Akcje listopadowe

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Tym razem w szkole było tylko jedno listopadowe wydarzenie warte wspomnienia, ale za to jakie: wywiadówka! Oczywiście nie użyto tego sformułowania, które obrzydliwie trąciło służbami specjalnymi. Miały się odbyć konsultacje szkolne.
- Przesadzają - mruknął tata Łukaszka, kiedy zobaczył, że na zaproszeniu napisano "obowiązkowa obecność obydwojga opiekunów lub rodziców".
- Ja uważam, że bardzo ładnie sformułowane - stwierdziła mama Łukaszka. - Nie ma tych szowinistycznych "mama" czy "tata", rodzic, tak, może być rodzic pierwszy albo drugi, opiekunowie, tak, bardzo zgrabne. Ktoś rozumny to napisał.
- Tylko, że chyba do końca nie pomyślał - tata Łukaszka stuknął palcem w kartonik. - Po co oboje rodziców? Jeden by wystarczył. Ludzie pracują do późna...
Okazało się, że godzina konsultacji jest jeszcze późniejsza. I okazało się jeszcze, że dzieci też mają przyjść.
- Lanie będzie od razu na korytarzu - zażartował tata Łukaszka i został opierniczony przez mamę Łukaszka. Nastąpił wykład, że dzieci nie wolno bić, bo mogą z nich wyrosnąć faszyści.
- Genialne posunięcie - zachwycała się mama Łukaszka pomysłem przyjścia razem z dziećmi. - Kiedy inni, prymitywni rodzice dowiedzą się o złych ocenach dziecka, nie będą go bić przy wszystkich. A podczas drogi do domu pewno trochę ochłoną i może bicia nie będzie - i oczy jej się zaszkliły ze szczęścia.
O oznaczonej porze wszyscy troje stawili się w łukaszkowej szkole. Wychowawczyni, młoda pani od polskiego, poprosiła rodziców do klasy. Uczniowie zotali na korytarzu. Nudzili się trochę, więc zrobili konkurs kto potrafi stanąć na rękach (opierając się o ścianę). Akurat Gruby Maciek brał rozbieg gdy młoda pani od polskiego niespodziewanie wyszła na korytarz i trafiła go drzwiami.
- Co tu się dzieje? Co wy wyrabiacie? Nie można was na chwilę samych zostawić? Co ty tak krwawisz na korytarzu? Do higienistki!
- Higienistki już nie ma, jest późno - zauważył Łukaszek. Na szczęście mama Grubego Maćka miała chusteczkę higieniczną i zatamowała krwotok.
Z klasy wysypali się rodzice i zaczęli wyłapywać z tłumu swoje pociechy. Przed Łukaszkiem stanęli jego mama i tata trzymając białą kopertę.
- Łapówka? - zainteresował się Łukaszek.
- Żadna tam łapówka! - ostudziła go mama. - To są twoje wyniki!
- Numerują ich jak krowy w oborze, niedługo im kolczyki w nosach będą zawieszać... - marudził tata Łukaszka oglądając kopertę, na której widniał tylko numer legitymacji szkolnej Łukaszka.
- Cicho! Tak jest bardzo dobrze! - zgromiła go mama. - W ten sposób chroni się dane osobowe i prywatność! Koniec z publicznym odczytywaniem stopni w klasie! - po czym wyjęła kartkę z koperty i razem z tatą zaczęli krzyczeć na Łukaszka:
- Co to jest?! Tyle niedostatecznych?! A te nieobecności skąd się wzięły?!
- Przecież miało nie być publicznie... - bąkał zepchnięty do defensywy Łukaszek. Ludzie stojący obok zaczęli się obracać i przypatrywać. Na szczęście uratowała go młoda pani od polskiego, która teraz poprosiła dzieci do klasy. Zdumieni rodzice zostali na korytarzu. Tym razem nikt nie próbował stawać na rękach. Może dlatego, że rodzice pamiętali, co się stało z Grubym Maćkiem.
Po kilkunastu minutach otworzyły się drzwi i uczniowie wyszli na korytarz. Do swoich rodziców podszedł Łukaszek ze zmarszczonym czołem i kopertą w ręce. Na tej też był tylko numer jego legitymacji szkolnej.
- Co my tu mamy - wyjął kartkę z koperty i zaczął krzyczeć. - No ładne rzeczy! Zalegacie ze składkami klasowymi! Nie angażujecie się w działalność szkoły! Nie odbieracie telefonów od trójki klasowej!
- Proszę cię... Daj spokój... Nie tutaj, w domu... - bąkali zawstydzeni rodzice. Ludzie stojący obok zaczęli się obracać i przypatrywać.

Brak głosów