Nie kijem go, to pałką.
Biurofaszyści pochylają się nad internetem…
Inwencja Ministerstwa Kultury w regulowaniu internetu zdaje się być niewyczerpana. Nie tak dawno, przygotowywana nowelizacja prawa prasowego zakładała obowiązek rejestracji wszystkich, również prywatnych, stron internetowych. Sprawa się rypła m.in. ze względu na absurdalność, nieprecyzyjność i ogólną bublowatość prawną postulowanych rozwiązań. Ale nic to. Nowy projekt nowelizacji, pozornie wychodzący na przeciw internautom, ma postać kolejnego bubla, m. in. w kwestiach dotyczących blogosfery.
Prasa, nie-prasa?
Na początek trzy kwestie: prasa, nie-prasa, redakcja (cytaty z projektu ustawy za prawo.vagla.pl/ . Całość w PDF www.mkidn.gov.pl/docs/prawo_prasowe-010609.pdf ).
Co jest prasą?
„1) prasa oznacza publikacje periodyczne, które nie tworzą zamkniętej, jednorodnej całości, ukazujące się nie rzadziej niż raz do roku, opatrzone stałym tytułem albo nazwą, numerem bieżącym i datą, a w szczególności: dzienniki, czasopisma, serwisy agencyjne, biuletyny, programy radiowe i telewizyjne; prasą są także wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania, o ile upowszechniają publikacje periodyczne za pomocą druku, wizji, fonii lub innej techniki rozpowszechniania.”,
Co zatem nie jest prasą?
„3. Za prasę nie uważa się przekazów niepodlegających procesom przygotowywania redakcyjnego w rozumieniu ust. 2 pkt 8, w szczególności: blogów, korespondencji elektronicznej, serwisów społecznościowych służących do wymiany treści tworzonej przez użytkowników, przekazów prywatnych użytkowników w celu udostępnienia lub wymiany informacji w ramach wspólnoty zainteresowań, stron internetowych prywatnych użytkowników.”;
A co jest redakcją?
„8) redakcją jest jednostka, w której organizowany jest proces przygotowywania materiałów do publikacji w prasie, w tym zbieranie, ocenianie i opracowywanie materiałów.”,
Pomieszanie z poplątaniem..
Niby wszystko jest w porządku, blogosfera w myśl ustawy nie będzie podlegała rygorom prawa prasowego, w tym obowiązkowi rejestracji, ale…
Wątpliwości instytucjonalne.
No właśnie – i tu następuje lista wątpliwości:
1) Po pierwsze - nie ma definicji ustawowej bloga, czy serwisu społecznościowego. Czy portale zrzeszające blogerów, typu Niepoprawni.pl, Salon24 i wiele innych, są blogami, „serwisami społecznościowymi służącymi do wymiany treści tworzonej przez użytkowników”, czy jeszcze czymś innym?
2) Czy można stwierdzić, iż wzmiankowane portale rozpowszechniają przekazy „niepodlegające procesom przygotowywania redakcyjnego w rozumieniu ust. 2 pkt 8,”, skoro każdy z nich prowadzi jakąś politykę redakcyjną np. umieszczając niektóre teksty na stronie głównej, bądź w tzw. „czołówkach”, albo zamieszczając u siebie blogi zewnętrznych autorów?
3) Czy administracja portali jest, czy nie jest „redakcją w której organizowany jest proces przygotowywania materiałów do publikacji w prasie, w tym zbieranie, ocenianie i opracowywanie materiałów.”? Przecież redakcja ocenia materiały blogerów (choćby co do selekcji na „czołówki”), wkleja ilustracje, czasami poddaje teksty formatowaniu… (tak było w początkach mojego blogowania, za co jestem redakcji „Niepoprawnych” głęboko wdzięczny).
4) Co z inicjatywami typu Niepoprawne Radio.pl, które jak raz pasuje do definicji mówiącej, iż „prasą są także wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania, o ile upowszechniają publikacje periodyczne za pomocą druku, wizji, fonii lub innej techniki rozpowszechniania”. To samo tyczy się np. „Polis” FYM-a.
5) Czy to wszystko oznacza, że prawu prasowemu nie będą podlegały jedynie „indywidualne” blogi na portalach typu blogspot?
Dowolność interpretacyjna jeży włosy w nozdrzach…
Wątpliwości indywidualne.
Poza tym, nawet jeśli przyjąć, iż blogosfera zostanie wyłączona spod władzy prawa prasowego, implikuje to kolejne konsekwencje, zasygnalizowane m.in. w „Rzepie” (link poniżej). Otóż:
1) Bloger nie będzie się mógł powołać na tajemnicę dziennikarską, by chronić informatora.
2) Powstaje też pytanie, czy będzie mógł np. korzystać w swej twórczości z tzw. „dozwolonego użytku”, zamieszczając cytaty z prasy i innych mediów.
Ad.1) Pierwsza wątpliwość dotyczy (na razie) wąskiej grupy blogerów. No bo, ilu ma „dojścia” porównywalne z dziennikarzami śledczymi? Niemniej, patrząc długofalowo, może stanowić istotny hamulec w rozwoju blogosfery.
Ad.2) Druga wątpliwość ma istotne znaczenie w kontekście wolności słowa tu i teraz, bowiem znacząca część politycznej blogosfery polega na, powiedzmy, „redefiniowaniu” komunikatów docierających do odbiorcy za pomocą głównonurtowych mediodajni.
Obywatelska kontrola nad „czwartą władzą” – garść refleksji.
Więc co, mógłby ktoś zapytać, wy, blogerzy, chcecie mieć dziennikarskie przywileje, bez podlegania rygorom, jakie muszą spełniać „oficjalne” media? I do tego swobodnie korzystać z dorobku „etatowych” dziennikarzy?
Ano, właśnie tak – podobnie jak do tego typu „przywilejów” powinien mieć prawo każdy obywatel. Porzucając eufemizmy, blogerzy często odkłamują zmanipulowany przekaz medialny, destylując z bełkotu fakty i poddając je interpretacji zgoła innej, niż ta która w zamyśle medialnych bonzów miała zagnieździć się w zwojach mózgowych mediotrawców.
Jak pełnić tę demaskatorską funkcję bez sięgania do cytatów? Ograniczenie „dozwolonego użytku” utrudni patrzenie na ręce zarówno rządzącym (a gdy rządzący są „słuszni”, to większość mediów się do „misji” nie kwapi), jak i dziennikarzom, których obiektywizm jest nierzadko bardzo podejrzanej próby, niektórzy zaś wprost deklarują, iż czują się bardziej funkcjonariuszami na polityczno – ideowym froncie, niż dostarczycielami informacji.
Obecnie mamy do czynienia z chorą sytuacją pozwalającą pod różnymi pretekstami zatajać dostęp do informacji publicznej (np. urzędy uwielbiają zasłaniać się ochroną danych osobowych). Dopóki wspomniany stan ma miejsce, dopóty będzie istniała potrzeba sięgania do dorobku tych, którzy dzięki instytucjonalno – prawnemu wsparciu (legitymacja dziennikarska plus praca we wpływowym medium), docierają do informacji… a następnie poddają je specyficznej obróbce, w wyniku której do odbiorcy trafia pulpa ulepiona pod gusta i zapotrzebowania współczesnych „zawodowych macherów od losu, specjalistów od śpiewu i mas”.
Bloger zaś sięga po tę pulpę, rozgrzebuje, konfrontuje… i w efekcie, często – gęsto okazuje się, iż dziennikarz łgał jak bura suka, bowiem z faktów wynika coś zupełnie innego.
Blogosfera ma wszelkie dane po temu by, mówiąc górnolotnie, stać się elementem społecznej kontroli nad „czwartą władzą”. Społeczna kontrola jest tym bardziej potrzebna, iż owa władza nie jest umocowana konstytucyjnie. Kłamliwego redaktora nie można postawić przed Trybunałem Stanu – co najwyżej pozwać cywilnie, gdy kogoś fałszywie obsobaczy.
A kto dopilnuje blogerów? Proste – inni blogerzy, którzy, nierzadko nie przebierając w słowach, z lubością wypominają sobie nawzajem potknięcia, niekonsekwencje, mielizny intelektualne itd. Tak właśnie powinno być. Wolny rynek faktów, interpretacji, idei (i ambicji…). Wiecznie gorący tygiel.
A zatem: biurofaszyści – ręce precz od internetu!
Zakończenie.
Na zakończenie ogólna uwaga co do projektu nowelizacji. Wyraźnie widać, iż nasi ustawodawcy wzięli się za regulację czegoś, o czym nie mają pojęcia. Dla nich „prasopodobny” internet to elektroniczne mutacje „tradycyjnych” mediów, tudzież wielkie biznesowe "onetoidalne" przedsięwzięcia. Skala rzeczywistości, którą uparli się regulować, przerosła ich kompetencje i wyobraźnię.
Sam już nie wiem, głupota czy zła wola?
Gadający Grzyb
P.S. To coś, co zamieściłem w charakterze ilustracji, to nie jest moja żałosna twórczość, tylko oficjalne logo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Kto i ile wziął za ten „projekt”? www.mk.gov.pl/dziennikarze/logo_ministerstwa.html
www.mkidn.gov.pl/docs/prawo_prasowe-010609.pdf
www.rp.pl/artykul/4,387697_Bloger_nie_zasloni_sie_tajemnica_dziennikarska.html
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3256 odsłon