PDT -"Nie stać nas na leczenie za granicą"
"Mamy za mało pieniędzy w systemie" - powiedział PDT na temat możliwości leczenia w panstwach UE.
Jak podaje "WPROST": "Premier podkreślił, że NFZ przygotowuje się do wdrożenia unijnej dyrektywy, ale - dodał premier - Fundusz stara się to zrobic tak, by koszty leczenia Polaków za granicą nie były dla niego zbyt duże. Jeśli sposobem na skrócenie kolejek w Polsce mogoby być finansowanie każdej usługi zdrowotnej za granicą, to nasz system splajtowałby w ciagu kilku miesiecy - ostrzegł szef rządu, który podkreślił, że w przypadku finansowania za granicą pieniądze z ubezpieczenia Polaków trafią do zagranicznych lekarzy.- I wtedy nasz system będzie zagrożony, bo mamy za mało środków - wyjaśnił szef rządu."
By zgodzić się, bądź nie zgodzić z tą kazuistyką - trzeba ją najpierw rozszyfrować. Nikt wszak nie mówi o całkowitym zwrocie kosztów leczenia za granicą - NFZ pokrywałby jedynie owe koszty do ich wysokości w przypadku leczenia w kraju, mogłoby się okazać nawet, iż koszt niektórych procedur leczniczych gdzieś w Europie jest niższy niż w Polsce - wówczas NFZ miałby oszczędności. Ponadto zwrot owych kosztów pacjentowi byłby z natury rzeczy odłożony w czasie. Czyli opcja zerowa ze wskazaniem na możliwość osiągnięcia oszczędności. Czego zatem boi się premier - wyartykułował iż pieniądze za leczenie trafią do zagranicznych lekarzy - czyli objawił troskę o tę zagrożoną ubóstwem (w przypadku odpływu pacjentów za granicę) grupę zawodową. W domyśle jest jednak coś jeszcze - mianowicie - "system splajtowałby w ciagu kilku miesiecy" - powstaje pytanie dlaczego?. NFZ nie wydaje wiecej, fakt uszczuplenia zarobków lekarzy na plajtę nie wpływa, więc co. Można sie domyślic - otóż nastapiłoby znaczace przyspieszenie procesów leczenia, innymi słowy kolejki do specjalistów byłyby krótsze - to spowodowałoby szybszy wypływ pieniedzy z NFZ i na to Polski nie stać. Być może, ale to akurat można regulować pewnym odłkładaniem w czasie procesu zwrotu pieniędzy pacjentowi. Chory człowiek woli czekać na zwrot pieniedzy (po wyleczeniu), niż czekać w beznadziejnie długiej kolejce na możliwość leczenia (a w tym czasie zazwyczaj następuje radykalne pogorszenie stanu zdrowia). Zatem znowu widzimy, że państwo nic nie traci z racji przyspieszenia leczenia (skrócenia kolejek).
Coż zatem przemawia za obstrukcją rządu i NFZ w sprawie możliwosci leczenia za granica. Nasuwa się nieodparcie jedna przyczyna, oczywiście nikt tego głośno nie powie. Otóż przyspieszenie leczenia, to jednocześnie poprawa jego skuteczności. Wiadomo, że poważne choroby niosące za sobą zagrożenie życia pacjentów, to domena ludzi starszych, najczęsciej na emeryturze. Dłuższe kolejki, utrudniony dostęp do specjalistów (zresztą - szczególny brak geriatrów), to skutki łatwe do wyobrażenia. W Polsce sytucja demograficzna jest szczególnie niebezpieczna - stosunek ilości emerytów do ludzi pracujących jest zastraszajaco wysoki i jeszcze rośnie. Nie chciałbym wierzyć, że metodą na poprawę tej sytuacji jest sztuczne utrudnianie dostępu do opieki zdrowotnej.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 889 odsłon
Komentarze
I obawy, i nadzieje, są mocno na wyrost
26 Października, 2013 - 10:51
Nie wiem ile płaci NFZ za dobę pobytu w szpitalu. Obawiam się jednak, że niewiele by pomógł zwrot tej kwoty w przypadku leczenia szpitalnego zagranicą, w każdym razie za tą zamożniejszą granicą.
Za jedną dobę w szpitalu w Szwecji trzeba zapłacić kwoty rzędu 4000-6000 koron, czyli 2000-3000 złotych.
Oczywiście, szwedzki ubezpieczony pacjent płaci tylko 80 koron za każdy dzień pobytu.
Problemem szwedzkiej służby zdrowia jest chroniczny brak miejsc szpitalnych.
Kiedy pacjent z jednej prowincji trafi do szpitala w innej prowincji przewożony jest tak szybko, jak to możliwe, do szpitala w swojej prowincji.
Jeśli ktoś zameldowany w jednej prowincji nie ma możliwości korzystania ze służby zdrowia na miejscu z powodu np. pracy zawodowej lub studiów w innym rejonie kraju, to jego lekarz musi mu napisać specjalne skierowanie, a osoba odpowiedzialna za finanse je zatwierdzić, aby mógł ów pacjent korzystać z poradni tam, gdzie przebywa choć nie jest zameldowany. I tamta prowincja wysyła do prowincji macierzystej wszystkie rachunki.
Ludzie spędzający nieraz wiele miesięcy w swoich domkach letniskowych w atrakcyjnych turystycznie regionach nie mają prawa do korzystania z miejscowej służby zdrowia, poza stanami ostrymi. Przy braku wspomnianego wyżej skierowania każda poradnia odmówi przyjęcia takiego pacjenta i każe mu zwrócić się o pomoc do poradni w miejscu zameldowania, nawet jeśli jest ono odległe o ponad 500 km.
Wyobrażenie, że można sobie przyjechać z Polski do szwedzkiego szpitala na leczenie jest, niestety, wynikiem braku znajomości realiów.
Mówię tu o powszechnej służbie zdrowia, a nie o placówkach czysto prywatnych, których zresztą jest w Szwecji niewiele. No, ale tam koszty leczenia są jeszcze wyższe. Wiele szpitali i poradni sprywatyzowano w ostatnich latach, ale w sumie są one częścią tego samego systemu i obowiązuje w nich równie ścisła rejonizacja i wymóg skierowań ze zobowiązaniem do zapłaty.
Dodam jeszcze, że bardzo często, jeśli tylko dana usługa jest dostępna w prowincji, w której pacjent jest zameldowany, wniosek o takie samo leczenie gdzie indziej jest odrzucany.
Co do demografii, to chyba sytuacja i perspektywy Szwecji nie są lepsza od Polski.
Napisałem o Szwecji, nie znam układów w innych krajach UE, ale mocno się obawiam, że jest tam podobnie.
Janusz40
26 Października, 2013 - 20:52
Postaram się zapamiętać i już nigdy nie komentować Twoich wpisów.
Strata czasu.
Takie trochę chamstwo. Robić wrzutę i zlewać reakcje na nią.