wiązanka niepobożnych życzeń

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

I.

Żeby się jakoś przygotować duchowo do nadciągających wydarzeń obejrzałem w TVP program publicystyczny mający zastąpić zdjęte z ramówki "Warto rozmawiać" a w dwa dni potem, w zaprzyjaźnionym TVN, pouczający interview pani Justyny Pochanke z prezesem "Prawa i Sprawiedliwości" ;
przeglądałem również prasę codzienną oraz te czasopisma, które nie wywołują szkodliwych dla mojego wątłego zdrowia ataków szału, mają więc debit domowej cenzury, wreszcie, zachowując należytą ostrożność, śledziłem informacje bieżące napływające rozmaitymi kanałami - i nadal żyję.

Tak mnie to rozzuchwaliło, że poświęciłem jeszcze trochę czasu na odsłuchanie rozmowy Stanisława Michalkiewicza z Piotrem Ikonowiczem w Trójce; moderatorem rozmowy był pan Wojciech Reszczyński, któremu ślę tą drogą wyrazy szacunku i szczerej wdzięczności, ponieważ moje samopoczucie ogromnie się po jego audycji poprawiło : choć wiedziałem wcześniej, że les extremes se touchent, ale nie sądziłem, że przeciwnicy polityczni i ideowi posługujący się moim ojczystym językiem zdolni są jeszcze prowadzić dialog bez używania inwektyw i bez podnoszenia głosu.

Jest oczywiście możliwe, że obaj panowie, nadgryzieni już nieco przez ząb czasu, utracili część swego młodzieńczego wigoru, a do tego pan redaktor Reszczyński potraktował ich przed programem herbatką z melisy, ale to nieważne; miło było uczestniczyć w spotkaniu skrajnych radykałów prawicy i lewicy polskiej ani przez moment nie przypominającym meczu bokserskiego - i słuchać, jak dźwięczą krzyżowane przez przeciwników szpady argumentów.

Gdy wróciłem do rzeczywistości, uświadomiłem sobie, że nie bez powodu ani Unia Polityki Realnej, ani PPS nie są dziś reprezentowane w polskim parlamencie, w którym, tak jak w mediach głównego nurtu, nie ma miejsca na cywilizowane spory polityczne, wymianę myśli i rzeczowych argumentów.

II.

Pisałem w poprzednim felietonie, że u redaktora Lisa nie było przedstawicieli rządzącej koalicji; inaczej stało się w programie pp. Krzysztofa Ziemca i Marka Zająca "Mam inne zdanie", gdzie rolę tę odegrał senator PO, pan Mariusz Witczak, oddany przez swoją partię go na pastwę sławnego zagończyka Prawa i Sprawiedliwości, pana posła Antoniego Macierewicza.

Sama obecność owego pisowskiego potwora wręcz wstrząsnęła niektórymi z uczestników, na przykład znanym wdowcem, p. Pawłem Dereszem, który zakwestionował zajęcie przez pana Macierewicza miejsca należnego jemu, jako wdowcowi; inny uczestnik programu, subtelny eseista oraz poeta liryczny, p. Tomasz Jastrun, z najwyższym trudem przezwyciężając wstręt, wydobył z siebie ledwie jedno czy dwa zdania, natomiast profesor i minister Tomasz Nałęcz wypowiedział zdań więcej, ale jego urodziwe niegdyś oblicze wykrzywiała taka odraza i takie zażenowanie, że utrudniało to odbiór treści wypowiedzi, przekaz zdominowały efekty wizualne.

W tej atmosferze starania senatora Witczaka, by poseł Antoni Macierewicz zaniechał destrukcyjnych działań na szkodę państwa i narodu oraz przekonał swojego prezesa o konieczności zaniechania manipulacji politycznej tragedią smoleńską i obywatelskim obowiązku wzięcia udziału w tym, co prezydent, rząd oraz zapobiegliwe władze stolicy na rocznicę owej tragedii szykują, nie mogły przynieść właściwego efektu - i nie przyniosły.

Część telewidzów, tak jak niżej podpisany, odnieść mogła za to wrażenie, że nie tylko sam pan senator Witczak, ale i osobistości odeń w partii ważniejsze, a najważniejsze dziś w naszym nieszczęśliwym państwie, mają trudności z poprawnym przeprowadzaniem operacji logicznych - chyba jeszcze większe od trudności z logistyką operacji, jakie zaplanowane zostały na najbliższy weekend.

Pani redaktor Pochanke, którą - łamiąc partyjne embargo - odwiedził w TVN pan prezes Jarosław Kaczyński, operacje logiczne przeprowadza sprawnie, acz nie bez wysiłku - po zakończeniu wywiadu sprawiała wrażenie sfatygowanej, ale też podjęła się bardzo trudnego zadania.

Perswazyjne wypowiedzi pani Justyny, silnie zabarwione emocjonalnie głębokim wewnętrznym przekonaniem, kierowane były wprawdzie do jej gościa, ale trafiać przecież miały do wielomilionowej widowni TVN, która niekoniecznie dziś nadal wierzy we wszystko, co -choćby z największym zapałem - obwieszczają redaktorzy Knapik, Prosiecki czy nawet sama pani redaktor Pochanke (niektórzy telewidzowie wyrażają na przykład wątpliwości, czy pan generał Błasik istotnie był kompletnie pijany, gdy wyrywał wolant Tupolewa 154 z rąk przerażonego jego stanem pierwszego pilota, o czym byli wielokrotnie informowani przez TVN).

Pani Pochanke włożyła wiele trudu, by przekonać prezesa opozycyjnej partii o niestosowności odmowy udziału w tych solennych uroczystościach rocznicowych, które organizuje dla wszystkich obywateli pan prezydent Komorowski, zatem są obowiązkowe - również dla opozycji, która powinna już przestać dzielić Polaków i wykorzystywać wielką tragedię narodową do politycznej gry, do ataków na rząd i na samą szczerze zatroskaną głowę państwa.

Z właściwym sobie taktem zwróciła uwagę rozmówcy, byłego premiera, iż jest współodpowiedzialny za stan polskiego lotnictwa, jakość sprzętu i poziom wyszkolenia pilotów, które, jak doskonale wszyscy wiemy z raportu MAK, były powodem katastrofy, a na koniec pouczyła go, że powinien szanować uczucia Ślązaków, którzy czują się nadal bardzo boleśnie dotknięci.

Perswazje nie odniosły, zdaje się, skutku.

Jarosław Kaczyński opuścił studio pogodnie uśmiechnięty.

III.

Nim braknie miejsca na marginesach, chcę zanotować parę złośliwych i nienawistnych uwag pod adresem tych dużych i małych pętaków, którzy zatruwają nie tylko moje życie - mam nadzieję, że że głównie ze strachu i z głupoty.

W dniu 10 kwietnia ubiegłego roku mogła się skończyć wielkim jak odrzutowiec, smoleńskim wykrzyknikiem, wredna nagonka polityczna na "Prawo i Sprawiedliwość", niszcząca szacunek dla prawa i obrażająca poczucie sprawiedliwości.

W obliczu straty jaką poniosła Rzeczpospolita Polska, korzystając ze śmiertelnej ciszy, jaka ogarnęła cały kraj, można było pomyśleć o wspólnym dobru : tym utraconym, tym oczekiwanym, które nagle stanęło wobec nowego zagrożenia,ale też tym, którego szansa pojawiła się niespodziewanie na Krakowskim Przedmieściu, w studiach telewizyjnych i w redakcjach gazet.

Ta szansa została zmarnowana, a niszczyli ją mali ludzie, głupi, tchórzliwi, czasem podli, poddani socjotechnicznej manipulacji, wyrafinowanej czy prymitywnej, ale skutecznej na tyle, że o prawie i o sprawiedliwości - tak jak zresztą o prawdzie i o odpowiedzialności - nie warto w dzisiejszej Polsce rozmawiać, i nie bardzo jest gdzie; ani parlament, ani "wolne media" nie leżą w królestwie Prawdy; są scenami (czy arenami) gorszących spektakli w ponurym kabarecie, noszącym nazwę "demokratycznego państwa prawnego".

Ważnym miejscem w przestrzeni publicznej stała się ulica - i to tam, na ulicy, dokonuje się dziś konfrontacja idei, tam rozgrywa się dialog społeczny : zdezorientowany lud wyraża swoje emocje a kapryśna i labilna władza wykazuje, jak umie, swą aktualną "determinację".

To, co dzieje się wokół stadionów piłkarskich i to, co się dzieje podczas strajków przed gmachami rządowymi, a także to, co się wydarzy Dziesiątego Kwietnia, nie zastąpi, bo zastąpić nie może, spotkań obywateli Rzeczypospolitej na takiej agorze, czy takim forum, na którym każdy z nich może wyrazić swoje myśli i uczucia, i będzie wysłuchany.

Niszczonych przez lata więzi społecznych - od rodziny po wspólnotę narodową i państwową - nie da się odbudować za pośrednictwem elektronicznych mediów, specjalizujących się raczej w ich destrukcji, ale można je podtrzymywać - jak dowodzi działalność "Radia Maryja", znienawidzonego przez pretendentów do sprawowania monopolistycznego zarządu nad umysłami Polaków na poziomie "Przystanku Woodstock", jeśli
się dysponuje koniecznym potencjałem służebności wobec autentycznych ludzkich potrzeb.

Sztuczne wspólnoty tworzone wokół potrzeb wykreowanych - na przykład tzw. fan-cluby - nie muszą być, choć bywają, czynnikiem desocjalizującym, zawsze pozostaną jednak jedynie erzacem wspólnot stanowiących tkankę zdrowego organizmu społecznego, połączonych troską o byt i mienie, o potomstwo i o najbliższych, ale także - niekiedy przede wszystkim - o dochowanie wiary i zachowanie obyczajów, więc o świątynie i groby, symbole i pamiątki, tajemnice i legendy.

Niemal rok trwa już walka z wspólnotą, która narodziła się
z traumatycznego doświadczenia narodu, pozbawionego swych wielkich reprezentantów - i która swojemu cierpieniu chce nadać wyraz symboliczny w postaci pomnika upamiętniającego owe narodziny i tajemniczą, tragiczną śmierć Prezydenta, której przyczyn dotąd nie znamy.

Znamy tych, którzy darzyli go za życia jawną nienawiścią, a nienawiść bywała wszak przyczyną niejednej zbrodni, nie tylko politycznej - jak morderstwo popełnione w Łodzi; podejrzenia rzucane na nich są być może krzywdzące, ale bynajmniej nie są bezpodstawne, nie znikną tylko dlatego że są z oburzeniem lub lekceważeniem odrzucane.

Ci dla których katastrofa smoleńska oznaczała takie czy inne zwycięstwo, i ci, którzy z niej skorzystali (choć nie w pełni, gdyż pan Jarosław Kaczyński w związku z nagłym pogorszeniem się stanu zdrowia Matki oddał swoje miejsce na pokładzie samolotu ś. p. Zbigniewowi Wassermannowi, dzięki czemu - żyje) nie powinni się dziwić ani oburzać, powinni się natomiast bać.

Rozum każe poszukiwać winnych, czy sprawców, wśród tych, którzy odnieśli korzyść, mieli motyw i sposobność - mamy zaś zwłoki ofiar (w zaplombowanych zagranicą trumnach, których otwierać nie wolno), mamy nowy garnitur zarządców różnych dziedzin życia państwa, złożony z ludzi którzy głosili potrzebę wyeliminowania PiS z życia publicznego, i którzy wyżej sobie cenią dobre stosunki z władzami Rosji, niż z własnymi obywatelami, którym powinni służyć - ale nie mamy wiedzy o tym, co się właściwie stało, i kto jest za to odpowiedzialny.

Jeśli jest ktoś taki, pewnie sam się nie przyzna; jeśli nie uda się go wskazać tym, którzy są do tego powołani, może się zdarzyć, że sprawiedliwość - tak jak ją pojmuje-próbował będzie wymierzyć po swojemu gniewny i niecierpliwy uliczny tłum, w którym głos "Prawa i Sprawiedliwości" nie będzie miał większego znaczenia, niż w polskim Sejmie.

Nie wiem, co się wydarzy, ale wiem, że stacje telewizyjne nie będą narzekać na brak newsów - a politycy na brak tematów do wygłaszania nabrzmiałych emocją przemówień, bo razem tego dnia nie będziemy na pewno.

Za zmarnowanie historycznej szansy, jaka pojawiła się w kwietniu ubiegłego roku, trzeba płacić; zapewne, jak to już bywało, najwięcej zapłacą - niewinni.

Brak głosów

Komentarze

Zgadzam się z Panem.Po 10.04.2010-wszystko jest już inne.Od roku 2005,rozpoczęło się w Polsce psucie naszego Państwa,a szczególnie nas społeczeństwa.Usiłowano w nas zabić/i to się w pewnym sensie udało/,myślenie o Polsce jako Ojczyźnie,na rzecz fałszywie pojętej europejskości.A przecież być patriotą i równocześnie europejczykiem -nie stoi ze sobą w sprzeczności.Duża część naszego społeczeństwa w bezrefleksyjny sposób poddała się tej ordynarnej nagonce od roku 2005,bawiąc się przy tym znakomicie.No bo jaka to frajda,gdy można komuś dołożyć,zdeptać-szczególnie jeśli pozwolenie i kierunek na tego typu zachowania -nadają czołowi politycy.Największą krzywdę zrobiono młodszej części społeczeństwa.Wybito im z głowy solidarność społeczną ,myślenie o własnym kraju -jak o dobru ogólnym.Cieszymy się,że mamy coraz więcej młodzieży z wyższym wykształceniem -to dobrze.Tyle tylko ,że jest to wiedza bardzo uboga,"po łepkach' .Młodzież,która zdobywa wyższe wykształcenie-równocześnie zmuszona jest pracować,siłą faktu uczy się tak,aby  jakoś zaliczyć kolejny semestr i w końcu ukończyć studia.To są właśnie w większości ci MWZWM. To nie do końca jest ich wina.System całego szkolnictwa jest bardzo zły.Nauczyciele akademiccy mają świadomość  na jakim poziomie "wypuszczają "  na rynek pracy nowe kadry.Ci z nich ,którzy usiłują wpoić tym młodym umysłom jakieś prawe wartości,są na uniwersytetach traktowani jak oszołomi,dla innch  - liczy się kasa,stanowisko i  nie ma dla nich żadnego znaczenia  z jaką wiedzą ogólną taki delikwent kończy szkołę.Liczy się hurt.Dlatego najbardziej szkoda mi młodzieży.Świadomie wyprano im mózgi,zdając sobie sprawę,ze takimi ludźmi łatwo manipulować.To na nich właśnie oparł się Tusk i Komorowski wraz  z całym szerokim swoim zapleczem,począwszy od  byłych komunistów,byłych  prac.słuzb specjalnych,poprzez karierowiczów i  wszelkiej maści  krętaczy finansowych. Jestem przekonana,że wielu ludzi  głosując w 2007 r.na partię Tuska-miało dobre intencje  Niestety życie pokazało,że.uwierzyli w piękne wyćwiczone przed lustrem gesty,słowa bez pokrycia  i  tragiczny w skutkach rozkład naszego Państwa.Co z tym zrobić? Jak dotrzeć do własnych Rodaków,że kierunek polityczno-gospodarczy jaki został narzucony jest tragicznie szkodliwy dla Polski?Że nie liczy się tuskowe"tu i teraz",lecz  tu  i teraz, oraz to jaka ma być ta polska za  10,czy 50 lat.przepraszam Pana że pozwoliłam  sobie na wpis i to trochę obok  przez Pana poruszonego tematu,ale myśle,że  mianownik jest  wspólny.

Vote up!
0
Vote down!
0
#150293

Bardzo dziękuję za mądry i ciekawy, syntetyczny komentarz.

Nie potrafię odpowiedzieć na podstawowe pytanie, ponieważ nie mam rzetelnej wiedzy nie tylko o stanie państwa, ale także o stanie polskiego społeczeństwa, których sytuacja wydaje mi się "kryzysowa" - i taka chyba jest w istocie, nic więc dziwnego że instynkt samozachowawczy jednostek dominuje nad instynktem państwowym a egoizm nad wspólnotowymi więziami.

Odbudowywanie wspólnoty narodowej, podobnie jak konstruowanie sprawnego państwa, wymaga czasu, cierpliwości i mądrości - przede wszystkim jednak wymaga fundamentów aksjologicznych : wspólnego systemu podstawowych wartości deklarowanych, wyznawanych i realizowanych - a przynajmniej respektowanych.

Nie mam na myśli żadnego "mitu założycielskiego", bo nasze państwo założone zostało dostatecznie dawno i ma swą własną mitologię; nie myślę też o żadnym "kodeksie etycznym", bo przez tysiąc lat wystarczał nam Dekalog i Ewangelia, żeby odróżniać dobro od zła.

Jestem za stary, by ulec fascynacji wizjami jakiegoś nowego
wspaniałego świata, i dostatecznie stary żeby pamiętać to co w starym świecie którego już nie ma wydawało się normalne.

Mam nadzieję, że część owej normalności uda się ocalić własnie dzięki młodym ludziom, wprawdzie zdezorientowanym, ale instynktownie żarliwie jej poszukującym; mam nadzieję, że ją odnajdą - w życiu rodzinnym, w parafii i osiedlu, w pracy i w sporcie, może w twórczości.

W "polityce" i w "mediach" pewnie jej nie znajdą, nie warto szukać - szkoda czasu.

Pozdrawiam Panią - A.T.

Vote up!
0
Vote down!
0

Andrzej Tatkowski

#150311