Syf i nędza wizytówką polskiej kinematografii

Obrazek użytkownika coryllus
Kultura

Kiedy mieszkałem w internacie zwyczaje moje i moich kolegów były wprost dzikie. Nie szanowaliśmy się nawzajem i nie robiliśmy sobie nic z najbardziej podstawowych zasad rządzących ludzką społecznością. Oczywiście granice ostateczne, czyli zabór mienia nie były przekraczane właściwie nigdy. Ja pamiętam jeden taki przypadek i była to okropna afera na całą szkołę, połączona z usunięciem złodzieja z grona uczniów. Hierarchie w społeczności dorastających chłopców buduje się w ten sam sposób od dawna, żeby znaleźć się na ich szczycie trzeba od czasu do czasu wykazać się brutalnością, opowiadać śmieszne kawały i pić alkohol w ilościach dla przeciętnego człowieka nie możliwych do zaakceptowania. Mi najlepiej szło opowiadanie kawałów, z resztą nie radziłem sobie zbyt dobrze. Czasem coś wypiłem, ale zawsze potem to odchorowałem, no i bałem się, że mnie ktoś na tym piciu przyłapie i wyrzuci ze szkoły. Nie dopchałem się więc nigdy na sam szczyt szkolnej hierarchii. Zatrzymałem się gdzieś w górnej strefie stanów średnich, ale to także tylko ze względu na te kawały.
Można było oczywiście aspirować do wyższych poziomów poprzez umiejętności takie jak gra na gitarze, ale było to ryzykowne i zwykle kończyło się porażką. Przeważnie ci, którzy brali się za gitary nie umieli ani śpiewać, ani grać, choć ćwiczyli długo i dręczyli nas tym okropnie. Czynili tak, gdyż mieli nadzieję, że w ten sposób uda im się wywołać pożądaną falę emocji w sercach dziewcząt z którymi się spotykali, ale o ile wiem – mogę się mylić – częściej im się nie udawało niż udawało. Ci co dużo pili i mimo to byli trzeźwi, mieli w tej konkurencji lepsze wyniki. Zupełnie niesamowity był kolega Boguś, który swoją nie najmocniejszą, ale stabilną pozycję towarzyską oparł o ligę angielską. On po prostu grał. Obstawiał zakłady i wygrywał, bo na tej lidze się po prostu znał. Było to wprost wspaniałe. W dodatku Bogdan miał jeszcze na tyle przytomności, że prawie nigdy o tym nie opowiadał. Kiedy czasem sprawa ta wypływała i okazywało się, że on nie tylko się zna, ale jeszcze ma pieniądze, stawał się z miejsca królem.
Byli tacy, którzy od początku uczestniczyli w hierarchiach całkowicie fikcyjnych i po prostu zapisywali się do harcerstwa. To był już jakiś zupełny absurd.
W miarę jak zbliżaliśmy się do matury, wszystkie nasze wygłupy, wszystkie idiotyzmy, chamstwo okazywane sobie na co dzień, zaciekłość, a i podłość nierzadko, ustępowały miejsca reakcjom normalnym i prostym. Pamiętam, że jeszcze w czwartej klasie do największego towarzyskiego szpanu należało pociągnięcie solidnego łyka z butelki „Acnosanu”, specyfiku na pryszcze i trądzik, który zawierał sporą ilość alkoholu plus jakieś świństwa uniemożliwiające spokojną konsumpcję. Szły o to zakłady, ale ja nie brałem udziału w tych zabawach. Pamiętam jak w trzeciej klasie kolega Krzysio za 50 zyli z wizerunkiem generała Świerczewskiego zjadał szklankę. Pamiętam jak kruszył swoimi potężnymi szczękami ścianki naczynia, jak mełł to szkło na proszek i połykał. Gapiliśmy się na to z rozdziawionymi gębami, a kolega Krzysio śmiał się upiornie i bardzo głośno.
Potem to wszystko minęło i zaczęliśmy przygotowywać się do matury. Nie było to łatwe w warunkach, w których przyszło nam żyć, ale jakoś dawaliśmy radę. Paliliśmy tylko okropnie dużo.
Po maturze zaś rozjechaliśmy się do swoich domów, po to by kolejny raz zobaczyć się dopiero po 20 latach i stwierdzić, że jesteśmy normalnymi dorosłymi ludźmi. Kolega Krzysio co prawda nie zjada już szklanek, ale układa mu się chyba nie najlepiej. Kolega Syfon jeździ ze swoją żoną na motocyklach, zupełnie jak w jakimś amerykańskim filmie, Robert projektuje ogrody, o co nikt nigdy by go nie podejrzewał. Piotrek się rozwiódł, kupił gospodarstwo nad Bugiem i hoduje konie z nową żoną. Założył też szkółkę jeździecką. No, a ja piszę książki, choć tego się po mnie także nikt nie spodziewał. Wyglądamy inaczej i zachowujemy się inaczej. Nikt jednak o nas nie nakręci filmu, choć film o przygodach takiego Syfona byłby czymś niesamowitym jak sądzę. W Polsce nie można nawet nakręcić filmu o facetach jedzących szklanki i wypijających Acnosan z butelki. Nawet to nie wchodzi w grę.
Z filmowcami jest trochę tak, jak ze studentami z Warszawy, którzy przychodzili do akademika na imprezę z nadzieją na to, że uda im się przespać z jakąś koleżanką, bo ktoś im powiedział, że w tych akademikach to same puszczalskie mieszkają. To jest ten sam rodzaj wyobraźni i polotu. Ja się tu specjalnie o tych sprawach nieco rozpisuję, bo uświadomiłem sobie, czytając wyjątki z książki Toyaha, na ostatnim spotkaniu, że w takich Czechach jego książka zostałaby natychmiast porwana przez dwóch co najmniej absolwentów praskiej filmówki, którzy zrobili by z niej dwa całkiem różne filmy i polecieli z tym do Ameryki zdobywać nagrody. Józef Orzeł powiedział, że Toyah to polski Hrabal. Otóż nie. Ja doskonale znam Hrabala, bo z kolegą Robertem mieliśmy taką ukrytą pasje, że czytaliśmy sobie w internacie jego książki. Tak trochę w tajemniczy przed wszystkimi. I powiem wam, że poza zbiorkiem „Taka piękna żałoba” oraz „Obsługiwałem angielskiego króla” reszta jest mocno wątpliwa. Bohumil, niech mu ziemia lekką będzie nie ma – jak mówi mój przyjaciel – wstanu do Toyaha. Na to by ktoś nakręcił film według „Marki, dolary, banany...” nie ma jednak szans. I to jest moim zdaniem objaw zdziczenia o wiele wyraźniejszy niż pożeranie szklanek, bo tamto miało przynajmniej jakieś pozory sztuki. Nie ma na to szans, bo ludzie uważający się w Polsce za elitę myślą kategoriami hinduskiego wielbiciela amerykańskich filmów akcji, który jeździ po Bombaju na skuterze i pogwizduje pod nosem melodię z filmu „Most na rzece Kwai”. Jak reżyser Smarzowski zobaczył kiedyś na weselu wiejskim nawalonego staruszka, to przyszło mu do głowy, że wyszydzenie takich staruszków i ich rodzin, zrobienie z nich durniów, a z ich życia sieczki jest znakomitym pomysłem i na pewno spotka go za to nagroda. I nie pomylił się. Mało, że dostał jakąś nagrodę to jeszcze dali mu wcześniej dofinansowanie. Teraz znów Smarzowski zrobił film o tym, że policja drogowa to zaprzedane mamonie świnie co terroryzują prostytutki. I tak to jest reklamowane. Żeby bowiem przyciągnąć w Polsce widzów do kina trzeba pokazać młodą kobietę z zasłoniętą twarzą jak pochyla się nad kroczem jakiegoś grubasa w mundurze policyjnym. Tak bowiem według filmowców robi się kasę i to kocha publiczność. I jeszcze ktoś musi w pobliżu narzygać, żeby było już całkowicie jak w prawdziwym życiu. Na to Agnieszka nomen omen Odorowicz zawsze znajdzie pieniądze. A ja w takiej chwili mogę jedynie powiedzieć: zamiast tego czarnego Johnny Walkera, łyknij sobie Acnosanu frajerze, a potem zjedz szklankę. I zobaczymy śmierdzielu gdzie się znajdziesz po takiej kuracji. Nie lubię bowiem plew. Cóż jednak z tego, skoro urzędnicy wszystkich opcji politycznych, wszystkich szczebli i układów przekonani są, że tak właśnie wygląda sztuka, a publiczność niczego ponad te ich sznyty nie oczekuje.
Ma ów sposób prezentacji, bo to jest prezentacja, nas wszystkich razem i każdego z osobna także tę funkcję, że pokazuje innym co jesteśmy warci. I mówi wprost – nic. I za to właśnie takie zero jak Smarzowski bierze do swojej kieszeni nasze pieniądze. Na koniec chciałbym zacytować słowa, które Kazimierz Kuc wypowiedział kiedyś na temat osoby i twórczości Krzysztofa Zanussiego. Oto one: prezerwatywa, zerówa. I tak to właśnie jest.

Wszystkich zapraszam na stronę www.coryllus.pl Trochę nam się przesunęła wysyłka Jasnowidza, bo drukarnia przyśle nakład dopiero w poniedziałek. Tak więc do poniedziałku sprzedajemy go za 20 złotych plus koszta wysyłki. Myślę, że w lutym wznowimy „Dzieci peerelu”, bo hurtownie się dopominają o tę książkę. Tak jak myślałem na początku: Dzieci i Jasnowidz to książki na rynek, a nie do sieci. Sprzedają się jednak wolniej niż Baśń, bo nie mają promocji, ale powoli, powoli będziemy to zmieniać.

Brak głosów

Komentarze

czy tylko czytałeś recenzję w wyborczej? Pytam bo wczoraj obejrzałem ten film, i mam zupełnie inne zdanie. Film nie jest jak to powszechnie słychać o drogówce, dziwkach i wódzie, tylko o fajnym tuskowym kraju przeżartym korupcją, a policja jest tylko pretekstem do jego pokazania . Co do twórczości Smarzowskiego to wstydzę się za Ciebie, bo jego "Dom zły" czy "Róża", są wartościowymi filmami mocno pozostawiającymi w tyle resztę rodzimej produkcji. Mam nadzieję, że użycie nazwiska "wybitnego reżysera" Kuca w tym kontekście było z Twojej strony tylko niezręcznością.

Vote up!
0
Vote down!
0
#330085

Oczywiście, pretekstem. Weź wyhamuj, co?

Vote up!
0
Vote down!
0

coryllus

#330308

Obejrzałam parę dni temu.
Po raczej zniechęcających pierwszych ok. 20 minutach robi się ciekawie. Dobry film.
A nawet bardzo dobry.

No a ten policjant-seksoholik ponosi karę. Największą. ;)

Vote up!
0
Vote down!
0
#331964

Do Smażowskiego nic nie mam - ma swój styl i "nieprzejrzystość" tego świata potrafi pokazać, dla mie jest jednym z najciekawszych reżyserów swojego pokolenia! (Reszta i tak głownie kręci reklamówki albo durne komedyjki).
Ach, wspomnienia Coryllusie, no tak, każdy mógłby film z własnej młodości opchnąć filmowcom, gdyby nie mieli oni własnych historii!
A to, że jest syf w folwarku wszechwładnej pani Odorowicz, która jest nie do ruszenia, to wszyscy w branży wiedzą.

Problem jest według mnie szerszy - oddajemy kulturę lewakom, którzy - za wymysłem Gramsciego - przeszli przez nią długim marszem, co nieco zadeptując - i osiągnęli swoje. Zdominowali dyskurs. Tego łatwo się nie odkręci, zastanawiam się jaki zwrot dyskursywny jest potrzebny, żeby wymienić nieco zatęchłe powietrze.

Vote up!
0
Vote down!
0
#331954