o grzybach

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

Przedwczesny wysyp czerwonych kozaków, które powinny się pojawić dopiero przed wyborami, dowodzi iż stan grzybni jest bardziej zaawansowany od przygotowań do "Euro 2012" a murawa przypuszczalnie przepuszczalna bardziej niż nasze granice, na których za mało jest jeszcze przejść (uprzywilejowani pod tym względem są na razie kierowcy TIRów i posiadacze "Karty Polaka").

Grzybnia o której wiemy niewiele, znajduje się pod ziemią, dla niepoznaki porośniętą trawą albo i mchem; pasożytuje na korzeniach, o których wiemy jeszcze mniej, a i to co wiemy nie jest pewne.

Gdy pani minister Katarzyna Hall, de domo Kończa, zakończy reformę polskiego systemu edukacji, stan owej powszechnej już wiedzy dorówna standardom europejskim, ujednoliconym na poziomie morza (na równanie z ziemią jeszcze nie pora).

Na razie mamy jednak jeszcze w kraju oraz nieopodal
kompetentnych kopaczy i poszukiwaczy korzeni a także pracowitych korzenioplastyków, którzy ujawniają to, do czego się dokopali i co znaleźli, jak również rozmaite niepozbawione walorów estetycznych rekonstrukcje albo natchnione "dizajny" - niestety, bez grzybni.

Grzybnia wydobyta spod ziemi na światło dzienne ulega szybkiemu rozkładowi albo nawet sublimacji; nie nadaje się do oglądania; grzyby, zwłaszcza trujące, owszem, bardzo bywają oglądalne.

Ich zadaniem jest zwabienie konsumenta, którego zwłoki
będą się mogły przydać do użyźnienia gleby, z której czerpie soki to, co się w niej zakorzeniło; przy tej okazji, na mocnych korzeniach, pożywi się i grzybnia.

Od Aleksandra po Włodzimierzy, których dalekowzroczni rodzice na chrzcie (raczej chyba nieświętym) przypisali do grzybni, bujającej i pod Włodzimierzem Iljiczem i pod Władymirem Władymirowiczem, i pod patronem Świętej Rusi tegoż imienia, pojedyncze czerwone kozaki nie są wprawdzie trujące a jedynie ciężkostrawne, ale nie nadają się absolutnie do ponownej konsumpcji.

Grzybnia żyje także na korzeniach chorych i martwych, co nie pozostaje bez wpływu na jakość owocników, tak czy owak odżywczo bezwartościowych.

Warto wrócić do korzeni, nim się pójdzie na grzybki, dlatego modna jest polityka historyczna i powierzanie historykom decyzji o tak historycznym znaczeniu, jak futbolowy sojusz Polski z Ukrainą.

Umożliwia on zmianę infrastruktury komunikacyjnej za pieniądze europejskie i przy czynnej pomocy Chińczyków, trzymających się niby mocno, ale nie do końca; podobno właśnie przestali kopać, to, co kopali, żeby kopać mógł ktoś i na drodze do historycznej inwestycji pojawiły się zaraz przysłowiowe schody.

Mieliśmy wejść po nich do strefy Euro albo chociaż na drugą prędkość, ale schody, jak sama nazwa wskazuje- nie są przeznaczone do wchodzenia. To ci historia..

Magistra vitae, można powiedzieć.

Nic dziwnego, że tylu mamy historyków.

Jeśli dany historyk nie jest kopaczem, jeśli korzeni nie poszukuje, bo je znalazł, pozostaje mu oczywiście wspomniana wyżej korzenioplastyka, z której też można, przy odrobinie talentu, żyć godnie.

Nie tylko w Warszawie.

Na Pomorzu i na Śląsku, w Nowym Jorku i w Brukseli, w Moskwie i w Berlinie, w Kijowie i w Mińsku, w Rzymie i na Krymie trwa ożywiona działalność rekonstruktorów i designerów polskich korzeni, kreatorów ich - to znaczy naszego - "imidżu".

Nie wszyscy oni są z wykształcenia historykami.

Ale Bronisław Komorowski, Donald Tusk i Adam Michnik (przepraszam, jeśli mylę hierarchię) - owszem.

Mają oni własny dorobek korzenioplastyczny, ale mają także, jak każdy, własne, prawdziwe korzenie.

Na tym podłożu pasożytuje grzybnia, zwana polityką.

Jak na mój gust, za dużo z niej wystaje czerwonych kozaków; wolę prawdziwki.

Poczekam.

Jeszcze nie czas na grzybobranie.

P.S.
Przepraszam PT Odbiorców za nonsensy, które znalazły się we wczorajszym moim wpisie. Skołowany jestem od dawna, ale dotąd nie traciłem rachuby czasu; być może uległem odgórnym sugestiom, że dzień czy dwa nie robi różnicy ?
Wszędzie panoszy się ten koniunkturalizm..
W istocie nie chciałem się jeszcze rozstawać ze sztychem (w kalendarzu Frondy)pokazującym bitwę pod Gallipoli i do zdobycia Antiochii przeszedłem dopiero w dniu 913. rocznicy tego wydarzenia wieczorem, o trzy dni za późno.
Jestem sorry. A skleroza, dziękuję, pięknie się rozwija. AT

Brak głosów