ale dobre! :D Mamusia Łukaszka tradycyjnie musiała pójść przed szreg!
Marcin, tak wygląda dzień matki zapewne u Manueli i Kingi R.!
26 Maja, 2009 - 19:47
Marcin masz moje punkty ale i kuksańca!, sujkę w bok!
pzdr
antysalon
Re: Dzień matki
26 Maja, 2009 - 22:47
pankrok :)