Obsiadanie budżetów czyli gra w trzy karty

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Miałem dziś pisać o książce Toyaha, ale napiszę o niej jutro. Zmieniłem zdanie ponieważ wieczorem zadzwonił do mnie Jan Piński z propozycją współpracy z tygodnikiem „Uważam Rze”. Odmówiłem, a on wcale się nie zdziwił. Potraktował to jak coś naturalnego. Nie próbował mnie namawiać, nie kusił perspektywami, ani nie przekonywał do nowej linii pisma. Rozmowa była krótka, a powód tego spróbujemy sobie dziś omówić.
Mamy oto tę naszą prawicową, oszołomską niszę, w której panuje ścisk, duchota i brakuje środków na nowe projekty. To znaczy, one są, ale zwykle muszą być wykorzystywane przez tych samych ludzi, którzy tym się charakteryzują, że poprzez swoją przyrodzoną banalność robią dobre wrażenie na bankierach. Na tym to polega. Nikt nie da nigdy pieniędzy na projekt medialny człowiekowi, który nie budzi zaufania. To zaś w Polsce buduje się od lat w identyczny sposób: trzeba mieć ciemny garnitur, krawat, w stonowanym kolorze, okulary w grubej oprawce, żel na włosach i brata bliźniaka. Jeśli spełnimy te kryteria zdobędziemy zaufanie ludzi dzielących kasę i będziemy mogli przez dłuższy czas udawać intelektualistę i redaktora. Ta sztuka nie udała się braciom Kaczyńskim jedynie, a to z tego względu, że nie mieli okularów i włosy im się przerzedziły dość wcześnie. Wcieranie więc w nie żelu mijałoby się z celem. Tak więc Kaczyńscy swoją szansę stracili, ale nie jest powiedziane, że bracia Pińscy jej nie mają. Mają, to oczywiste, tym większą, im bardziej zwariowany i zakręcony jest ich inwestor, a w takich przecież słowach lub podobnych opisywał Hajdarowicza Paweł Lisicki dawno temu. Bracia Pińscy mogą więc osiągnąć sukces bez krawatów i żelu. Na luzie. Karnowskim się to raczej nie uda, będą musieli bez przerwy łazić w tych garniakach i wiązać idiotycznie dobrane krawaty.
Mamy już więc dwie karty z tytułu. Potrzebna jest trzecia, żeby w ogóle można było ruszyć na bazar i rozpocząć grę, ulubioną grę wszystkich Polaków. Tą trzecią kartą jest oczywiście GP z przyległościami. I tak oto mamy w komplecie cały rynek prasy niepodległościowej, prasy prawicowej, która ma podawać treści ważne, ważkie i każdemu Polakowi potrzebne. Nie wiadomo nigdy do końca, która z tych kart jest dobra, a która oszukana i co jest trąfem. Raz bowiem coś głupiego napisze Sakiewicz i wszyscy się śmieją, potem to samo przydarzy się Karnowskim, a co zrobi redaktor naczelny nowego Urze, to jeszcze zobaczymy.
Ten wczorajszy telefon uświadomił mi jak krótka jest ławka, która obsiadają dziennikarze sprzeciwiający się narracjom produkowanym przez TVN i Gazownię. Wynika to wprost z braku pieniędzy i tej rozpaczliwej chęci zarobienia na wszystkim, na felietonie, opinii, na wywiadzie, na czymkolwiek, byle to nie był reportaż, bo tego nikt napisać nie potrafi. Najpełniej widać tę chęć w przypadku dziennikarzy takich jak Robert Mazurek i Łukasz Warzecha. Nie ma takiego ogryzka na rynku mediów, po który by się nie schylili.
Ważnym elementem medialnego sukcesu na prawicy jest przekonanie wszystkich do tego, że redaktorzy pism prawicowych to ludzie cywilizowani, którzy mogą ze swadą wypowiadać się w telewizji, broniąc swoich racji. To jest dość absurdalne, zważywszy na to, że system toleruje na wizji swoich jedynie oszołomów, takich jak Cejrowski Wojciech, a nie ma zamiaru tolerować innych, takich jak Warzecha Łukasz. Upodabnianie więc projektów medialnych o charakterze prawicowym, patriotyczno narodowym do pism takich jak „Wysokie obcasy” jest błędem. Stąd między innymi brała się moja niechęć do „Uważam Rze”, które było pismem nieautentycznym i pretensjonalnym, pismem, które miało przekonać redaktora Michnika i jego kolegów, że prawicowi dziennikarze też potrafią jeść nożem i widelcem. Taki był bowiem właściwy target tego pisma – oni. Nie my, ale oni właśnie, bo to do nich chcieli za wszelką cenę dorównać „nasi”. To samo widać dziś (może się to zmieni, nie wiem), w pierwszym numerze dwutygodnika w sieci. Zanim jednak omówię szczegóły, chciałbym trochę poplotkować. Oto doszła uszu mych wieść taka, że redaktor Sakiewicz, kiedy dowiedział się, że Karnowscy będą mieli gazetę, poleciał do SKOK-ów i wymógł sobie tylko znanymi sposobami na inwestorze wydawanie dwutygodnika. Bał się biedaczek, że spadnie sprzedaż GP. Wracajmy jednak do „W sieci”. Mamy tam felieton Małgorzaty Kożuchowskiej na przykład, bardzo światowy i swojski jednocześnie, bo Kożuchowska jest wszak popularną celebrytką, a jednocześnie występowała w filmie „M jak miłość”, którego akcja rozgrywa się na prowincji w realiach znanych wszystkim i dekoracjach przez wielu uważanych za autentyczne. Mamy profesora Krasnodębskiego, który cieszy się, że niemieckie gazety napisały w końcu coś o Smoleńsku, mamy wielce rozczarowującą Martę Kaczyńską-Dubieniecką i Sowińca, który jakoś dziwnie przypomina Jana Peszka. Garnitur felietonistów jest ten sam co zwykle i wszyscy są uśmiechnięci. To dobrze rokuje na przyszłość i czyni nowy periodyk pismem optymistycznym. Trochę szkoda, że nie dali tam żadnej rubryki znanemu krakowskiemu dziennikarzowi Grzegorzowi Wszołkowi, byłoby to korzystne dla pisma, bo poszłaby fama, że „W sieci” stawia na młodych. No, ale widocznie zarobić musiał kto inny.
Wróćmy teraz do tej plotki o Sakiewiczu. To nie musi być prawda, ale wydaje się owo zachowanie dosyć prawdopodobne, nie dlatego bynajmniej, że chodzi o Tomasza Sakiewicza, ale dlatego, że chodzi o prawicowy rynek i pogodzenie dwóch ważnych funkcji: ekonomicznej i politycznej. Mamy oto grupę ludzi, którzy żyją w niezgodzie z systemem, a przy tym wyrażają swój sprzeciw głośno. To oni są grupą docelową dla wszystkich trzech kart z tej gry. Szefowie poszczególnych tytułów zaś zdradzają wyraźną niechęć do ponoszenia ryzyka. Przez to właśnie plotka o Sakiewiczu może być prawdziwa. On nie ma wyjścia i nie potrafi poszerzyć sobie rynku, musi sprzedawać tym, którzy określają się najbardziej jednoznacznie. Oni na pewno wyjmą pieniądze i wydadzą je na GP. Niestety sama już obecność innych graczy powoduje, że grupa docelowa mięknie i ulega spulchnieniu, z oszołomskiego betonu zamienia się kaszę jaglaną na mleku. Jeśli periodyków będzie przybywać istnieje duże ryzyko, że target całkiem się rozwodni, albo zatomizuje tak, że trzeba będzie gadać z każdym czytelnikiem osobno, w dodatku na inne tematy. Żartuję trochę, bo nadmieniłem, że ryzyka nie chce ponosić nikt, tak więc wszyscy będą pilnować, by za bardzo się ten target nie rozpulchnił. Póki co w charakterze gipsu gwarantującego właściwą konsystencję używa się Smoleńska i trotylu znalezionego na wraku. To na razie działa i działać będzie jeszcze długo. Ludzie bowiem w swojej nieopisanej naiwności sądzą, że informacje pochodzące z prokuratury, różne newsy i sensacje wydostają się na świat Boży za sprawą dobrych elfów, po to jedynie byśmy mogli poznać prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Pozwolę sobie w to zwątpić, choć wiem jak wiele osób to wzburzy, wszak właśnie okazało się, że prokuratura jednak kłamie. Bardzo przepraszam – no i co z tego? Wcześniej tego nie wiedzieliście?
Istotną funkcją narracji smoleńskiej, całkowicie zawłaszczonej przez „onych” jest utrzymywanie właściwej temperatury kotła i pilnowanie, by wybuchł on w ściśle określonym momencie. No i oczywiście stymulacja sprzedaży prawicowych periodyków.
Czy już wiecie dlaczego przegrywamy? Nie? No to jeszcze raz spróbuję to wyjaśnić. Otóż osiągnięcie czegoś w tak zwanej realności, jest niezwykle trudne przez to właśnie, że trzeba najpierw rozpoznać co jest ową realnością, a potem wyznaczyć jakieś kierunki działania i priorytety. Jeśli więc cała sprawa Smoleńska jest w ich rękach, my nie możemy niczego wyznaczać i liczyć na sukces, bo nas wykiwają jak dzieci. I to się właśnie odbywa na naszych oczach. Nie oznacza to jednak, że sukces jest niemożliwy. On jest możliwy, ale nie da się go osiągnąć poprzez felietony Mazurka o winie czy kabaret Warzechy, ani nawet poprzez felietony Łysiaka. Jedyną drogą do sukcesu jest poszerzenie grupy docelowej dla treści zwanych prawicowymi lub narodowo patriotycznymi, żeby to zrobić trzeba zrezygnować z kilku nawyków, a kilka innych sobie przyswoić. Ja nie będę tu pisał dokładnie o co chodzi, bo nikt mi za udostępnienie tej wiedzy nie płaci. Nie prowadzi do zwycięstwa politycznego rozgrywanie i naciąganie na parę groszy niewielkiej grupy ludzi zwanej moherami lub oszołomami, to jest pomyłka. Tego jednak nie zrozumieją nasi bohaterowie, których wizerunki widoczne są na trzech kartach. Więcej, tego nie zrozumieją nawet inwestorzy, którzy konstruują budżet na te przedsięwzięcia.

Na koniec wiadomość: do końca roku „Baśń jak niedźwiedź” sprzedawana będzie w pakiecie pod dwa tomy, w cenie 60 złotych plus koszta przesyłki. Taka świąteczna promocja, a do końca roku dlatego, żeby prawosławni też mogli sobie kupić pod choinkę tę piękną i potrzebną książkę. W promocyjnej cenie jest również „Atrapia” - 15 złotych plus koszta wysyłki. Zapraszam www.coryllus.pl

Brak głosów