PAPIEŻ FRANCISZEK CO TO LUBI WYKRECIĆ NUMER.....

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

I zadzwonić nieoczekiwanie do kogoś, gdzieś w jakimś innym nawet zakątku świata. Niemal każdy z nas słyszał, że obency papież praktykuje niekiedy takie właśnie śmiałe telefony i generalnie wzbudza tym nieodpartą symaptię wśród nawet b. różnych osób nie wspominjąc, już nawet tych wybranych szczęściarzy, którym się to przytrafiło. Muszę przyznać, że światowa propaganda, która za każdym razem stara sie takie przypadki skrzętnie wychwycić i mocno nagłośnić, rozbudziła skutecznie i moją wyobraźnię, tak że zacząłem powoli marzyć. Lecz bynajmniej nie o swojej lichej osobie, ale raczej o osobie zacnej Pani Janiny Kalinowskiej z Zamościa, autorki Listu skierowanego do papieża Franciszka za pośrednictwem nuncjusza apostolskiego w Polsce Abp Celestino Migliore. Miałem szczerą nadzieję, że ta nietuzinkowa, odważna i tak b. doświadczona przez los osoba, dostapi tej łaski papieskiej i pewnego dnia w jej pokoju da się słyszeć, ten znany już głos: „Niech będzie Pochwalony Jezus Chrystus. Dzwoni Franciszek. Papież! Czy znajdzie Pani chwilę dla mnie.....”. Póki co moje marzenia okazały się płonne, a papież jak na razie nie odpowiedział na List nawet pisemnie. Zarazem nie ona jedna nie otrzymała, po dziś dzień jakiejkolwiek odpowiedzi, choć Listy zostały wysłane do Watykanu już w sierpniu.

Mam to szczęście znać Panią Janinę osobiście, gdyż jestem z Zamościa i mieliśmy okazję w przeszłości spotykać się wielokrotnie. Lecz kim jest dla innych, ta wspaniała, mężna niewiasta Janina, o której miałem nadzieję, że zadzwoni do niej sam papież Franciszek. Ciekawie pisze o niej Agnieszka Rybak w swoim artykule: „Mord po sąsiedzku. Byli wówczas dziećmi.....”, a zatem: „Nie wie, ile ma lat. Na pytanie o to, jak się nazywa, odpowiedzi udziela z namysłem, poprzedzając ją słowem ‘prawdopodobnie’. Janina Kalinowska, przed zamążpójściem Sokół, ma jedynie nadzieję, że jej imię i nazwisko są prawdziwe. - Bo od kiedy rozumiałam i pamiętałam, były przy mnie - tłumaczy. Nie cierpi na amnezję. Jest jednym z dzieci cudem ocalałych z wołyńskiej rzezi.

Rodziców nie pamięta. Jak przez mgłę kojarzy jedynie moment, kiedy już nie żyli. - Leżę już w łóżku i są ze mną. Moja mama i tata. Następny obraz - kiedy się wyczołguję spod trupa mamy. Otwieram oczy i widzę nad sobą łunę. Nie wiem, gdzie jestem. Resztę historii zna już z przekazów i dokumentów. Dom, do którego w końcu dotarła, należał do sąsiada, Ukraińca. Nie poznała jego nazwiska, ale wie, że musiał być dobrym człowiekiem. - Nie wziął mnie za nogi i nie wrzucił do pieca, tak jak to robili inni. Przechował u siebie i powiadomił kogoś we Włodzimierzu Wołyńskim. Po kilku dniach przyjechał jakiś pan i zaprowadził mnie do rodziny. Dopiero po latach z akt sądowych dowiedziałam się, że ten pan był kolegą mojego taty - opowiada Kalinowska. Wątpliwości w jej życiorysie jest więcej. Nie ma pewności, czy mama miała na imię Aniela czy Amelia i czy jej panieńskie nazwisko brzmiało Rozwadowska czy Zawistowska. [...]

Janina Kalinowska i Teresa Radziszewska spotkały się po wojnie w Zamościu. W domu dziecka prowadzonym przez Polski Komitet Pomocy Społecznej, w którym znalazło schronienie wiele sierot ocalałych z rzezi wołyńskiej. Kalinowska trafiła tu w 1947 r. z obozu w Niemczech. Wywieziono ją tam podczas wojny wraz z rodziną, która się nią zaopiekowała. W amerykańskiej strefie okupacyjnej spędziła dwa lata. Po inne dzieci zgłaszali się rodzice, ale o mnie nikt nie pytał - opowiada. Przydzielono jej opiekunkę UNRA, wyrabiano już papiery na wyjazd do domu dziecka w Stanach Zjednoczonych. W końcu jednak jakiś Polak zadeklarował, że zna jej rodzinę i że zostanie tej rodzinie przekazana. W ten sposób przekroczyła polską granicę i znalazła się w Zamościu. [...].”.

[]]>http://www.nawolyniu.pl/artykuly/mord.htm]]]>.

Tam na Wołyniu i na Kresach w czasie tego ludobójstwa, ginęły w niewyobrażalnych mękach całe polskie rodziny od dziecka w łonie matki, czy w kołysce, aż po 100 – letnich Kresowian. Setki relacji naocznych świadków można doczytać nawet dziś na wielu stronach, prowadzonych przez środowiska Kresowian w internecie. Skoro ochotnie wyznajmy, że oto stanięcie w prawdzie jest pokorą! Zapraszamy zatem na oficjalną stronę Kresowian: „Nie dla beatyfikacji abp. Andrzeja Szeptyckiego!!!”. Można tam złożyć własny podpis oraz opublikować stosowny komentarz. W ostatnim napisano wymownie i bez dwóch zdań, jak mawiali ludzie prości, ubodzy lecz uczciwi na Wołyniu: „Podpisanie tej petycji to hołd złożony pomordowanym przez ukraińskich nacjonalistów.”.

Na tę chwilę petycję podpisało już 930 osób z Polski i z wielu innych państw na świecie. Zważywszy na ciężar gatunkowy i odpowiedzialność wynikającą z tytułu tej sprawy, to b. dużo, zazwyczaj prosi się bowiem, by Ojciec Święty wyniósł kogoś na Ołtarze, a tu nam Kresowianom trafiło się na odwrót. Dlatego samo powstanie tej strony, pozostaje już samo w sobie wielkim zwycięstwem środowisk kresowych w walce o prawdę, tu bowiem może się wypowiedzieć każdy, któremu na sercu leżą kwestie upamiętnienia naszych rodzin i bliskich, którzy tam pozostali już na wieczną wartę. 

Nie trzeba być wcale biskupem, czy profesorem prawa lub historii by wiedzieć, co w społecznym odbiorze znaczy dziś publiczne gloryfikowanie sprawców ludobójstwa, a tych którzy sprawowali moralną pieczę nad nimi, wynoszenie na Ołtarze. Każdy przyzwoity człowiek ma obowiązek pytać sam siebie, w takim razie kim są oto Ci, co setkami, tysiącami zalegają wołyńskie, podolskie, kresowe studnie i jamy? Czy to są może bezpańskie psy, których można było masowo nieludzko sponiewierać, wrzucić w ziemię czarną i tak na hańbę zostawić, bo większość z Nich, tak do dzisiaj tam leży!? I natychmiast w tym miejscu dyskusji, zazwyczaj przez wszystkie przypadki odmienia się słowo miłosierdzie, mówi się o koniecznym wprost okazaniu miłosierdzia, a jakże niemiłosiernym banderowcom. Ależ naturalnie chciałoby się pospołem wykrzyknąć, a co z okazaniem miłosierdzia pomordowanym Kresowianom? Wtedy na osłodzenie gorzkich łez słyszymy, a jakże prawdziwe zapewnienie płynące z samej góry od hierarchii, że Kościół pamięta o ofiarach rzezi wołyńskiej i modli się za nie nieustannie. Zatem pragniemy zapewnić Kościół i polskich biskupów, że my także modlimy się szczerze za nasz Kościół powszechny i za naszych pasterzy, a przy tym robimy to co zwyczajnie do nas należy, jako do ludzi uczciwych i synów tego narodu, któremu na imię Polska.

Można to jednak odwrócić i prosić Stolicę Apostolską, by przychylniejszym okiem raczyła wejrzeć na osobę Sługi Bożego Kard Stefana Wyszyńskiego niedarmo nazywanego Prymasem Tysiąclecia. Tym bardziej że to właśnie on dwukrotnie w latach 1958 i 1962 odważnie i skutecznie blokował beatyfikację Abp Andrzeja Szeptyckiego. Jest oczywiste, że musiał mieć po temu b. poważne argumenty i skąd inond jest powszechnie także wiadomo, że wszystkie te dokumenty znajdują się w Rzymie. Nie można zatem raczej twierdzić, że papież nie zna sprawy i nie wie o co chodzi, lub że ma złych doradców.

Dziś wielu b. skrzętnie powołuje się na słowa świetego Jana Pawła II, które wypowiedział w homilii wygłoszonej 27 czerwca 2001 na hipodromie we Lwowie podczas Mszy Świętej, połączonej z beatyfikacjami męczenników Kościoła katolickiego obrządku bizantyjsko – ukraińskiego, odprawionej w obrządku bizantyjsko – ukraińskim, a mówił wtedy: „Jak moglibyśmy nie wspomnieć dalekowzrocznej i gruntownej działalności pasterskiej Sługi Bożego, metropolity Andrzeja Szeptyckiego, którego proces beatyfikacyjny posuwa się do przodu, i którego mamy nadzieję oglądać pewnego dnia w chwale świętych? Trzeba tu odnieść się do jego bohaterskiej działalności apostolskiej, jeśli chcemy zrozumieć niewytłumaczalną po ludzku płodność Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie w ciemnych latach prześladowań.”.

Czy Ojciec Święty Jan Paweł II określił tu czas kiedy miałoby do tego dojść, a może zatem należałoby z tym poczekać, jeszcze dajmy na to z 700 lat? I nie tylko by zwyczajnie sprawiedliwości stało się zadość, ale może do tego czasu ukraiński nacjonalizm dojrzeje i ostatecznie porzuci shańbione barwy czarno – czerowne. Owszem są to słowa pełne uznania, ale jakie były w tamtym czasie uwarunkowania polityczne i społeczne na Ukrainie i w samym Lwowie, czy aby szalał tam ukraiński nacjonalizm, wynoszący na pomniki ohydnych zbrodniarzy, ludobójców? Przez ostatnie 10 lat na Ukranie zmieniło się wiele, a nawet b. wiele, czy Ojciec Święty Jan Paweł II błogosławiłby dzisiaj właściwie bezgraniczny rozwój ukraińskiego nacjonalizmu, któremu ochotnie przyklaskuje Cerkiew grecko – katolicka, uznając w tym ruchu zarzewie ukraińskiego patriotyzmu?

I jeszcze jedno ważne pytanie, czy tymi słowami papież Jan Paweł II w jakimkolwiek stopniu zaszkodził reputacji Sługi Bożego Kard. Stefana Wyszyńskiego, którego osobiście był wielkim za życia przyjacielem, a po Jego śmierci gorącym orędowniekiem wyniesienia Prymasa Tysiąclecia na Ołtarze? Dla każdego wierzącego człowieka są to naturalnie tezy absurdalne, a jednak zapewne mile widziane przez wszystkich, którzy nie mogą mu darować mężnej obrony prawdy o posłudze lwowskiego metropolity Abp Andrzeja Szeptyckiego. Słyszy się dla przykładu niekiedy z Ukrainy, że Wy Polacy macie swojego bohatera Kard. Wyszyńskiego, a my Ukraińcy mamy swoich, w tym Abp Szeptyckiego. W tym miejscu jawi się stare wołanie św. Pawła do wiernych: „.....czyż Kościół jest podzielony?”.

Zatem niech będą powszechnie znane i powtarzane także inne słowa świętego Jana Pawła II, by prawdzie stało się zadość i by panowała miłość między nami oparta na prawdzie i służbie. Są to słynne słowa Ojca Świętego Jana Pawła II skierowane do Kard. Stefana Wyszyńskiego, tuż po wyborze na stolicę Piotrową: „Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża – Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy Pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem”. Zatem wzywam do ostrożności wszystkich tych, co to tak ochotnie powołują się na pewne słowa, zdaje się zupełnie ignorując niemal całą naukę nie tylko św. Jana Pawła II, ale wiadomo dobrze, że nierzadko i samego Pana Jezusa Chrystusa, naszego mistrza i najlepszego Ojca.

Warto zarazem nadmienić, że jest jeszcze wielu innych kandydatów na Ołtarze poza samym Prymasem Tysiąclecia, a wsród Nich Apostoł Kościoła Milczenia Sługa Boży O. Serafin Kaszuba, zakonnik, kapucyn. Męczennik w powojennej, komunistycznej Polsce ks. Antoni Dąbrowski ps. „Rafał”. Był kapelanem 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Przeszedł z nią cały szlak bojowy tj. Wołyń, Polesie, Lasy Mosurkie, lasy Szackie oraz walki na Lubelszczyźnie. W najgorszych sytuacjach pocieszał żołnierzy i podtrzymywał na duchu, szczególnie tych, którym nacjonaliści ukraińscy wymordowali całe rodziny. 25 lipca 1944 r. boleśnie przeżył podstępne rozbrojenie dywizji przez Sowietów w Skrobowie pod Lubartowem. Zatrzymał się w Lublinie i pracował w aptece, a w wolnym czasie odprawiał msze święte w Katedrze Lubelskiej.

Został aresztowany w styczniu 1945 r. Wspomina Czesław Życzko ps. „Orwid”: „Podczas mojego pobytu w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego jako aresztowany, w piwnicznych pomieszczeniach słyszałem odgłosy oraz jęki i bicia naszego księdza kapelana Antoniego Dąbrowskiego, którego po tych dochodzeniach nikt już nie widział. Prawdopodobnie został wywieziony do lasu i tam zamordowany. Postać księdza na zawsze została w naszych sercach, pozostawiając po sobie wierność Bogu i Ojczyźnie.”.

Ks. Antoni Dąbrowski ps. „Rafał” został zamordowany 28 maja 1945 r. przy drodze Warszawa – Lublin. Gdy ubecy nie byli w stanie spreparować przeciwko niemu dowodów, otrzymali „zadanie”, o którym brutalnie wyraził się herszt komunistycznej bandy, mjr Bronisław Szymański: „Trzeba wziąć jednego typa i rąbnąć”. Rodzina ks. Antoniego do dziś stara się bezskutecznie odnaleźć miejsce Jego wiecznego spoczynku. Prośmy dziś dobrego Boga, aby raczył zaliczyć ks. Antoniego do grona swoich świętych Męczenników komunizmu na większą chwałę Bożą i oręża polskiego.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)

Komentarze

 

Vote up!
0
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1572145