Tadeusz Gajcy..poeta czasu Kolumbów.

Obrazek użytkownika Akiko
Kultura

Zbliża się następna rocznica Powstania w Warszawie. Wartałoby więc może prypomnieć sylwetkę Tadeusza Gajcy, ps. "Karol Topornicki", "Roman Oścień", "Topór" (ur. 8 lutego 1922 w Warszawie, zm. 16 sierpnia 1944 w Warszawie) polskiego poety czasu wojny, żołnierza Armii Krajowej.

Gajcy uczęszczał do gimnazjum oo. Marianów na Bielanach,gdzie chodził do tej samej klasy co Wojciech Jaruzelski. Uczył się gry na mandolinie, był ministrantem. Służył do porannych mszy w kościele Jana Bożego (przy ul. Bonifraterskiej 14). W 1941 zdał maturę, następnie rozpoczął studia polonistyki na UW, z których zrezygnował w roku następnym, poświęcając się poezji i konspiracji.

W okresie II wojny światowej był współtwórcą i ostatnim redaktorem wydawanego w podziemiu almanachu społeczno-kulturalnego "Sztuka i Naród". Obok Krzysztofa Kamila Baczyńskiego uważany jest za najwybitniejszego poetę pokolenia kolumbów.

Zginął 16 sierpnia 1944 w Powstaniu Warszawskim jako żołnierz AK w kamienicy na ul. Przejazd 1/3 (dziś ul. gen. Andersa), wysadzonej przez niemieckich żołnierzy wraz z poetą Zdzisławem Stroińskim.

Jego wiersze cechuje odrzucenie tworzenia wierszy łatwych, pisanych pod gust publiczności.
Przeważa ton refleksyjny, pesymistyczny i momentami buntowniczy, lecz pojawiają także pozytywne akcenty.Jego wiersze są przepeenione w niezwykłe metafory, odważne skojarzenia wzięte z mowy potocznej, po których natychmiast można poznać niemal każdy utwór poety.

Gajcy przeczuwał, swą tragiczną przyszłość. To mógł oznaczać wers "ojca twarz w żałobnej ramie" zawarty w poemacie "Do potomnego" napisanym za życia jego ojca.

"Jestem jak ty zapewne: nisko,
a jeszcze niżej źdźbło i kret.
Niebo różową idzie kreską
i na papierze zgina brew;
krzesło pode mną, dachu jęzor
spływa ceglasty, dłonie czyni
podobne nocy. Są godziny,
że martwe palce cicho leżą
jak gdyby śpiąc, uwierzyć trzeba,
że obraz ten to na powietrzu
odbicie ptaka albo drzewa
i tylko cień spłowiały z wierzchu
przemawia za mnie. Oto świat,
w którym struchlałym krokiem mierzę
ziemię kulistą ponoć. Maszt
gwiaździsty nocą skrzypi rzewnie
i w górze jest jak czujne zwierzę,
co martwym okiem liczy czas.

Niewiele wiem jak ty zapewne:
rzeka przepływa miastem moim,
a nad nią z brązu postać stoi
i domy z prawej, domy z lewej,
w których o twarzach nam podobnych
w pościelach leżą, oczy mrużą
ludzie znużeni jak obłoki
w sen zapatrzeni niby w lustro.

Lecz inny dzień: zgiełkliwą mową
pchają lot ptaka, jeśli czasem
odważy się i skrzydłem bosym
dotknie tej ziemi. Wciąż miarowo
noszą swe ręce zaciśnięte
przy ciałach sennych i nad głową
nie widząc planet nieforemnych
depcą rośliny bardzo piękne,
odmienne kształtem od fal ziemi.

Niewiele rzeczy martwych znam:
w mieście jest ogród barwnych lamp,
świergoce trąbka, tramwaj syczy
i w salach pełnych świateł różnych
pieni się jadło tajemnicze
i błyska metal głośnych muzyk.

Są światy dwa i znasz je także:
wystarczy rzęsą oczy przykryć,
a widać tło błękitne, gwiazdę
wysoko na nim, ruch zieleni
nad tajemniczym ptaków krzykiem.
Więc ciałem rosnąc jak korzeniem
przystajesz nad krawędzią jawy
i ruszasz wargą, jakbyś śpiewał,
a milczysz przecież, serce ważysz
miłości pełne i zdziwienia.
Jak łatwo w świecie tym ogarnąć
potrafię ciebie, słowo słyszę,
jak słyszysz ty, gdy ciemną wargą
spływa wysokie i ogniste.

Bez nieba jest królestwo drugie,
które wydało mnie i głos.
Naftowe wieże srebrnym łukiem
błyskają tutaj, fabryk łańcuch
o wieżach sztywnych jak o palcach
przeciera chmury. Niby kos
na prostych torach pociąg gwiżdże
i czesze senną, lekką grzywę
na drutach silnych. Gdy popatrzę,
jak dym przewija się i pasma
obłoków giną w trawach krótkich,
to jest jak w śnie, gdy ręka ruchem
niewiedzy pełnym obok szuka,
kiedy za oknem jak ampułka
świeci latarnia. Ciemne brwi
uchodzą wtedy jak jaskółka
i ciało ciągle nieruchome
jest jak ciosany nocą płomień
w złudzeniu tym.

Jedna jest ziemia, która niesie
ciebie i mnie, i jedna młodość;
w niej nauczony lęku - pięści
wzniosłem krnąbrne ponad głową
i w szczęk żelaza zasłuchany
mijałem dzień po dniu jak krzyże
jak ty - podniesiesz na mnie kamień
lub rzucisz z wzgardą ziemi grudę.

Kochałem tak jak ty zapewne,
ale mi serca dano skąpo
na miłość moją niepotrzebną,
bowiem stawały nad epoką,
której imiona dajesz teraz
olbrzymia śmierć i przerażenie.

Nie żebym uląkł się lub płakał,
nie żebym czekał już skazany
na trwałość kruchą - szukam w gwiazdach
zarysu twego. Między nami
jak dłonie dwie złączone są
pamięci nasze i miłości,
a jeden tylko wspólny dom,
który nade mną w tobie rośnie.
Piszę -jak grabarz dół wybiera
na ciała bezruch, dłoni rozpacz
i słowo małe staje nieraz
jak krzyż lub wieniec. Jeśli zostać
dane mu będzie - ręka twoja
otworzy je i sercem spełni,
a czas, co młodość ku jesieni
przechyla twardo - twarz wywoła
kamienną już i nocną wiecznie.

I teraz noc. Dalekie niebo
jaskrawe krzyczy niby paw.
Wysoka świeca jak ołówek
na stole moim. Ojca twarz
w żałobnej ramie... Szeptem mówię,
a wiem, że głos mój silny nazbyt
wysoko idzie. Uśmiech gwiazdy
miłości pełen i ironii
niedbałym cierniem wokół skroni,
i cisza, w której śpiących oddech
nasila się, fujarką ciecze,
Źrenicom zwartym każe odejść
na krawędź rzeczy nieczłowieczej.
Kiedy spłowieje chmury brzeg
zahuczą dzwonki i weselne
młyny potoczą koła swe,
błazen zapieje, skrzypce pełne
melodii będą. Śpiew i gwizd
poniesie człowiek w przestrzeń znaną
i swej ojczyzny wierny syn
rozkoszy sennej odda ciało.

A blisko - mur omszały chroni
spokoju tych, co dłoni wierząc
i miłość mierząc ostrzem broni
upadli w piasek twarzą szczerą.
Szyderczy krzyż imiona proste
ocienią chętnie; jeszcze słychać
bojowy marsz i bliski pocisk,
co grobem był im i kołyską.

Szeroki obłok drogą sunie,
szczękają osie, bagnet wąski
jak obłamany cierń gałązki
nad ramionami drży i błyska
i pieśń radosna w gęstej łunie
ma gniazdo trudne i nazwisko.

Ten czas, ta noc, ta ziemia czarna
potrafi zwodzić, serca grono
zaciskać mocno jak ty wargę,
która znów słowo da potomne.
Jesteś jak ja zapewne: czas
opływa lekko ciało twoje
jak rybę szybką; oczy masz
pojone światłem, co koronę
wijąc nad ziemią twą przemija.
Może jak ja w swej dłoni chwilę
dymiącą pieścisz, w pierś kierujesz
człowieka, który mową dziwną
na krzyżach także imię pisze.

I może ty znów nad ojczyzną
posępny szlak pocisku widzisz
i drzewa kształty jak szubienic
skrzypią ci groźnie, ostro lśnią,
a serce dzwoni jak zły pieniądz,
gdy patrzysz chmurnie poprzez noc.
A wtedy kochać ci wypadnie
niewielki obszar, gdzie piramid
malutkie grudki leżą na dnie,
a z wierzchu zwiędły kwiat lub kamień.
A wtedy - mierząc sercem skąpym
swój krok i słowo już daremne
podasz jak laur dłonie obie
i kochać będziesz razem ze mną.

Cokolwiek pieszczą dłonie nasze,
niewierne jest: czy liść, czy woda
przecieka poprzez palce; twarz się
odsuwa bliska w cienie gęste
i tak odsuwa się nam młodość
i radość prosta, że jesteśmy.
A wtedy tęsknić nam wypadnie
i patrzeć w czas jak w księżyc wsteczny,
gdzie płomień huczał, broni granie
głuszyło szmer i brzóz, i leszczyn,
a wtedy chmur ponury krąg
będzie nam dziwny, bo nie znany,
gdy zamiast cienia lotnych maszyn
objawi się pogodny gołąb
i księżyc w trawach niby dłoń
co niegdyś hełmem wieńczył czoło.
Tak będzie tylko. Miasto, w którym
do ciebie piszę - stoi ciemne,
choć zwykle słońce liże mury
spryskane pismem krwi daremnej.
Człowiek przechodzi tam niewielki
i oczy zwraca żalem zbrojne,
jak ja do ciebie poprzez wieki
bezbronne słowo i opowieść.

Oto na papier mój upada
jak ćma lub niewiadomy komar
brzęczenie stali. Ślepy granat
usta położył na powietrzu
i ten jest śpiew, co uczył wcześnie
miłości mojej i pokory.
I ta jest wiedza we mnie mocna,
i ten jest tylko chudy śpiew:
fujarką był mi grom i pocisk
i ogień barwił krzepko sen.

I spełnić więcej się nie może,
bo to już kres i płynność wieczna.
Stalówki mojej sine ostrze
jak serce trwanie me określa
i znowu noc. Powieka spada
ak trumny wieko, pióro zaś
wysmukłym krzyżem w palcach rośnie
i ledwie błyska ciemna gwiazda
jak odblask niklu albo kości.

W tym kraju smutnym pełnym gwiazd
samotne trwanie, młodość chrobra
i sen pod pługiem, co jak orła
złamane skrzydło idzie nisko.
Dalekie niebo się nachyla
i ufnie błyska lot motyla,
lecz człowiek ręce nie jak skrzydła,
a broń śmiertelną z sobą dźwiga.
I nigdy ust nie zmieni w skrzypce,
a oczu w światło. Ogień czysty
na bark męczeństwo, serca trwogę
przyjmuje w siebie. Własny portret
wśród chmur spalonych siarką widzi.

I wtedy spada jękiem miedzi
mozolne słowo, warga puchnie
jak mnie, choć znowu szeptem tylko
do ciebie mówię.
I wiem, że chyląc głowę trudną
nad liter bruzdą - widzisz jeszcze
mój obraz: idę przez powietrze,
a za mną miasto moje idzie.
Niebiosa górą, echo trąb
i mocny oddech tych, co śpią
podwójnym trwaniem: pierwsze chroni
omszały mur za stosem broni,
a drugie - pościel biała spiętrza.
Ten czas, ta noc i ja bez miejsca
nad tobą ważą się i uczą:
ostatni sen, a boleść pierwsza
i słona miłość nad ojczyzną.

I znowu noc i ziemia jedna
powiąże nas. Na stole moim
warkoczem jasnym cichnie świeca
i dom nade mną cicho stoi,
a z głębi czarnej, jakby z mieszka
wychodzą światy. Starczy oczom
powieki małej, aby tło
powstało jasne, gwiazdy szpon
i nierozumny krzyk stworzenia.

Niewiele wiem jak ty zapewne:
idziemy razem patrząc czujnie:
ty - na gwiaździstym, prostym niebie
szukasz płomienia i mnie w łunie,
ja - odwrócony - serce pełne
miłości smutnej niosę jak
żołnierz mogiłę pod swym hełmem
niesie przez czas."

Ja najbardziej lubię ten jego wiersz.."Miłość bez jutra".Jest to erotyk pisany w poczuciu ogromnego zagrozenia , podkreśla niemozność uzyskania szczęścia i spełnienia z powodu krzywdy , jaka spotkała pokolenie Kolumbów - " zarażone smiercią" lub " pokolenie Apokalipsy spełnionej".
W atmosferze wojennej pożogi widać też brak jakiejkolwiek wiary w lepsze jutro , w sens zmagań z okrucieństwem wojny , dotkliwym losem , przekonaniem o nieuchronności zagłady , pesymizm , smutek , cierpienie , co podkreslaja bogate symbole związane ze śmiercią jak krew, lęk , trwoga, ogień, ciemnośc, łzy...
Można zauważć ciekawą instrumentację gloskową : szelest , szmer, ostrze, cienie ciał -
budujące nastrój permanentnego zagrożenia i cierpienia oraz obsesję smierci.

"Mój sen śmiertelny ciałem spełniasz
i słowem płochym w śnie poczętym:
puszysta włosów twoich perła
jak promień krągły w pościel spływa,
gdzie dłoń pierzasta jak z igliwia
rozdziela cienie ciał od lęku.

Mówimy szeptem krwi łagodnej
słuchając w sobie: niech w nas płynie,
niech niesie - światło jak w roślinie
prześwietli serc planety małe
i obudzimy się słuchając
szelestu chmur i grania wody.

Bo tyle tylko jest w nas ciepła,
co dłoń zdziwiona objąć zdoła,
i trwogi tyle, co zakrzepła
wy ryj e w twarzy łza jak z ognia,
i głosu w nas, co wydać może
w kielichu warg języka ostrze.

Niech płynie w nas - mówimy jeszcze
ten szmer ciemności, póki księgę
obłoków wiatr przegina miękką.
Bo tyle tylko wiary w pieśni,
ile obrazu pod powieką
ziemi odbitej ostatecznie."

Cześć Jego Pamięci.

Więcej o poecie można dowiedzieć się z książki Stanisława Beresa "Uwięziony w śmierci. O twórczości Tadeusza Gajcego "

Brak głosów

Komentarze

 

Karolina Cicha "Miłość bez jutra" realiz.Paweł Bogocz

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
0
Vote down!
-1

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#26776

 

 "Moja mała"

Moja mała, do widzenia już,

Jeszcze raz buzi daj,

A wywalczę ci kraj,

Wielki kraj pełen zbóż.

 

Po powrocie ofiaruję ci,

w mej manierce ten cud,

Rybkę ze słonych wód

Lub korale z mej krwi.

 

Moja mała, otrzyj łzy,

Będę listy pisał ci,

O wojence nie myśl źle,

Moja mała, moja mała,

Mój ty śnie.

 

 

.Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
0
Vote down!
-1

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#26777

Hetane - Czarne Okna

W kantylenie macierzanki zapach
uśmiechniętych nocą wodził chłopców,
jak w legendzie chodzili w zaświatach
pod oknami czarnymi dla oczu.


Nad głowami nocy złoty jeż,
księżyc w włosy się wtopił jak wianek,
nie wiedzieli - czy noc to, czy wiersz -
gubiąc włosy jak trzciny rozchwiane.


A w latarniach z trudem się chodzi
w jakimś innym rozłożystym świecie,
pod oknami czarnymi młodzi
w zasłuchania jedwabistej sieci.


Węzły powiek tak bolą zaciśnięte mocno,
nawet nie wiem - czy sen jest, czy próżnia pod nimi -
i wyrastał na nowo wędrującym chłopcom
zapach kwiatów na oczach pod oknami czarnymi.


Uśmiechów rzewnych szelest
zapadał w nich jak w otchłań,
jeszcze śpiewu było za wiele,
by się milczeniem spotkać.


Zawikłany powietrza deseń
rozdzierali rękoma ślepców,
jakże mogli inaczej przezeń,
jakże mogli go nie czuć?


Gwiazdy płynęły zewsząd,
w locie wiły swe gniazda,
noc otwarta jak wieczność,
noc ogromna i płaska -


Jak w legendzie chodzili w zaświatach,
wiatru zamieć po twarzach jak deszcz -
w kantylenie macierzanki zapach,
w kantylenie złowrogość nad nimi -


We śnie szli, a myśleli, że w latach,
nie spotkali nikogo pod oknami czarnymi -


- dziwna rzecz.

T. Gajcy


 

 

 

 ...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
0
Vote down!
-1

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#26782

"Do Potomnego" - dokument fabularyzowany o duchowej biografii pokolenia Kolumbów:
http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/4219968
Poetow wspomina Witold Zalewski - pisarz, żołnierz powstania warszawskiego, cudem ocalałego z zagłady miasta.

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
0
Vote down!
-1

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#26803

to uczyło się, pracowało, studiowało, walczyło o wolną Polskę, kochało się, po prostu żyło w czasach strasznych!
pzdr

Vote up!
0
Vote down!
-1

antysalon

#26804

To wojenne pokolenie(ich młodość przypadła na te straszne lata) było takie piękne duchem ....
Pozdr.

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
0
Vote down!
-1

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#26807