Zapiski z podróży: To nie jest dobry kraj dla kobiet!

Obrazek użytkownika Mieszczuch7
Blog

Wszyscy zajmują się zastępczo byle czym, pijarem, sondażami, politycznymi podchodami przedwyborczymi, wewnątrzpartyjnymi rozgrywkami... A mnie nudzi to! Ja chcę prawdziwej polityki, nie plastiku! Chcę rozmowy o prawdziwych problemach w tym państwie, życiowych problemach ludzi. No, ale żeby tych ludzi usłyszeć, trzeba wyjść z "salonu", iść precz!

Udało mi się wsiąść do pociągu, znaleźć miejsce, odetchnąłem wreszcie. Nie był to pociąg w klasie, ani w porze, w której chciałem podróżować, ani taki, który najszybciej dowiózłby mnie do celu. Za to towarzystwo bardzo ciekawe! Jedna z moich towarzyszek podróży właśnie niedawno wróciła z rodziną z Londynu i w rozmowie cały czas dokonuje porównań Polski z "Anglią". Ciężko wzdycha i skarży się na niewygody życia w naszym kraju. Ciągle, po trzech latach pobytu tam, nie może pozbyć się londyńskiego akcentu i co chwila wtrąca jakieś szity. Ma teraz dom z ogrodem w jednej z podwarszawskich miejscowości. Druga pani natomiast podróżowała chyba jedynie z synem do sanatorium. Mieszka w kamienicy w Wieliczce, gdzie w PRL-u przydzielano mieszkania policjantom i ubekom. Widać, że się u niej nie przelewa, o wycieczce po Nilu i zwiedzaniu Egiptu może tylko pomarzyć. Wycieczki robi dzieciom do Krakowa, żeby "sprawdzić, czy Kościół Mariacki jeszcze stoi w Rynku". Ma twarz pokrytą siatką zmarszczek i spracowane ręce, ale gdy ze śmiechem opowiada o różnych "cudach, wiankach", widzę w niej młodą dziewczynę.

Wydawałoby się, że tak różne osoby nie znajdą ze sobą wspólnego języka, a tu, proszę, paniom się worek tematów rozwiązał. Zaczęło się od dzieci. I idiotów w Sejmie. Tak, tak! Mnie też zamurowało! Pani z Wieliczki nerwowo tłumaczy nasze paradoksy. Nowa ustawa nakazuje dzieci chować bezstresowo, bez klapsa i bez przymusu jakiegokolwiek. Jak dzieciak nie chce iść do szkoły, to nie ma na niego sposobu, bo jeszcze poskarżyć się może do władz. A władze teraz dzieci raz dwa odbierają rodzicom pod byle pretekstem. Z drugiej strony jest zaś ustawa o obowiązku szkolnym, według której rodzica władza może ukarać za to, że dziecka nie przymusił do chodzenia do szkoły. Pani z Londynu z dezaprobatą kręci na to głową i opowiada, że w "Anglii" to jest pełna swoboda. Dzieci są w szkole w godzinach pracy rodziców, mają tam zapewniony obiad i nie muszą nosić ciężkich tornistrów z książkami, ani nie mają zadawanych prac domowych. Wszystko poukładane. Narzeka, że po powrocie do kraju jej syn w ogóle nie potrafi się odnaleźć. Trudno mu wytłumaczyć sens zadawania lekcji do domu, "logikę" polskiej szkoły.

Gryzie mnie trochę sumienie. Kiedyś koledzy blogerzy z pasją o tym pisali, walczyli, manifestowali. Po uchwaleniu owej fatalnej ustawy wszakże zamilkli. Może jednak nie wolno nam porzucać tego tematu?

Pani z Wieliczki rozwija kwestię oddawania dzieci do państwowych sierocińców przez całkiem zamożnych rodziców, którzy wyjeżdżają za zarobkiem za granicę. Dzieci są daleko, daleko za kasą na liście priorytetów. Dzieci są oddawane, jak niepotrzebny przedmiot na przechowanie, do depozytu. Co z nich wyrośnie? Są też biedni ludzie, którym trudno wyżywić swoje dzieci, ale im państwo nic nie daje albo jakieś sto zlotych zasiłku. Co można zrobić z takimi pieniędzmi? Za to w domach dziecka przeznacza się trzy tysiące na jedno dziecko. Dlaczego nie da się choćby i małej części z tych pieniędzy na pomoc dla biednej rodziny? Choćby i pięciuset złotych?!

Siedzę cicho i chłonę. Nic nie mówię, ale w duchu cieszę się, bo ten temat jest akurat ruszony: na początku roku poseł PE Janusz Wojciechowski ponownie zgłosił swój projekt ustawy w tej sprawie właśnie, z poparciem PIS, ja też pisałem o tym na blogu i udało mi się zainteresować całkiem sporą grupę ludzi, a teraz, wkrótce, ma być pierwsze czytanie tej ustawy... Może jeden z tych najbardziej życiowych problemów uda się rozwiązać?

Pani z Londynu mówi, że w Anglii jak człowiek ma pracę, to może być spokojny o nią, że nikt go z dnia na dzień nie wyrzuci. A w Polsce jej córka, która spodziewa się dziecka, została tak potraktowana i na dodatek oszukana: pracodawca nie wypłacił jej wynagrodzenia. Jak tak można oszukiwać? Nie wiem, myślę sobie, że to trudna sprawa, bo sądzić się z takim bydlakiem to strata czasu i zdrowia, a przy tym nie wiadomo, z jakim efektem. Nasze sądy to istna loteria!

Pani z Wieliczki z kolei opowiada o swojej sąsiadce, która została oddana do domu opieki przez syna, kiedy tylko przepisała na niego dorobek swego życia. Ponoć nie mógł on powrócić z zagranicy, by się nią sam opiekować. Matka nie podniosła się już z choroby i depresji, szybko zgasła. Po jej śmierci okazalo się, że syn jednak do kraju mógł wrócić i rozkręcić tu nowy interes...

Pani z Londynu od razu przypomniała sobie telewizyjny program "Sprawa dla reportera" pani Jaworowicz, poświęcony podobnemu tematowi. No i wtedy dopiero się zaczęło! Jedna przez drugą opowiadały sobie zapamiętane z tego programu historie. Historie ludzi skrzywdzonych przez najbliższych. Historie ludzi "kupowanych" razem z kamienicami i wyrzucanych na bruk. Historie spekulantów, którzy wykupują za bezcen zlicytowane chłopskie siedziska. Panie cytowały z pamięci wypowiedzi "ich ulubionego prawnika", czyli właśnie sędziego i posła PE Janusza Wojciechowskiego. Przerzucały się też cytatami z "tego świetnego Pietrzaka", który przypierał do muru tamtego spekulanta i kazał mu nazwać wprost to, co robił... Wymieniały przykłady załatwionych w programie spraw... Niesamowite! A ja sobie wniosek taki snuję: chromolić te wszystkie nagrody dziennikarskie, przyznawane przez to samo towarzystwo wzajemnej adoracji! Czyż to, tutaj, to nie jest najlepszy dowód uznania dla pani Jaworowicz, największa nagroda dla tych ludzi, tworzących jej program?

I to, myślę, warte było, by komuś powtórzyć, opowiedzieć. Bo to jest samo życie. Wieczorne Polaków, Polek, rozmowy w pociągu, gdzie ludzie się nie znają i tym bardziej szczerze, swobodnie gadają. Bo to jest niereżyserowane, nie kalkulowane przez nikogo, prawdziwa Polska. I taka refleksja na koniec: jak ciężko się w niej żyje polskim kobietom! Można by rzec, parafrazując tytuł znanego filmu: to nie jest dobry kraj dla kobiet!

Brak głosów

Komentarze

Istotnie, PL to nie jest dobry kraj dla kobiet, ale bywają gorsze kraje, przeto nie miaukam, tylko pcham swój wózek. Owszem nie bez iskier buntu to robię (bunt w celu coby trochę rzecz oblekcić). Ale i tak to betka.

Szkoła - szkoda słów. Już Marek Aureliusz oględnie wyraził fakt, iż szkolnictwo publiczne jest do d* a ja się z jednym z filarów:) naszego świata nie spieram:). Zamiast tego (także w ramach lżejszego pchania wózka) robię co innego:
- książki dziecku się drze na rozdziały i dziecko nosi w tornistrze tylko ten rozdział, który akurat "biorą", w formie niby-skoroszytu;
- zeszyty - wyłącznie 32 kart,
- odrabianie lekcji - na przerwach w szkole, bo "w domu" nie ma czasu, bo tu odchodzi prawdziwa nauka i prawdziwe życie towarzyskie (w tzw. "szkole" w temacie towarzyskim jest do wyboru: chamówa, kurwy, seks, narkotyki, rock'n'rolla do wyboru nie dają) - Uwaga: dom jest tu przenośnią, nie oznacza budynku;
- nauczyciele mamrotali straszliwie na owe "okaleczone" książki; Brutalnie im na to odparłam, że rehabi i leczenie wad postawy kosztuje mnie (w tym naszym "darmowym" leczeniu) tyle a tyle rocznie - jak mi zwrócą, to nie ma sprawy, dziecko może się przestawić na podnszenie ciężarów (czyt. noszenie do budy tego całego składu makulatury). Póki co, ćwiczy inne rodzaje sportu. Szantażowali, że obniżą stopień. Pogodziłam się z tym - tak, macie takie prawo. Tak samo, jak ja (póki co) mam prawo: 1 - odwołać się od dyskryminującej oceny (dyskryminującej chory kręgosłup i chorego), 2 - nagłośnić rzecz w mediach. Mamroty i miaukanie ucichły.

Zacznij reformę oświaty od siebie - podrzyj dziecku podręcznik:)

A co do Twojego posta, to: gratulacje: tak tekstu trafiającego w sedno, jak i ciekawej podróży iw rażeń "krajoznawczych" - hihi oraz wniosków:). - Zejdźmy "na dół" + eduakcja tych "dołów" (tzn. chodzi mi o społeczeństwo - tak przez "górę" określane) - tu tkwią recepty na poprawę sytuacji:).

Vote up!
0
Vote down!
0
#157993

ja mam walkę o mundurek, nie będę syna nim męczyć.

Vote up!
0
Vote down!
0

Anna

#158121