Do Lwowa wrócimy! Da Bóg?
„Do Lwowa wrócimy! Da Bóg…”
Parę dni temu kupiłam płytę z piosenkami o Lwowie. Słucham jej „na okrągło”. Miasto, które urosło do rangi mitycznego raju, musiało być szczególne. Staram się dojść przyczyny. Wgryźć się w jego specyfikę. Zrozumieć je.
Uważam, że tylko w pieśni można zawrzeć najszczersze uczucia i tak, jak to czynił biblijny Dawid, wyśpiewując psalmy, ująć w rymy to wszystko, co wypływa z najgłębszych zakamarków serca.
Rzewne dźwięki wywołane tęsknotą za utraconym miastem, przeplatają się ze skocznymi, batiarskimi rytmami. Tyle tu humoru i dowcipu. Tyle rubasznej, podkasanej swawoli. Ta joj!
„…Co tam bałakać. Lepiej się śmiać niż płakać…”, bo przecież: „…Coś nagle się przekręci i w koło wieść poleci, że to już nie marzenie, nie sen…”
Szczególnie wymowne są piosenki przesycone nostalgią. Ich autorami, wykonawcami, są ludzie złamani tęsknotą za tym co bezpowrotnie minęło. Dla nich utrata Lwowa, to nie tylko przymusowe odebranie ojcowizny, ale bezlitosne odarcie ze wszystkiego, co współtworzyło ich tożsamość.
Te wysławiane lwowskie parki i uliczki współuczestniczyły w życiu mieszkańców. Stanowiły naturalną scenerię wydarzeń. Wszyscy wiemy, jak dramatyczne bywały losy mieszkańców Lwowa. Miłość do miasta bierze się z jego wartości, a ta, jest zawsze współmierna do nakładu środków, do wkładu i poświęcenia, jakiego dokonali mieszkańcy.
„…O mamo, otrzyj oczy... Ta krew, co z piersi broczy, ta krew, to za nasz Lwów!...”
Lwów wielokrotnie bywał sceną dramatycznych batalii, a krew mieszkańców płynęła szerokimi strugami. Cmentarz Łyczakowski jest dowodem licznego udziału mieszczan w walkach o obronę tego grodu.
„…Zabrali tak jak swoje, powiedzieli: idźcie precz!...”
Ból, żal, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Takie odczucia w połączeniu ze zwykłą, ludzką tęsknotą, nie mogły zaowocować niczym innym, jak tylko potężnym frontem buntu i niezadowolenia.
„…Niech ten Poczdam krew zaleje! Niech tę Jałtę trafi szlag!...”
Mijają lata, odeszło już wielu Lwowian, do końca nie pogodzonych z nowym, powojennym porządkiem. Włada Majewska, dzisiaj, ze swoim Lwowskim Księżycem rozmawia pewnie bez obaw, że zasłoni go jakakolwiek chmurka niebieska.
Nie doczekała się spełnienia marzeń. Ani ona, ani wielu innych.
„…Szeroka woda, gęsty las, co pozostało z wszystkich nas?…”
Ukraińcy, których osiedlono w polskim Lwowie, nauczyli się traktować miasto jak swoje. Czego nie dało się „podretuszować” historycznymi opracowaniami, tego dokonała propaganda. Dzisiaj, miasto jest kolebką reaktywowanego banderyzmu, a według wielu, co bardziej zapalczywych aktywistów, winno zwać się nawet Bandersztadtem.
I tylko nutka zwątpienia rodzi się w umyśle, kiedy słucha się nowej wersji starego szlagieru o Lwowie, w wykonaniu obecnych mieszkańców.
Czy oni rzeczywiście kochają to miasto tak wielkim uczuciem, jak jego niegdysiejsi Lwowianie? Gdyby tak było, to nie ta, a inne pieśni rozbrzmiewałyby dzisiaj na ulicach Lwowa. Trudno jednak śpiewać o miłości, kiedy jej nie ma. Niby jest coś: jakaś satysfakcja, jakieś korzyści wymierne, ale nie ma w tym tego, co być powinno. Dlatego też, to zawłaszczoną, a nie własną pieśnią, opiewają dzisiaj Ukraińcy czar ukradzionego miasta.
Wczoraj telewizja rosyjska ostrzegła Ukraińców, że Polacy wraz z Litwinami szykują się na przejęcie zachodniej części ich państwa. Pod pretekstem współdziałania militarnego z armią ukraińską przeciw separatystom i terrorystom, polscy żołnierze mieliby bezpośrednio oddziaływać na miejscową administrację, by pod „presją” zbrojnej obecności, dokonać sprawiedliwego, skądinąd, aktu zwrotu mienia należytym właścicielom bądź ich sukcesorom.
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/rosyjska-telewizja-polska-chce-zajac-ukr...
Niedługo wcześniej, ukraińskie media poinformowały o powstającym batalionie ochotników żydowskich, który pod podobnymi do polsko-litewskich hasłami, włączyć się ma w antyseparatystyczne działania Kijowa.
http://espreso.tv/news/2014/07/15/yevreyi_formuyut_batalyon_dlya_zvilnen...
O! Właśnie śpiewa Stasiek Wielanek: „…Wkrótce, jak liczę: Tajoj! Obalim granicę!”, Bo przecież, „Kto się urodził we Lwowie, ten serca ma tylko pół, bo druga połowa tam została!”. "...I czeka tam rodzinny nasz próg...”.
Lwów, chociaż polski, był miastem rodzinnym dla wielu narodowości. Na równi z naszymi wygnańcami, o powrocie do Lwowa marzą też inni, rozsiani po świecie, przymusowi emigranci.
Tygiel kultur, który stworzył specyfikę lwowskiej atmosfery, był jednak wyjątkowy. I niestety, niepowtarzalny.
Warto mieć to na względzie, rojąc fantastyczne wizje i budując nadzieję w sercach nieszczęsnych Kresowian.
Pomyślmy tylko, to przecież jasne. Każda kamienica, każdy plac zwrócony byłym właścicielom we Lwowie, pociąga podobne roszczenia względem innych popolskich, poniemieckich i pożydowskich posiadłości na terenie całej Ukrainy.
Oddadzą? Ukraińcy? Dobrowolnie?
Nie jestem hazardzistką, ale chętnie się założę.
Czytałam niedawno o człowieku – synu zamordowanego w czterdziestym trzecim, przed własnym domem, Polaka, który próbował odzyskać ojcowiznę na Wołyniu. Ukraińcy przedstawili w sądzie zaświadczenie, że spadkodawca wyjechał do Polski po uprzedniej sprzedaży posesji miejscowym wieśniakom.
Kwestionuje się tam wszystko, co zagraża budowanemu mitowi UPA. Roszczenia majątkowe wpisują się w te rozgrywki.
Jak przekonać sądy, że bandy UPA wymordowały mieszkańców polskich wiosek, kiedy ukraińscy historycy wykazują, że liczba banderowców w owym czasie była niewystarczająca do takich działań?
Jak udowodnić powszechny udział sąsiadów, zbrojnych w widły, siekiery i noże, kiedy oni sami temu uparcie przeczą?
Parę lat temu, zabrałam swoje dzieci w miejsce, które w moich marzeniach pozostało jako kraina szczęśliwego dzieciństwa. To gospodarstwo moich dziadków na skraju Puszczy Knyszyńskiej.
Wakacje , błogostan, obfitość wszystkiego, co najlepsze i dużo radości, gwaru, śmiechu.
Sielanka skończyła się nagle, wraz ze śmiercią babci. Miałam wtedy osiem lat.
Dzieci wysłuchiwały moich zachwytów nad doskonałością tego miejsca, ale na ich twarzach widziałam grzeczną pobłażliwość i… obojętność.
Ja sama, choć z dużym oporem, przyznałam, że to, co zostało z krainy mojego dzieciństwa, jest jedynie skromną namiastką tamtego świata i dzisiaj, nie chciałabym tam spędzić czasu dłuższego niż kilka godzin.
Wolę „mknąć myślą tam”, do „znajomych okolic i bram”, ale we własnej wyobraźni, bo jedynie ona pozostała rzeczywistością tamtych czasów.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 6260 odsłon
Komentarze
@Matka.......
16 Lipca, 2014 - 17:15
Przyznaję Ci rację.
Teraz nie ma człowieczeństwa,
Jest bezduszna pogoń za pieniędzmi.
Niszczy się wszytko, co na drodze stoi.
Ludzie są gorsi jak zwierzęta, bo one nie niszczą otoczenia i srodowiska, w którym żyją.
Dwukrotnie teraz pisałam pod Twoim artykułem długie komentarze i mnie zrzuca.
Coś się dzieje na portalu.
Pozdrawiam.
Tak, Reszka, interesy nade wszystko
16 Lipca, 2014 - 22:27
Czy wiesz, że na Kresach, Ukraińcy handlują cegłą z rozbieranych, starych budowli? Ta polska, przedwojenna, stoi najwyżej w cenniku. Szkoda kościołów i pałaców, choć i tak, to już jedynie ruiny.
Dobrze, że ginące zabytki istnieją na obrazach, fotografiach i w sercach rodaków.
Pozdrawiam
Źle oceniony komentarz
Komentarz użytkownika maruś nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.
@ Mama trzech Córek...17 Lipca, 2014 - 17:46
.... witaj Matko !
Unikałem tego tematu - jak ognia....alle teraz - wybacz, mam informację dla wszystkoch kurwiątek, które tak mocno pokochały Wowę Putina :
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
[W okolicach kontrolowanego przez rosyjskich terrorystów miasta Szachtarśk niedaleko Doniecka spadł Boeing-777 malezyjskich linii lotniczych. Samolot leciał z Amsterdamu do Malezji.
Według agencji Reuters na pokładzie pasażerskiego samolotu było 295 pasażerów.
Według kilku źródeł samolot został zestrzelony.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
3maj się
ps.
.... jeśli to Ci ulży - daj mi pałę
Marusiu! - też tę informację słyszałem. A jeśli ów samolot...
17 Lipca, 2014 - 17:55
... został zestrzelony, a na jego pokładzie były jakieś persony z Europy,
to świat tak łatwo nie odpuści carowi Władzimirowi. On już robi to,
co mu się żywnie podoba. Czy wzorem Stalina marzy się jemu...
zawładnięcie światem???
Pytanie: co robi jego wojsko na nie swoim terytorium???
Pozdrawiam,
___________________________
"Pisz, co uważasz, ale uważaj, co piszesz".
© Satyr
Źle oceniony komentarz
Komentarz użytkownika maruś nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.
@ Satyrze...17 Lipca, 2014 - 18:10
.... powiem Ci szczerze ta *czerwona kanalia* jest psychopatą- on przegonił Stalina.
Ale nic to ! Mam nadzieję, że Chiny muszą zareagować . Tymi Liniami podróżuje sporo Chińczyków.
Pozdrawiam,
Marek
Pałę, a za co?
17 Lipca, 2014 - 18:11
Maruś: Informacja o zestrzeleniu samolotu dotarła i do mnie. Właśnie wedruję po kanałach, by poznać różne opinie.
Twoja wiedza musi być większa niż moja, skoro ferujesz wyroki. W TVN mówili, że równie dobrze, mogli omyłkowo zadziałac i Ukraińcy, myśląc, ze to ruski samolot. Na pewno zbierze sie stosowna komisja, by zbadac sprawę. Dobrze, że MAK jest poza zasięgiem. Istnieje nadzieja, że sprawa sie wyjaśni sprawiedliwie.
Pozdrawiam
Źle oceniony komentarz
Komentarz użytkownika maruś nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.
matka trzech córek - 17 Lipiec, 2014 - 18:1117 Lipca, 2014 - 18:19
.... Chryste Panie....Ty naprawdę sądzisz, że to Ukraińcy !!??
Ja też mam powody, aby nie "kochać" Ukraińców....ale .......odpowiedz na pytanie Satyra :
.....co tam robią ruscy ?
@marus
17 Lipca, 2014 - 18:31
odpowiedz na pytanie Satyra :
.....co tam robią ruscy ?
Jak to co - sa z przyjacielska wizyta
Maruś, spokojnie! Czy ja coś takiego napisałam?
17 Lipca, 2014 - 18:39
Wiadomo, kto strzelał: Albo Ukraińcy, albo Rosjanie. Jedni drugich warci.
Co Rosjanie robią w Donbasie? To samo, co Polacy w Żytomierzu. Żyją tam po prostu.
"Posiłki"?. Obie strony je otrzymują. Wiesz o tym tak samo dobrze, jak ja.
NIECH TĘ JAŁTĘ TRAFI SZLAG !!!
16 Lipca, 2014 - 17:27
Pięknie Dotknęłaś Lwowa Matko Trzech Córek.
Nie będę dodawał wiele do Doskonałości. Bo cóż można ?
Chciałbym tylko powiedzieć, co może wpisze się w Twoją narrację, o moim doświadczeniu z Pieśniami Miasta Semper Fidelis.
Chyba miałem kiedyś tę płytkę, o której Wspominasz. Albo podobną. I też słuchałem jej na okrągło jadąc samochodem, czy też mając odtwarzacz w kieszeni a słuchawki na uszach podczas długich godzin pracy w tej mojej szkole przez lata.....
Płytka mi gdzieś wsiąkła.
Pewnie gdy zmieniałem stary samochód na młodszy stary.
W każdym razie tak się stało. A kiedyś, później, będąc pewnie w zaprzyjaźnionej księgarni oko zatrzymało mi się na... Lwowskie piosenki.
Kupiłem uradowany ten srebrny krążek, wsiadłem do samochodu, wrzuciłem to "żywe" srebro do odtwarzacza i zacząłem słuchać.....
Zawód mój był wielki.
to nie TO !
Nie tak ma być !
Nie ten klimat, nie te głosy, nie TO uczucie Wielkiej Miłości do Ukochanego Miasta........Do Polski, Które czuło się z każdej piosenki, z każdego wyśpiewanego słowa.....
Cóż więcej napisać ?
Konkluzja jest podobna jak U Ciebie.... Smakuj Swoją płytkę. Smakuj, Matko trzech córek. Chłopaki ze Lwowi, Z Naszego Polskiego Lwowi, są nie do podrobienia.
Zazdroszczę Ci.
Przeszłość już nie wróci.
Dzisiejsi odtwórcy dawnych, oryginalnych kawałków śpiewanych przez pełnych Miłości do Swego Utraconego Miasta Lwowiaków,
nie potrafią poczuć tamtych klimatów i.....śpiewają jak śpiewają.
No ale ja, nie urodzony we Lwowi jak mój Teść, śpiewam tam gdzieś w środku, bezgłośnie, jak kiedyś śpiewali Oni, Wspaniałe Chłopaki ze Lwowa, Lwowskie Baciary. Śpiewali z sercem i śpiewali Sercem:
„…Zabrali tak jak swoje, powiedzieli: idźcie precz!...”
Ból, żal, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Takie odczucia w połączeniu ze zwykłą, ludzką tęsknotą, nie mogły zaowocować niczym innym, jak tylko potężnym frontem buntu i niezadowolenia.
„…Niech ten Poczdam krew zaleje! Niech tę Jałtę trafi szlag!...”
Dziękuję, Poeto
16 Lipca, 2014 - 22:11
Ta fenomenalna miłość do Lwowa jest zaraźliwa:)
Pamiętam, kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych, telewizja publiczna pokazała Szczepcia i Tońka. Pierwszy raz ich wtedy zobaczyłam i od razu pokochałam. Zarówno bohaterów filmu, jak i miasto, w którym żyli. Internet dopełnił reszty:)
Jedna z moich córek była we Lwowie przez pięć dni. Młodzi muzycy występowali w tamtejszej Operze. Lwów podobał się im bardzo, gorzej z warunkami zakwaterowania. Żenujący poziom sanitariatów głęboko zapadł w pamięci.
Można pokusić się o konkluzję. To, co piękne we Lwowie, po Polsce zostało. Brud i bylejakość, to dorobek obecnych gospodarzy.
Pozdrawiam serdecznie
tęsknota
16 Lipca, 2014 - 19:57
tęsknota
dajże łaskawy Boże
żeby się moja tęsknota
gdzieś tam w duszy
na wieki nie zabłąkała
wskaż Ty jej drogi
wszystkie do Lwowa
żeby się niezadługo
w dotyk miasta ubrała
jan patmo
Janie Patmo
16 Lipca, 2014 - 22:20
Odpowiem Ci piosenką, a właściwie , krótkim jej fragmentem:
"...Krótka jest mowa...wszystkie drogi do Lwowa!..."
Na pewno, nie zbłądzi Twoja tęsknota...
Pozdrawiam serdecznie
Założony ok. 1250 roku przez
16 Lipca, 2014 - 23:29
Założony ok. 1250 roku przez króla Daniela I Halickiego,
który nazwał miasto Lwowem na cześć swojego syna Lwa. W latach 1349-1370 w składzie Królestwa Polskiego, 1370-1387 w składzie Królestwa Węgier, od 1387 do 1772 ponownie w składzie Królestwa Polskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów, od 1434 był stolicą województwa ruskiego Korony. Miasto posiadało prawo do czynnego uczestnictwa w akcie wyboru króla[2]. Od pierwszego rozbioru (1772) pod władzą Austrii, jako stolica Królestwa Galicji i Lodomerii – kraju koronnego w składzie Austro-Węgier, aż do ich upadku (1918). W okresie zaborów był jednym z najważniejszych ośrodków nauki, oświaty i kultury polskiej oraz centrum politycznym i stolicą Galicji.
Założony ok. 1250 roku przez
16 Lipca, 2014 - 23:29
Założony ok. 1250 roku przez króla Daniela I Halickiego, który nazwał miasto Lwowem na cześć swojego syna Lwa. W latach 1349-1370 w składzie Królestwa Polskiego, 1370-1387 w składzie Królestwa Węgier, od 1387 do 1772 ponownie w składzie Królestwa Polskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów, od 1434 był stolicą województwa ruskiego Korony. Miasto posiadało prawo do czynnego uczestnictwa w akcie wyboru króla. Od pierwszego rozbioru (1772) pod władzą Austrii, jako stolica Królestwa Galicji i Lodomerii – kraju koronnego w składzie Austro-Węgier, aż do ich upadku (1918). W okresie zaborów był jednym z najważniejszych ośrodków nauki, oświaty i kultury polskiej oraz centrum politycznym i stolicą Galicji.
@M3C
16 Lipca, 2014 - 21:45
Witaj!
No i wreszcie się ujawniłaś.
Po co było tak kombinowac i epatować Rzezią Wołyńską?
Tobie chodzi, zresztą pewnie jak i połowie Polaków o rewizje granic i powrót Lwowa do macierzy.
Czy to jest mądre? Czy ja wiem?
Powiem ci uczciwie i bez żadnego fałszu - ja wole przyzwoity sojusz miedzy samodzielną Polską i niezależną Ukrainą.
Co ty na to? Wolisz skubać biednych i pokrzywdzonych?
JK
Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.
Rozumiem, że uzasadniłeś "jedynkę"
16 Lipca, 2014 - 21:56
Nie mam wpływu na to, jak ktoś pojmuje moje teksty. Po Tobie, Jazgdyni, spodziewałam się nieco więcej. Cóż.Trudno:)
Jeszcze w marcu pisałam:
Wszyscy kochamy nasze Kresy. Mamy je głęboko w sercu i nigdy o nich nie zapominamy.
Z rozrzewnieniem wsłuchujemy się w opowieści o dawnych dobrych czasach i z dumą wspominamy dzieje naszych przodków, których czyny i zasługi zapisały się złotymi zgłoskami na kartach historii Polskich Kresów.
Niestety, ostatnich kart nie zdobi już złocisty blask. Są straszne. Ciemne, posępne i szkarłatne od krwi.
Niewielu z nas chce je oglądać, bo serce wzdraga się i broni przed koszmarem tamtych dziejów. A przecież jednak i one tworzą historię Kresów. Bo to właśnie te karty zaważyły na losach Polaków i zmieniły bieg wspólnej z Ukraińcami historii.
Tamtych, legendarnych Kresów już nie ma. Przepadły. Zapadły w naszej pamięci.
Dzisiaj, na polach Wołynia hula wiatr i odsłania porozbijane czerepy naszych rodaków. Ukraińcy strzegą ich kości niczym warowne psy. Gotowe przegryźć gardło każdemu, kto spróbowałby wyjawić światu ich hańbę.
Jeśli ktoś dzisiaj chce za radą Żyrinowskiego wkroczyć na Ukrainę, by odebrać dawne polskie ziemie, musi wiedzieć jedno: będzie traktowany jak okupant i zwalczany jak największy wróg.
Nawet UPA nie będzie potrzebna, jak w latach czterdziestych, by poprowadziła Ukraińców przeciwko Polakom. Wystąpi każdy: stary i młody, kobieta i dziecko, Rusin, Żyd, Tatar i Kozak. Zaprotestują także miejscowi Polacy, bo to do ich gardeł sięgną najsampierw.
@M3C
16 Lipca, 2014 - 22:00
Wyobraź sobie, jeżeli to tylko możliwe, że ja tytaj nie punktowałem, Nie dostałaś ani jedynki, ani piątki.
Ja nie oceniam czyichś postaw, tylko ewentualną głupotę. U ciebie głupoty nie widzę tylko zaschnięte resentymenty.
Ja też bym chciał mieć ponownie Grodno i i Lidę w maciezy, a moze wtedy nawet byłbym bogaty?
Jednakże godzę się na status quo. Więc Lwów bedzie nasz, wtedy gdy naprawdę samostijna Ukraina nam go odda.
Serdeczności
JK
Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.
Źle oceniony komentarz
Komentarz użytkownika Jinks nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.
@Matka Trzech Córek16 Lipca, 2014 - 22:08
" Wystąpi każdy: stary i młody, kobieta i dziecko, Rusin, Żyd, Tatar i Kozak. Zaprotestują także miejscowi Polacy, bo to do ich gardeł sięgną najsampierw."
Wystąpiliby tak, jak w sprawie Krymu.
Dzisiaj kozaczą, bo USA czują za plecami.
ZImą, jak im nieco dupska zmarzną, to spuszczą z tonu.
Pozdrawiam!
Krym, to jednak coś innego, Jinks
16 Lipca, 2014 - 22:38
Zima wiele zmieni. Obawiam się jednak, że Ukraińcy znowu czymś zaszantażują Polaków, może tym razem oznajmią, że będą palić w piecach drewnem z "rozbiórki".
Dlaczego piszę:"znowu"?
Kilka dni temu czytałam wywiad z jednym z ochotników z Samoobrony Majdanu. bez skrupułów wyznał, że Polska nie ma innego wyjscia i musi militarnie wesprzeć Ukrainę, bo jeśli ta ulegnie, to Rosja zagrozi Polsce, stając u jej granic.
Jakoś od wielu lat "stoi" w Kaliningradzie i nic się nie dzieje. Nawet mały ruch graniczny otwarto.
Pozdrawiam
Ukraińska Armia ostrzelała
16 Lipca, 2014 - 22:58
Ukraińska Armia ostrzelała przedmieścia Doniecka rakietami typu Grad, 12 lipca, czego skutkiem była śmierć około 30 cywilów. Atak był wymierzony w ludność cywilną i nie można go w jakikolwiek sposób z militarnego punktu widzenia usprawiedliwić.
http://www.dailymotion.com/video/x21hsrx_ukraina-donieck-12-lipiec-2014-r_news
Józefie, spodziewałam się tego.
16 Lipca, 2014 - 23:44
I nie koniec jeszcze, co gorsza.
Tak bardzo mi żal niewinnych ludzi. Interesowne kanialie, bezwzględne i okrutne, popchnęły ich przeciwko sobie.
Płaczące matki z Tarnopola. Widziałes to?
Pozdrawiam
Polecam bardzo trafną analizę
16 Lipca, 2014 - 23:00
Polecam bardzo trafną analizę obecnej sytuacji, nie tylko na Ukrainie i płynące stąd wnioski dla Polski. Chyba że chcemy by nasz Kraj był sceną teatru III wojny.
http://chart.neon24.pl/post/111056,polska-i-rosja-musza-wspolnie-rozwiazac-pr
No, proszę! To może i embargo zniosą?
16 Lipca, 2014 - 23:29
Józefie, dziękuję za ten link. Dodał mi otuchy. Może jeszcze nie wszystko przepadło. Nie pamiętam tak miłych słów z Rosji od czasów PRL:))
"...Wasza szlachecka duma nie powinna pozwalać Polsce być marionetką w czyichś rękach. Dla obrony swych interesów Rosja i Polska powinny nawiązać ścisły i stały kontakt, słuchając się wzajemnie jak przyjaciel przyjaciela. Bez nas - bez Rosji i Polski – nie będzie rozwiązania problemów Ukrainy. Zawsze tak było. Tak będzie i teraz..."
A tak na poważnie, to wiele racji ma ta Rosjanka. Jugosławia może posłużyć za wzorzec w opanowaniu sytuacji. Tylko, ta jej obrona Serbów jest stronnicza i mało obiektywna.
Nie wiem, czy to propaganda, czy fakt, ale utkwiła mi w pamięci opowieść o jeńcach wojennych, którzy wpadli w ręce Serbów. To było w czasach II wojny światowej. Zakopano nieboraków po szyje w ziemi. Ich głowy wystawały ponad nią. I wtedy ruszyły czołgi.To miał być akt zemsty.
Pozdrawiam
@matka trzech córek
16 Lipca, 2014 - 23:35
Kazda wojna wyzwala w ludziach najgorsze instynkty
bez wzgledu kto z kim walczy
A LWOW TO DLA MNIE ZAGRANICA
16 Lipca, 2014 - 23:33
http://www.youtube.com/watch?v=lhHCvlrEi8Y
https://www.youtube.com/watch?v=R1HWT5MvVew
M3c...
Ukryty komentarz
Komentarz użytkownika Verita został oceniony przez społeczność negatywnie. Jeśli chcesz go na chwilę odkryć kliknij mały przycisk z cyferką 2. Odkrywając komentarz działasz na własną odpowiedzialność. Pamiętaj że nie chcieliśmy Ci pokazywać tego komentarza..
16 Lipca, 2014 - 23:37
dzisiaj takie poglądy,wypowiedzi nazywa się rewizjonizmem.Nie wiem czy tak można powiedzieć o twoich poglądach.Wiem, że w obecnej sytucji na Ukrainie ,gdy posądza się Polaków o szkolenie "zielonych ludków"takie wypowiedzi na portalu społecznym są conajmniej dwuznaczne.Na resentymenty wybiera się bardziej odpowiedni czas.
Verita
Ty chyba żartujesz, Verita?
17 Lipca, 2014 - 00:04
Czy chcesz mnie cenzurować? Na Niepoprawnych? O jakim rewizjonizmie mówisz? Gdzie się go doszukałaś?
Ach i to jeszcze: Na jaki czas Ty czekasz? Kiedy będzie właściwy?
Otrząśnij się, kobieto! Mamy demokrację! (ponoć:))
Pozdrawiam:)
@matka trzech córek
17 Lipca, 2014 - 00:23
Jednym slowem w/g Verity - mamy Polska odmiane Ericy Steinbach !!!!!!!!!!!!!!!!!!
Przyjechał do Lwowa wielki Człowiek-Mucha
16 Lipca, 2014 - 23:39
15 stycznia 1928 r. dyżur w lwowskim szpitalu powszechnym pełnił doktor Zygmunt Lachs. Zgłoszenia pacjentów były typowe; jak w każdą niedzielę zdarzały się stłuczenia, zatrucia, jakieś złamania i ktoś pobity. Aż do chwili, kiedy późnym popołudniem do szpitala przywieziono kolejnego pacjenta – zakrwawionego i nieprzytomnego bruneta w pomarańczowym swetrze.
Miał pękniętą podstawę czaszki, wstrząśnienie mózgu, złamane kończyny, krwotok wewnętrzny i zewnętrzny. Jego stan lekarz ocenił jako beznadziejny. Krwotoku nie udało się zatrzymać i o godzinie 19.30 mężczyzna zmarł. Był nim 24 letni Stefan Poliński kaskader i akrobata cyrkowy. Nazywano go człowiekiem-muchą.
Praca ojca – stolarza i właściciela warsztatu w Bielsku – zupełnie nie interesowała małego Stefana. Od dziecka lubił wzbudzać podziw otoczenia. Miał 17 lat, kiedy zaciągnął się do marynarki handlowej. Poznał świat, wielkie portowe miasta przyciągały i dawały różne możliwości. Pewnego dnia wysiadł na ląd w Stanach Zjednoczonych z mocnym postanowieniem, że spróbuje robić takie sztuczki jak pewien cyrkowy akrobata, którego wyczyny oglądał w rodzinnym Bielsku. Związał się z zespołem „The Hagenbeck-Wallace Circus”.
Chciał pokazać ludziom, jak on umie zwinnie
Drapać się po gzymsie i chodzić po rynnie
Wspinał się coraz wyżej, na dachy i gzymsy kamienic i biurowców, karkołomne produkcje odbywały się coraz dalej od rodzinnego Bielska. Do kraju wrócił jako człowiek znany. W Polsce zatrudniano go jako kaskadera filmowego, oprócz tego Poliński urządzał w miastach widowiska polegające na wspinaczce i chodzeniu po linie.
**
W dole, pod sobą oglądał falujące morze głów, słyszał zdławione okrzyki, pełne zachwytu i przerażenia, a kiedy było już po wszystkim – tłum długo wiwatował na jego cześć. On tymczasem, stojąc wysoko na dachu kamienicy, rozrzucał rozentuzjazmowanej publiczności swoje zdjęcia, które gapie wyrywali sobie z rąk. Większość ewolucji dokonywał bez zabezpieczenia, to zwiększało poziom adrenaliny. Odważnie przeskakiwał do lecących samolotów, skakał ze skał do morza, wspinał się po kamienicach, spacerował po gzymsach i wysoko zawieszonych linach. Prosta choreografia stawała się coraz bardziej urozmaicona. Ludzie pragnęli widowiska, igrzysk pełnych emocji. Dawał im poczucie, że uczestniczą w czymś niezapomnianym. Aż do tamtej chwili, kiedy wysoko pod lwowskim niebem coś potoczyło się nie tak i człowiek w pomarańczowym swetrze i sportowych mesztach runął w dół. Kilka dni później spoczął na Cmentarzu Łyczkowskim i na stałe wszedł do lwowskiego folkloru miejskiego. Wszak upływają dziesięciolecia, a wykonawcy lwowskich piosenek powtarzają:
Przyjechał do Lwowa akrobata-mucha,
Spadł z dachu na ziemię i wyzionął ducha.
Kraków, ul. Dietlowska (Fot. z archiwum NAC)
Dawno, dawno temu, kiedy istniał jeszcze we Lwowie plac Castrum przyjechał do Lwowa Charles Blondin (Jean François Gravelet). Przechadzał się na linie rozciągniętej pomiędzy domami wioząc przed sobą na taczkach kobietę. W 1859 roku ten sam linoskoczek przeszedł nad wodospadem Niagara jako pierwszy człowiek na świecie. Dokonał wyczynu, który upamiętnił go na zawsze. Lwów polubił takie popisy i wciąż z upodobaniem lwowiacy oglądali osiągnięcia ulicznych akrobatów. Miasto od tygodni z zainteresowaniem czekało na popis Stefana Polińskiego.
Widowisko zaplanowano na niedzielę 15 stycznia 1928 roku. Poliński przyjechał tydzień wcześniej i zgłosił się do dyrekcji policji po specjalne zezwolenia na organizację imprezy. Dyrektor policji Józef Reinlender nie chciał się zgodzić: uważał, że wielotysięczne zgromadzenie może spowodować zamieszanie, w którym łatwo dojdzie do katastrofy. Poliński przygotował teczkę z dokumentami, przedstawił zdjęcia i opisy poprzednich występów. Wycinki prasowe potwierdzały, że podobne popisy – wspinaczkę po elewacjach kamienic i spacery po linie – odbywał w Katowicach, Krakowie, Warszawie, a także za granicą w Hamburgu i Berlinie, a nawet w USA. Ostatnim najgłośniejszym wyczynem Polińskiego był kaskaderski skok na Lotnisku Mokotowskim w Warszawie: z aeroplanu szefa lotnictwa wojskowego płk. Ludomiła Rayskiego przeskoczył na dużej wysokości do lecącego obok samolotu, wyczynowi przyglądało się około 50 tysięcy widzów.
Chciał pokazać ludziom, że trudności ni ma
I na gładkim murze jak mucha się trzyma.
Nie chciał żadnego zabezpieczenia, ani siatek, ani specjalnych impregnowanych płócien, takich, jakie zazwyczaj naciągano wówczas w cyrku. Dyrektor Reinlander po naradzie z kolegami z Warszawy wydał odpowiednie zezwolenia, a Poliński protokolarnie w obecności policjantów i strażaków zaświadczył, że rezygnuje z jakiejkolwiek asekuracji. Twierdził, że jest najzupełniej pewny swoich możliwości kaskaderskich, popisy wykonuje z własnej woli i na własne ryzyko. Oświadczył, że wszelkie przygotowania do wspinaczki, a właściwie ich brak, odbywają się na jego odpowiedzialność. Policja zajęła się przygotowaniem miejsca i najważniejszym zadaniem stało się utrzymanie porządku i ochrona tłumu na ulicy Akademickiej i przylegających do niej uliczkach. Kilka dni przed widowiskiem człowiek-mucha pokazał co potrafi: akrobacje dla dziennikarzy odbyły się przy ulicy Sokoła (Kowżuna), Poliński wspiął się na kamienicę nr 4, w której mieściła się redakcja gazety „Wiek Nowy”.
Do najważniejszego popisu przygotowywano się dwa dni. Lwowscy strażacy pod opieką sierżanta Kowalczuka badali wytrzymałość dachów i gzymsów. Akrobacje miały się odbyć na elewacjach i dachach kamienic nr 4, 6, 16, 20 i 22 przy ul. Akademickiej. W sobotę z kamienicy dawnego Akcyjnego Banku Związkowego (kamienica Segala, Akademicka 4) do komina dachu kamienicy przy Akademickiej 6 przeciągnięto linę.
Chciał się popisywać za bilety wstępu
I najadł się wstydu i narobił sztempu.
W niedzielę rano padał gęsty śnieg. O godzinie 10 ulicę Akademicką otoczył kordon policji. Kiedy przed południem tłum lwowian zaczął forsować przejścia w okolicach Akademickiej, Poliński sam stanął w prowizorycznej kasie biletowej naprzeciwko hotelu George’a i sprzedawał bilety na widowisko, którego miał być bohaterem. Zarówno publiczność podmiejska, jak i „dobrze sytuowane” eleganckie towarzystwo, próbowały unikać płacenia i wcisnąć się bez wejściówek. Szacowano, że na pokaz przyszło około 30 000 tys. osób. Dzienniki lwowskie podawały, że połowa z nich oglądała popis na gapę. Policja ledwie radziła sobie z napierającym tłumem. Ludzie gromadzili się u wylotu Chorążczyzny (ul. Czajkowskiego) i Zimorowicza (Dudajewa) – tam miały się odbyć najciekawsze wyczyny.
Akrobata przesunął czas rozpoczęcia imprezy o godzinę. Czekał jeszcze na tych, którzy wyjdą po „dwunastówce” z katedry; liczył na to, że zdążą nawet uczestniczący we mszy u jezuitów o 12.30. Widzowie głośno wyrażali swoje niezadowolenie z powodu opóźnienia, ale Stefan Poliński był spokojny i opanowany. Stanął na słupku, żeby lepiej widzieć nadchodzące tłumy i stamtąd rozdzielał bilety. Spodziewał się wielkiego sukcesu. Na wieczór zamówił kolację dla 30 osób w jednej z lwowskich restauracji. Przed rozpoczęciem popisu spotkał się i rozmawiał z dziennikarzami. Część pieniędzy ze sprzedaży biletów przeznaczył na Ligę Obrony Powietrznej Państwa.
Wlazł na Teliczkową bez poczucia strachu,
Minął drugie piętro... już był blisko dachu...
Wszyscy dech zaparli, cisza była głucha,
Bo on rzeczywiście istny człowiek-mucha.
Wylot Chorążczyzny (po lewej kamienica nr 6, po prawej nr 4) miejsce tragicznej śmierci Stefana Polińskiego (Fot. Beata Kost)
O godzinie 13 (punktualnie, jak donosiła prasa) człowiek-mucha pojawił się na balkonie kamienicy nr 16. Orkiestra 40 pułku ustawiona pod gmachem Izby Przemysłowo-Handlowej wygrywała skoczne melodie. Poliński został przedstawiony publiczności przez swego współpracownika, zapowiedziano początek popisu. Po linie akrobata zszedł z balkonu na Akademicką, przebrał się w sportowy sweter i buty. Po kilku minutach wspiął się na fasadę Akcyjnego Banku (Akademicka 4). Rozwinął afisz reklamujący pyszne lwowskie czekoladki Höflingera, z wysokości rozrzucił nad tłumem trochę słodyczy.
…Patrzy na linę zawieszoną przed nim, na wszelki wypadek sprawdza umocnienie, chwyta mocno linę rękami. Dłonie zaciskają się, powoli zawieszony nad tłumem przemieszcza się na drugą stronę w kierunku kamienicy nr 6 – tej samej, gdzie mama Teliczkowa podaje najlepsze na świecie przysmaki. Napięta lina wygina się pod ciężarem jego ciała. Jeszcze kilka popisowych numerów – trzyma się liny jedną ręką, zawiesza się na jednej nodze, potem zwisa głową w dół. Po chwili już jest po drugiej stronie. Nogami dotyka rynny, czuje grunt pod nogami, wypuszcza linę z rąk, robi krok do przodu…
Jak przypuszczano później, prawdopodobnie pośliznął się na oszronionym dachu. Taka była ostateczna wersja upadku z dwupiętrowej kamienicy na chodnik.
Czy on się poślizgnął, czy się tynk obruszył?
Czy się chwycił gzymsu, a gzyms się wykruszył –
Nagle z krzykiem leciał w dół, na łeb, na szyję
Ratujcie mnie ludzie – taż ja się zabiję!
Krzyczał przeraźliwie i w połowie krzyku
Trachnął w bruk – i został leżeć, na chodniku.
Ciało z nienaturalnie podkurczonymi nogami leży przy szybie wystawowej Zofii Teliczkowej. Jakiś mężczyzna i kierowca samochodu chwytają go na ręce. Nieprzytomnego odwożą na „stację ratunkową”, stamtąd zostanie przewieziony do szpitala powszechnego. Po kilku sekundach znieruchomiały tłum dostaje histerii. Stojący dalej nie mają pojęcia o tym, co się wydarzyło: ludzie myślą, że to taki trik. Poliński zapowiadał, że zeskoczy z wysokości wprost do samochodu. Widzowie przy ulicy Chorążczyzny czekają aż pokaz potoczy się dalej, a człowiek-mucha przejedzie obok nich w automobilu. Po chwili informacja dociera jednak w głąb ulicy : tłum z krzykiem napiera na Akademicką, policja blokuje miejsce wypadku. Mimo wielkiego wzburzenia i ścisku, nikt na szczęście nie ucierpiał. Z balkonów kamienic zostaje ogłoszony komunikat o tragicznym wypadku.
„fenomenalny akrobata człowiek-mucha w przejeździe wystąpi z jedynym pokazem akrobatycznym, ścinającym krew w żyłach”
Reklama umieszczona w lwowskich gazetach głosiła prawdę, Poliński rzeczywiście zapewnił lwowiakom paraliżujące widowisko. Kilka dni później policja na wniosek prokuratury zakończyła dochodzenie: własnoręcznie sporządzone i podpisane przez Polińskiego pismo zdejmowało oskarżenie o zaniedbanie kwestii bezpieczeństwa przez lwowskich stróżów porządku. Straż pożarna zdemontowała drabiny, belki, łańcuchy i liny zawieszone nad Akademicką. Operatorzy sfilmowali miejsce tragedii. Ulica śpiewała kuplety o śmierci akrobaty, a miasto zaroiło się od plotek. Lwowiacy wiedzieli swoje: ponoć fatalny wypadek ściągnęła na człowieka-muchę pewna kobieta o „ponurych oczach”. Opowiadano o złych przeczuciach akrobaty i o tym, że ponoć „nieuczynna niewiasta” rzuciła nań urok.
Tak się zakończyło straszne widowisko.
Nie drap się za wysoko, to nie spadniesz nisko.
Stefan Poliński, znany polski akrobata, nazywany „człowiekiem-muchą” (Fot. archiwalne)
Co widział lecąc w dół „z Teliczkowej”? Może pod zamkniętymi powiekami przewijały się największe triumfy? Może czuł ukojenie, że największy popis właśnie dobiega końca? Lubił opowiadać o swojej śmierci. Twierdził, że wkrótce ją spotka. Powtarzał to z uporem. Spacerując po mieście poszukiwał kamienic trudnych do wspinaczki, potrzebne mu były wciąż nowe podniety, wciąż nowi ludzie mieli być olśnieni jego brawurą. Rozmówcom podtykał do oglądania napięte mięsnie i palce „chwytliwe jak szpony u sępa”.
19 stycznia w tzw. Anatomii (kaplica na Piekarskiej) żegnano człowieka-muchę. Impresario Janecki włożył do trumny zdjęcia Polińskiego, które akrobata miał rozrzucić z dachu do wiwatujących lwowian. Z jego rodziny nie przybył nikt, we Lwowie powiadano, że od dawna był sierotą.
„Trzeba dziś czymś wielkim przestraszyć publiczność, aby dać się poznać. Trzeba się umieć powiesić na dachu, ażeby wmówić w ludzi, że umie się coś więcej od nich. Inaczej nie uwierzą. Myśmy sami sprowokowali ten wiek rekordów i brutalnej konkretności” – pisał po śmierci człowieka-muchy pewien krakowski dziennikarz. Słowa napisane 86 lat temu brzmią bardzo aktualnie.