O celnych spostrzeżeniach, dobrych przykładach i życzliwości

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Tak się składa, że piszę właśnie III tom Baśni jak niedźwiedź. Nie wiem kiedy skończę, bo idzie mi dużo wolniej niż poprzednio i mam dopiero 7 rozdziałów, a to jest ledwie 120 stron książki. Rzecz przybiera wymiar zupełnie nieoczekiwany i na pewno nie będzie to książka taka jak ją zapowiadałem jesienią. Myślę, że będzie dużo lepsza, mocniejsza i bardziej dla wszystkich zaskakująca.
Dziś właśnie zamierzam zasiąść do rozdziału o smokach i różnych mitycznych bestiach. Podczytuję coś w związku z tym już od jakiegoś czasu i włosy mi się na głowie jeżą od tego czytania. Okazuje się, a pisze o tym prof. Tomasz Panfil, że pieczęć księcia Przemysła I, została w pewnym dziejowym momencie zmieniona i umieszczono na niej tarczę z trzema ukośnymi pasami, trzy lilie i wspiętego lwa. Tarcza ukośnie przekreślona to herb Lancelota, wspięty lew to chyba odniesienie do heraldyki angielskiej, ale takie bardziej ogólne, a lilie to już sam nie wiem. No i jak mamy tę tarczę Lancelota, to jasne jest, że Przemysł I uważał się za samego Lancelota, Przemysł II w takim układzie będzie Galahadem, a korona polska, o którą zabiegał to po prostu św. Graal. Tak nam to wywiódł z grubsza prof. Tomasz Panfil. A wcześniej pisał o tym prof. Jacek Wiesiołkowski.
Ja mam teraz ważne pytanie do ludzi takich jak Ebenezer Rojt i jemu podobni. Dlaczego łaskawie nie zwrócicie uwagi panowie na to, że interpretacja zamiany pieczęci w taki sposób to jest jednak rzecz dość baśniowa i jakby to powiedzieć...nadużycie?
Zacznijmy od końca. Korona polska nie jest świętym Graalem, jest koroną polską. Książęta wielkopolscy działają w pewnych bardzo konkretnych okolicznościach politycznych, a nie w rzeczywistości mitycznej. Nie wiadomo co oznaczają te znaki na zamienionej pieczęci, bo heraldyka Europy pełna jest wspiętych lwów, lilii i poprzecznych pasów na tarczy. Dość spojrzeć na tarczę herbową rodziny Orsini, by się o tym przekonać. Skąd wziął się nagle ten Lancelot? Otóż on się wziął Kochani z dobrych chęci i z pewnej nonszalancji w traktowaniu publiczności. Tak myślę. On się wziął z tego, że nikt dziś, w dobie schyłkowej, kiedy uniwersytety zamieniają się w fabryki procedur, a państwo w fabrykę jakichś podzespołów do bliżej nie rozpoznanych urządzeń, nie ma pojęcia po co nam historia i po co nam mit. Są jednak te instytuty, te etaty, to wszystko co znamy z własnego życia, kiedy byliśmy studentami. I cała ta piramida musi stać. Bo w niej siedzą ludzie, którzy muszą żyć. I nagle ktoś zauważył, że kiedy taki profesor zacznie opowiadać coś o królu Arturze, albo o smoku, a jeszcze umiejętnie połączy to z wszystkimi wdrukowanymi nam w głowy historycznymi kalkami to może dzięki temu zarobić na talerz zupy. Czyli można określić nową funkcję wykładowców akademickich zwanych niegdyś badaczami. Jest to funkcja rozrywkowa. Można nawet spokojnie stwierdzić, że dziś badacz dziejów to taki nowoczesny lirnik, tyle, że bez liry, który poważnie i bez melodii streszcza nam i interpretuje dzieje i przygody różnych królów i książąt. Do tego się to sprowadza. Najstraszliwsza jest w tym wszystkim rola publiczności, która nie ma wyjścia innego jak tylko udawanie, że wszystko jest w porządku.
Teraz mała dygresja. Oglądałem dawno temu niezły całkiem jugosłowiański film o zamachu na arcyksięcia Ferdynanda. Całkowicie oczywiście zafałszowany. Pojawił się tam motyw trucizny. Oto zamachowcy mieli zastrzelić tego bydlaka Ferdynanda, jego okropną żonę, a następnie połknąć jakiś proszek z torebki i umrzeć z honorem. Niestety okazało się, że wszystko na nic, bo w torebkach miast trucizny była mąka. W związku z tą mąką, wszyscy zamachowcy poszli na męki. Pobito ich, wbijano im szpilki za paznokcie, a w końcu zostali skazani. Niestety nie wyjaśniał nam ów demaskatorski obraz dlaczego główny sprawca, morderca następcy tronu Gawriła Princip, który miał w czasie zamachu 18 lat, dostał zamiast czapy jedynie 20 lat twierdzy. Umarł tam co prawda, ale na gruźlicę. No, ale dajmy teraz spokój tym dociekaniom. Chodzi o to, że te Lanceloty i cała ta rzekomo interesująca i rzekomo rozrywkowa historia to taka mąka. Tyle, że w naszym, przypadku miała ona udawać nie truciznę, ale jakiś melanż rodem z powieści Franka Herberta, który po połknięciu przenieść nas miał w światy piękne, ciekawe i lśniące od zaskakujących znaczeń. I my to rozpakowaliśmy, zajadamy, ale okazuje się, że to tylko mąka. W dodatku wymieszana z szarym mydłem. Co za pech.
Skoro omówiliśmy już sobie celne spostrzeżenia, pora na dobre przykłady. Oto zaszedłem sobie niespodziewanie dnia pewnego na blog Krzysztofa Bosaka. Nie przeczytałem więcej niż jeden akapit. Przysięgam. Było tam o jakieś fantastycznej książce, coś o tym że rewolucja wybuchła nie we Francji, ale w Wiedniu i to się świetnie nadaje dla młodych ludzi o konserwatywnych poglądach. Ja rozumiem, że pan Bosak, ma głęboką potrzebę zaprezentowania nam swoich lektur, to cieszy i daje nadzieję. Myślę jednak, że przesadną nieco. Szczególnie zaś w przypadku ludzi starszych, którzy wierzą, że jak młody człowiek coś czyta i jak ma poglądy konserwatywne, obojętnie co by to miało nie oznaczać, to przyszłość będzie różowa. Myślę, ponadto, że o ile w przypadku Lancelota i prof. Panfila sytuacja jest klarowna i cel jasny, o tyle w przypadku pana Bosaka jest na odwrót. Nie mam zamiaru nikomu doradzać, ale na jedną małą sugestię sobie pozwolę. Otóż młodym ludziom nie są potrzebne książki o rewolucji w Wiedniu, nie są im nawet potrzebne konserwatywne poglądy, które mogliby wyznawać, składając jeden drugiemu różne oszukane deklaracje. Potrzebny im jest dobry przykład. O tym pan Bosak nie myśli, być może myślał kiedyś kiedy był najmłodszym kimś tam, posłem chyba, czy kandydatem, czy może najmłodszym członkiem partii...nie mogę sobie dokładnie przypomnieć. Pamiętam za to wielu ludzi bardzo zadowolonych z jego obecności, z jego młodości, a nawet wyglądu. To było jednak dawno. Dziś pan Bosak zajmuje się lansowaniem konserwatyzmu. Myślę, że lepiej by zrobił, gdyby rozpoczął ogólnopolską akcję szukania świętego Graala. To zawsze jest jakiś konkret i oko można na tym zawiesić jak się już znajdzie i popukać w denko. Konserwatyzmem zaś nie można się nawet podetrzeć, bo jest za śliski.
Jeśli mówimy o dobrym przykładzie to od razu powraca ulubiony mój motyw, czyli motyw sukcesu. Dobry przykład gwarantuje sukces, nie zawsze taki o jakim myśleliśmy na początku, czasem jakiś inny, ale zawsze sukces. Dlatego trzeba przede wszystkim coś robić. Bo gadając firmujemy jedynie patologię i pokazujemy jak nisko się znajdujemy i jak nędzne są nasze dusze. Zaraz tu przyjdzie elig i powie: no dobrze, ale co zrobić, kiedy ktoś chce sobie tak po prostu pogadać? Odpowiadam zawczasu: niech idzie do magla.
Ponieważ my z kolegą Krzysztofem Osiejukiem podjęliśmy ten trud, to znaczy nie tylko gadamy, ale także robimy i w dodatku z robimy z sukcesem, chciałem najpierw zwrócić uwagę na to, że Toyah podpisał swoją kolejną książkę imieniem i nazwiskiem. To bardzo dobrze. Blogosfera bowiem zdycha, co widać, słychać i czuć. Zdycha również dyskusja publiczna. Przestrzeń w której do niedawna wymieniano myśli i dyskutowano wypełniona jest oparami mąki wymieszanej z szarym mydłem. Przekonuje nas o tym interpretacja pieczęci księcia wielkopolskiego Przemysła I, dokonana przez dwóch zasłużonych profesorów. Trzeba więc otwierać okna, wietrzyć i wycierać kurze. Idzie przecież wiosna.
I jeszcze: o nędzny, którą opisałem wyżej, niech zaświadczą reakcje kolegów blogerów, którzy przeczytali wczoraj wpis Toyaha. Chodzi i o lestata i kazefa. Obaj uznali, że Toyah mija się z prawdą, ponieważ napisał że jako dziecko czytał opowiadanie Roalda Dahla, które – o czym można przeczytać w sieci – ukazało się w Polsce po raz pierwszy dopiero w roku 1974, kiedy Toyah miał 19 lat. Obaj prawie jednocześnie umieścili tę informację na dwóch blogach naszego kolegi, z tą jakże charakterystyczną życzliwą nonszalancją, z tym charme i znawstwem przyrodzonym, nie mającym nic wspólnego z wikipedią, które każe zwracać uwagę błędy osób słabszych i mniej rozgarniętych, ale wcale przez to nie gorszych i zasługujących w końcu na jakieś traktowanie.
Ponieważ Toyah dobrze pamiętał co czytał i kiedy, a ja mam w domu wydanie „Opowiści Chasydów” dużo wcześniejsze niż to, które ogłaszano swego czasu pierwszym i jednym w Polsce, zabraliśmy w tej sprawie obaj z kolegą Osiejukiem głos. Tamci zaś usunęli swoje komentarze. Jeszcze raz powtarzam: przykład. Potrzebny jest przykład.

nowa książka Toyaha:

Nosi tytuł: „Marki, dolary, banany i biustonosz marki triumph”. Oto fragment:

Przed dwoma laty Iwona Płatkowska pobiła Stanisławę Osiejukową oraz jej 5 letniego syna Krzysztofa. Nastąpiło to w ich wspólnym mieszkaniu w Katowicach przy ulicy Kościuszki 42 a. Pomiędzy dwoma rodzinami dochodziło często do kłótni i nieporozumień na tle używania łazienki. Spór ten został rozstrzygnięty wcześniej przez komitet blokowy w ten sposób, że Stanisława Osiejukowa używała łazienki do godziny 19.00, zaś Iwona Płatkowska od 19.00. Pewnego dnia doszło jednak podczas kąpieli do awantury.
W efekcie, po dwóch rozprawach, przed dwoma instancjami Iwona Płatkowska oraz Melania Bilger (która uczestniczyła w pobiciu sąsiadki i jej dziecka) skazane zostały na karę aresztu 1 miesiąca - każda, z zawieszeniem wykonania tej kary na 2 lata.

Póki co, książkę sprzedawać będziemy w cenie promocyjnej, ale tak jak poprzednio trzeba będzie troszkę na nią poczekać. Zmieniamy drukarnię, podpisujemy nowe umowy, załatwiamy mnóstwo szczegółów i chcemy uniknąć przykrości, które nas spotkały w poprzedniej drukarni. Tak więc cena 20 złotych plus koszta wysyłki obowiązuje do końca trwania negocjacji z nową drukarnią. Potem cena wzrośnie do 30 złotych plus koszta wysyłki. Książka zaś jest wprost fantastyczna i zawiera fotografie naszego kolegi Krzysztofa O. w różnych pozach, a często w zdekompletowanej garderobie. W czasach kiedy był w dodatku dużo młodszy i dużo ładniejszy. Zapraszam. Www.coryllus.pl

Brak głosów

Komentarze

"piszę właśnie III tom Baśni jak niedźwiedź".
No to MASZ problem.

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#319005

Nie, nie mam. Do końca stycznia będzie gotowy, ja sądzę...

Vote up!
0
Vote down!
0

coryllus

#319026

To skoro nie masz problemu, to co TO jest?
Ekshibicjonizm czy może coś innego?
A może tylko pretekst do reklamy za darmola?
Nie lepiej to Nowy Dwór oplakatować, bo o Błoniu nie wspomnę?
Przecież to znacznie bliżej "targetu".
Może nawet do Wiskitek info dotrze.

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#319037

A co cię to obchodzi? To mój blog i mogę tu pisać co mi się podoba. Zabierz się za zmienianie konstytucji jeśli chcesz ograniczyć wolność wypowiedzi.

Vote up!
0
Vote down!
0

coryllus

#319052

Dla imć coryllusa konstytucję zmieniać...
Przeceniasz się gościu.
A co mnie obchodzi?
Ja tylko ci pomóc chciałem, bo widzę że w płot trafiasz.
Chcesz przecież sukcesu?

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#319055

 Wczoraj na obiad miałem zupę grzybową, na drugie ziemniaczki, kotleciki mielone i oczywiście suróweczkę z kiszonej kapusty a do popicia kompot z wiśni...

Vote up!
0
Vote down!
0
#319036

Gratuluję.

Vote up!
0
Vote down!
0

coryllus

#319050

KUPA NIEDZWIEDZA JEST WIELKA, BO ZWIERZ JEST DUZY.
czy AUTOR sie sam przeczytal, przemyslal?
Przeciez sam sobie zaprzecza lub jest nieuczciwy.
Jedno i drugie zle o nim swiadczy !

- niby mamy unikac bajek profesorow ale ...mamy kupic i czytac
Basnie jak ...kupa niedzwiedzia? Bo to coryllusa?

Niby mamy unikac magla ale bron Boze powinnismy kupic i przeczytac Toyah, ktory wlasnie pisze o MAGLU WE WSPOLNEJ LAZIENCE z jakis familokow,gdzie
"jedna baba drugiej babie..."
wsadzila grabie?
sprala gebe ....?
To jest wlasnie magiel Coryllusie.

to wszystko przypomina mi dialog panienek z filmu Dzien Swira:

http://www.youtube.com/watch?v=otqKhjkct1M

takie durne szczebiotanie i logika jak z deska sedesowa....

No ale skuteczne dzialanie w postaci samoreklamy
na ogoszeniowym slupku. Darmowa reklama na portalu,
moze znajda sie kolejni chetni.
Coryllus napisal dopiero 120str, wiec do jakiego takiego rozmiaru ksiazki 280 pozostalo mu zaledwie 160 str.
Coryylusowi idzie z oporem i po grudzie ale coz to skoro Pstrowski z mozolem podzwigal swider i zdolal wyrobic kilkaset % normy w wydobyciu wegla czyz corrylusowi nie przyjdzie za zaledwie niecale 4 tygodnie wydobyc 160str bajek z siebie?
To tylko 40str bajek tygodniowo, zaledwie 6 str bajek dziennie - coz to dla Coryllusa, ktora ma wprawe w pisaniu bajek - tylko bron Boze aby konkurencyjnych bajek
[ np o Lancelocie w Przemyslu] nie odwazali sie pisac inni bajkopisarze bo - Coryllusowi braknie tematow na bujdy?

Vote up!
0
Vote down!
0
#319044

Już tak nie zazdrość, nie zazdrość mały frustratku...

Vote up!
0
Vote down!
0

coryllus

#319051

nie zazdroszcze Pstrowskiemu pomnika w Zabrzu....

Vote up!
0
Vote down!
0
#319061

 “Kobieta, która pisze do swego kochanka cztery listy w ciągu dnia, nie jest grafomanką, lecz zakochaną kobietą. Ale mój przyjaciel, który sporządza fotokopie swej miłosnej korespondencji, żeby kiedyś móc ją opublikować, jest grafomanem”. Grafomania w powieści Kundery przybiera (powszechną) formę pragnienia pisania książki, a więc również posiadania publiczności. Czeski prozaik i eseista dodaje jednak: “Pod tym względem namiętność taksówkarza i Goethego jest identyczna. To, co odróżnia Goethego od taksówkarza, nie jest inną namiętnością, lecz tylko innym skutkiem tej namiętności”. W jego wydaniu grafomania jest masową epidemią związaną z rozwojem społeczeństwa, tj.: 1. z wysokim stopniem upowszechnienia dobrobytu, który umożliwia ludziom zajmowanie się czynnościami bezużytecznymi; 2. z równie wysokim stopniem atomizacji życia społecznego i wynikającym z tego powszechnym osamotnieniem jednostek; 3. z radykalnym brakiem wielkich przemian społecznych w życiu narodu. Zgadza się to z opinią, która mówi, że istnieją różne, związane z rozwojem literatury formy grafomanii, a nie jedna, “ponadczasowa”. Czy możemy powiedzieć za autorem Niewiedzy, że to właśnie powszechna samotność “wywołuje grafomanię, ale jednocześnie powszechna grafomania utwierdza i powiększa ogólną samotność”, natomiast pisanie uzyskuje odwrotny sens (przykładem grafomana a rebours jest Paweł Dunin-Wąsowicz): “każdy jest otoczony swymi literami jak ścianą z luster, przez którą nie dochodzi żaden głos z zewnątrz”?

W pytaniu padły co najmniej trzy kategorie, które odnosisz do grafomanii lub za pomocą których chcesz ją opisać. Postaram się pokrótce omówić poszczególne aspekty.

Etymologicznie grafomania wiąże się z drukiem, jednak to dzięki internetowi odniosła sukces. Sieć, mająca charakter demokratyczny, umożliwiła wszystkim na równych prawach publikowanie własnej twórczości na portalach literackich czy blogach. Internet rozplenił grafomanów, którym bycie wyłącznie on-line już nie wystarcza. Jeśli czytają oni komentarz pod własnym tekstem typu: super, fajnie, rewelacja, tak dalej itp., to zaczynają wierzyć we własny talent – może inaczej – utwierdzają się w przekonaniu, że ów talent posiadają, gdyż o własnym geniuszu mają świadomość już od początku. Grafoman nie przyjmie krytyki, gdyż uzna, że nikt go nie rozumie – to też sprawia, że czuje się artystą niezrozumiałym i wykluczonym. Grafoman zatem za wszelką cenę chce publikować – nie ważne co, byle by ujrzało światło dzienne. Jak stwierdza Jaś Kapela w książce Janusz Hrystus: “Dzisiaj piszę książkę o czymś innym, choć nie wiem, co to takiego. Kiepski temat na książkę, ale innego nie mam. Trochę mi przykro, ale nie bardzo. Ostatecznie każdy temat jest dobry i mamy wolność słowa”. Skoro nie wystarcza grafomanowi już internet – wyda on drukiem, choćby sam dzięki usłudze self-publishing. Można zatem powiedzieć, że masowa epidemia ma miejsce poprzez rozwój mediów.

Wydanie książki wiąże się oczywiście z pragnieniem posiadania publiczności, a zgodnie ze sprzężeniem zwrotnym – to czytelnicy narzucają konwencję. Stąd grafoman podda się zasadom rynku komercyjnego i nie będzie wysilał się w tworzeniu dzieła literackiego, lecz wystarczy, że wyda jakieś tkliwe romansidło a la Grochola, ewentualnie wysili się na pseudofilozoficzne dywagacje rodem z Paula Coehlo. Masowość rodzi niestety miałkość.

Anegdota o kobiecie piszącej cztery listy w ciągu dnia do kochanka i o mężczyźnie, który sporządza fotokopie swej miłosnej korespondencji, żeby potem ją wydać – zmusza do zastanowienia się nad intencjonalnością pisania i świadomością bycia grafomanem.

Grafoman kieruje się manią tworzenia zawsze i wszędzie, obojętnie, czy napisze fragmenty “pisadła” w autobusie, czy w supermarkecie – uzna to za niezwykłe zesłanie natchnienia. Sporządzony wiersz ma formę skończoną, nie podlegającą już zmianie. Grafoman musi napisać, bo musi opublikować. Ironicznie przedstawiła proces produkowania utworów Agnieszka Mirahina w wierszu Ruchoma czcionka: “Odkąd odkryłam/ że ruchomą czcionkę/ można też/ zatrzymać/ już nie piszę/ od razu drukuję”. Pisarz świadomy i autokrytyczny będzie pracował nad tekstem i “dopieszczał go”, aby uzyskać efekt satysfakcjonujący, choć zapewne nigdy nie będzie czuł się spełniony. Rafał Muszer, w jednym z wierszy, zawarł słowa: “Łatwo można wypaść z krwiobiegu./ Powoli, ale wracam do klawiatury,/ bezpiecznego obłędu” – ostatnie, oksymoroniczne, wyrażenie “bezpieczny obłęd” – odnieść można właśnie do nie-grafomanów, którzy choć też cierpią na manię pisania, to jednak panują nad własnym tekstem, kontrolują ów obłęd tworzenia, dzięki czemu powstaje utwór intencjonalny i dopracowany. Choć borykają się z  niemożnością wyrażenia myśli, przez co pisanie staje się katorgą – jak wyraził Grzegorz Olszański: “[...] Chciałbym przestać myśleć słowami./ Chciałbym już skończyć ten wiersz./ Chciałbym już wiedzieć, jaka będzie jego ostatnia linijka” – to jednak toczą ciągłą walkę z językiem, są świadomi batalii – nim zapiszą, najpierw poszukują.

Mężczyzna, który sporządza fotokopie swej miłosnej korespondencji, jest grafomanem, gdyż chce je później wydać w niezmienionej postaci, nie byłby nim – gdyby listy stały się wyłącznie punktem wyjścia, inspiracją dla stworzenia utworu literackiego.

Ostatnią kategorią, najbardziej niestałą, jest samotność. Każde pisanie ma charakter alienacyjny, żeby coś stworzyć trzeba “otoczyć się literami jak ścianą z luster”. Należy jednak odróżnić bycie samotnym od samotnego procesu pisania, gdyż są to dwie odmienne kwestie. Zgadzam się z tezą, że samotność może wywołać grafomanię, przykładem są emocjonalne blogi pełniące funkcje dzienników. Grafomania powiększa ogólną samotność, gdyż jak wskazałam – akt tworzenia wymaga momentalnego wyobcowania. Jeśli traktujemy pojęcie grafomanii pejoratywnie, to jednak uważam, że z tej lawiny tekstów w końcu można wyłowić ten warty uwagi.

2. Jak dzisiaj przedstawiałaby się grafomania? Jak ją rozpoznać – “gołym okiem”? Czy możliwe jest opisanie współczesnej grafomanii? Czy wraz z przesunięciem się zjawiska grafomanii w stronę centrum kultury współczesnej, pojawieniem się internetu i powrotem do, jak pisał Stanisław Barańczak we wstępie do Książek najgorszych, “tradycyjnej grafomanii wolnorynkowej” wyodrębnienie dzieł tego typu stanie się problematyczne i/lub będzie pozbawione sensu “z braku sankcji i racji, przesłanek i fundamentu”?

Obawiam się, że nie da się opisać i zamknąć współczesnej grafomanii w pewnych ramach, gdyż każde kryterium jest płynne. Pewne jest to, że obecnie grafomania ma wydźwięk negatywny – nazwać kogoś “grafomanem” jest niczym innym jak obelgą, akcentuje się bowiem brak umiejętności pisania i masowość publikowania tychże marnych tekstów. Jednak ponownie wkrada się nieścisłość – określenie debiutanta grafomanem ma charakter pejoratywny, z kolei nazwanie tak pisarza poczytnego – redukuje się wówczas owe nacechowanie negatywne. Nie da się jednak zaprzeczyć, że grafomaństwo jest dolegliwością początkującego twórcy – “napiętnowanie” go grafomanem jest równoznaczne z dyskredytacją go jako pisarza. Niemniej jednak grafoman istnieć musi, by nie-grafoman grafomanem się nie czuł. Zdaje się tym samym, że owy termin staje się wygodnym pojęciem-workiem, do którego wrzucić można wszystkie określenia ujemne.

3. Andrzej Stasiuk nazwał czynność pisania jako “bardziej lub mniej łagodną odmianę pierdolca”, Przemysław Czapliński stwierdził, że jest to coś “niezależne od pisarza”, “niepodlegające jego woli”, a Michel Foucault zaznaczał “bliźniaczą możliwość i niemożliwość pisania i istnienia”, podkreślając tym samym “związek pisania i szaleństwa”. Czy można więc mówić o odczuciu strachu wobec grafomanii – ryzyku, z którym liczyć musi się każdy, kto pisze i kto przekłada własne napięcia w formy komunikatywne i atrakcyjne dla odbiorcy?

Pytanie wiąże się ze wspomnianą już świadomością pisania. Grafoman tworzy, bo musi – ma nakaz z zewnątrz, nie-grafoman tworzy, bo odczuwa potrzebę z wewnątrz. Drugi przypadek odzwierciedlają słowa Czaplińskiego – pisanie jest silniejsze od pisarza. Przykładem pierwszej sytuacji jest Zbigniew Masternak, który tłumaczy wydanie Jezusa na prezydenta następująco: “Wydałem książkę, bo potrzebowałem pieniędzy. To cyniczne, ale prawdziwe. Zaliczka była wystarczająca wysoka, żeby mnie skusić. Za mała jednak, żebym rzucił wszystkie inne projekty i zajął się jej dopracowywaniem” – książka jest dowodem na owe niedopracowanie i musowe wydanie, a żeby dobrze się sprzedała trzeba było dorobić jakąś ideologię; najlepiej kontrowersyjną, sformułować dodatkowo prowokacyjny tytuł i w efekcie powstaje produkt marketingowy.

Czy grafomanii należy się bać? Na pewno istnieje obawa, że w pewnym momencie przekroczy się granicę, za którą pisanie stanie się produkowaniem – a to już jest grafomania. Grafomanii nie należy się bać, bardziej wypalenia pasji, a wtedy należy jak najszybciej odłożyć klawiaturę.

http://niedoczytania.pl/grafomania-urszula-pawlicka-odc-11/

Vote up!
0
Vote down!
0
#319069

http://demotywatory.pl/3701427/Upierdliwosc

"Nie lękajcie się!" J.P.II

Vote up!
0
Vote down!
0

"Nie lękajcie się!" J.P.II

#319327

"Rzecz przybiera wymiar zupełnie nieoczekiwany i na pewno nie będzie to książka taka jak ją zapowiadałem jesienią. Myślę, że będzie dużo lepsza, mocniejsza i bardziej dla wszystkich zaskakująca.
Dziś właśnie zamierzam zasiąść do rozdziału o smokach i różnych mitycznych bestiach. Podczytuję coś w związku z tym już od jakiegoś czasu i włosy mi się na głowie jeżą od tego czytania."

Zawsze wydawalo mi sie, ze aby napisac wartosciowa ksiazke (historyczna(?)), nalezy miec cos istotnego do powiedzenia, co by wskazywalo na to, ze autor na dlugo zanim ksiazka powstanie wie, co bedzie ona zawierala (i jaka "mocna" bedzie).

Autor powinien miec bardzo dokladne rozeznanie w temacie, ktore wymaga dlugich i zmudnych studiow (bardzo duzo czytania przeroznych zrodel, najlepiej pochodzacych z wielu krajow, czesto dokonywanych na przestrzeni kilku dekad), a nie na podstawie "poczytywania od jakiegos czasu".

O co tu wlasciwie chodzi?

Jezeli mowimy o mitach, wiele z nich zawiera o wiele wiecej prawdy, niz nam (szerokiej publicznosci) sie o tym mowi, a przykladem moga byc "mity" Indian Amerykanskich, ktore sa ich historia - historia mowiona a nie pisana, o ktorych prawdzie bialy czlowiek mial moznosc sie przekonac wiele razy.  Nie mowie tu o 21.12.2012, bo to byl mit dorobiony przez glowne scieki, mit dodany do faktu, ze pewien okres w kalendarzu Majow dobiegl w tym dniu do konca, a zaczal sie nowy, bez zadnych globalnych kataklizmow.

Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!

Vote up!
0
Vote down!
0

Lotna

 

#319081

Nie wiem - śmiać się czy płakać nad mizerią ludzkich poczynań. A może kopiując pana Ferdynanda Kiepskiego z zawodu bezrobotnego napiszę: są na świecie takie rzeczy które się nawet fizjologom nie śniły. No bo jakże zrozumieć kogoś kto nie lubi autora, ale koniecznie musi (bo inaczej się udusi) wejść i się powybrzydzać. Wielu jest autorów, sporo blogów których nie odwiedzam. Z różnych względów. Często dlatego, że normalnie, po ludzku, nie lubię właściciela bloga. Przykład: taka RRK czy Libicki z S24. Po jaką cholere miałbym kogoś takiego nawiedzać? Czy takie wizyty pomagają leczyć kompleksy?

Vote up!
0
Vote down!
0
#319108