Ministerstwo Prawdy Orbana

Obrazek użytkownika Zawiedzony
Świat

 

 

Komisja Europejską zamroziła dla Węgier kilkadziesiąt miliardów euro. Linia NATO jest taka sama: ostatnio Sojusz podjął bezprecedensową decyzję o zignorowaniu węgierskiego weta. Co więcej (USA i W.Brytania) zasugerowano Orbanowi dobrowolne wyjście z NATO czego jednak nie ma zamiaru zrobić.
Pytanie dlaczego?
Przecież jest w objęciach Putina i Rosji więc nie ma się Orban czego obawiać.

 

 

Jak działa antyukraińska i antyzachodnia propaganda na Węgrzech

Węgierski lider Viktor Orban bezpośrednio lub poprzez zaprzyjaźnione firmy i fundacje kontroluje zdecydowaną większość węgierskich mediów. Niektóre z nich mają specjalną pozycję, jak Magyar Nemzet, która nazywana jest „ulubioną gazetą Orbana”. Zdjęcie ze strony premiera Węgier na Facebooku

 

W maju 2022 roku na regularnym forum światowego związku konserwatywnego CPAC, które odbyło się w Budapeszcie, Orban podzielił się receptą na sukces własnego reżimu, składając ją w 12 punktach.

Czwarta pozycja na tej liście to potrzeba posiadania własnych mediów, a piąta to demaskowanie przeciwników za pomocą tych mediów.
Węgierski premier wie, o czym mówi: przez ostatnie 13 lat, które nieprzerwanie rządzi Węgrami, Orban starannie buduje swoje imperium medialne – potwora, który niszczy wszystkich wrogów jego reżimu.
Często to imperium zaciekle walczy z wrogami, którzy nimi nie są, i "bohatersko" pokonuje problemy, które tak naprawdę nie istnieją – celowo wymyślając je właśnie do takiej walki.
Ukraina stała się teraz jednym z publicznych wrogów węgierskiego rządu.

Przed wyborami parlamentarnymi w 2022 roku Orban i jego ekipa bardzo sprytnie przeorientowali swoją kampanię z „zasiewania” wyborcom różnych świadczeń społecznych na tematy wojenne, a właściwie antywojenne i izolacjonistyczne.
Podczas gdy wiele innych europejskich rządów rywalizowało że sobą o to, kto najlepiej pomoże Ukrainie, Budapeszt wybrał przeciwną niszę. Machina propagandową pracowała pełną parą, aby rozpowszechnić i udowodnić tezę, że Węgry powinny trzymać się z dała od tej wojny i nie opowiadać się po żadnej że stron.
Być może najbardziej haniebną tezą lansowaną przez rząd Orbana jest teza, że ​​dostarczenie Ukrainie broni do obrony przed rosyjską agresją tylko przedłuży wojnę, dlatego należy ją przerwać i natychmiast rozpocząć rozmowy pokojowe.

A najbardziej cyniczne jest to, że Orban nazywa same Węgry główną ofiarą tej wojny, a nie Ukrainę, oczywiście argumentując, że dla niego najważniejsze jest jego państwo i jego interesy.

Te i wiele innych też węgierskiej propagandy może wydawać się absurdalne – jednak powtarzane wielokrotnie i ze wszystkich węgierskich źródeł sprawdzają się. Wielu ludzi szczerze wierzy w fikcyjną rzeczywistość. A nawet gdyby rząd chciał, nie może po prostu z tego zrezygnować.
Bez wątpienia węgierska propaganda z czasów Viktora Orbana weszła już do podręczników politologii i PR. Obecnie pozostaje tylko pytanie, czy Viktor Orbán nadal kontroluje tę propagandę, czy wręcz przeciwnie, sam stał się jej zakładnikiem.

Główne węgierskie mity o Ukrainie

Z Ukrainy może się wydawać, że węgierskie media od dawna dużo mówią o naszym państwie.
To akurat nie. Do 2022 r. o Ukrainie prawie w ogóle nie informowano w mediach, z wyjątkiem tematów związanych z mniejszością na Zakarpaciu. I generalnie w węgierskim społeczeństwie eksperci i politycy nie mają usystematyzowanej wiedzy o największym sąsiedzie.
A brak wiedzy stwarza najlepsze pole do mitów i manipulacji – jest ich aż nadto o Ukrainie. Co więcej, zarówno Rosja, jak i czysto węgierscy gracze polityczni wspólnie przyczynili się do ich powstania i podżegania.
To mit o „sztucznym państwie” utkanym rzekomo z historycznych ziem sąsiadów i o „wątpliwym” istnieniu narodu ukraińskiego. I myśl, że współczesna Ukraina jest państwem upadłym , że zaraz się rozpadnie i trzyma się tylko dzięki „zewnętrznemu kierownictwu” Zachodu, przede wszystkim USA. Również na Węgrzech z pewnością usłyszycie pełne pewności stwierdzenia, że ​​na Ukrainie po rewolucji godność mniejszości narodowych jest stałe uciskaną, bo do władzy doszli nacjonaliści (być może nawet naziści), którzy chcą wszystkich zasymilować i uczynić z nich Ukraińców.

I oczywiście ulubioną rosyjską narracją jest to, że na Ukrainie toczy się „wojna domowa”.

Nawet ci, którzy szczerze uważają się za przeciwników Rosji i Putina, często na Węgrzech w to wierzą.
Te kliszę łączą się i krzyżują, ulegają modyfikacjom i są tak powszechne, że wielu zwykłych Węgrów, a także przedstawicieli „elitarnych” zawodów, nie może nawet założyć, że to nieprawda.
Ilustracją tego jest niedawny skandal, kiedy w podręczniku geografii do ósmej klasy Ukraina została opisana jako państwo w stanie wojny domowej, rozdarte między Rosją, Stanami Zjednoczonymi i Unią Europejską. Zwrócili na to uwagę węgierscy dziennikarze, władze obiecywały wówczas zmianę podręcznika… ale wszystko pozostało bez zmian.

Narrację te często wspiera osobiście Viktor Orban, regularnie nazywając Ukrainę „ziemią niczyją” , „ państwem nieistniejącym finansowo ” i twierdząc, że Ukraina nie będzie w stanie wygrać wojny .
Istnieją inne niewiarygodnie cyniczne fałszywe narrację, które zostały celowo stworzone przez węgierskie władze już podczas wojny na pełną skalę. Na przykład wśród Węgrów panuje powszechna opinia, że ​​Ukraina, aby fizycznie zniszczyć mniejszość, celowo wciela etnicznych Węgrów do sił zbrojnych i wrzuca ich w najgorętsze miejsca. Kontynuacją tego cynicznego kłamstwa jest mit, że na parkingach na Zakarpaciu stoją lodówki z ciałami Węgrów, bo jest ich tak dużo, że nie odważą się od razu przenieść ich do kostnicy w Berechowie.
I nie jest to jakieś marginalne złudzenie. Te mity są podsycane przez najwyższych urzędników węgierskich, w tym Orbana i Szijjártó, którzy od czasu do czasu wypowiadają się o Węgrach jako ofiarach rosyjskiej wojny i domagają się zaprzestania przymusowego poboru Węgrów.
I żeby społeczeństwo mogło uwierzyć w każde kłamstwo, także w to, na Węgrzech od wielu lat działa wyrafinowany i wielopoziomowy system rządowej propagandy.

Jak rząd Orbana stworzył państwową machinę propagandową

Viktor Orban nie zawsze był mistrzem otwartej manipulacji.
W rewelacji CPAC, o której mowa na początku artykułu, można wyciągnąć wnioski z gorzkich porażek wyborczych jego partii Fidesz sprzed 20 lat.
W 2002 roku „Fidesz” pokazał znakomity wynik: uzyskał ponad 41% głosów i największą frakcję w parlamencie – ale nie był w stanie stworzyć większości i stracił stanowisko premiera, które po raz pierwszy otrzymał w 1998 roku. Potem kolejna porażka, w 2006 roku, również przy ponad 40% poparciu.
Węgierski polityk obwinia media za te dwie porażki m.in. dlatego, że według jego wersji węgierskie media pracowały głównie na rzecz jego konkurentów.
Dlatego zaraz po powrocie do władzy w 2010 roku Fidesz zajął się mediami.

20 grudnia 2010 r. parlament uchwalił nową ustawę medialną, zawierającą bardzo niejasne i sprzeczne zapisy, powołującą odrębną instytucję (NMHH – Nemzeti Média és Hírközlési Hatóság), która miałaby nadzorować media, a nawet nakładać na nie kary. Komisja Europejską i OBWE natychmiast zgłosiły zastrzeżenia do wprowadzenia cenzury, a przewodniczące UE Węgry ostatecznie ustąpiły i znowelizowały skandaliczne prawo. Ale później okazało się, że Orbán po prostu postanowił „zjeść słonia w kawałkach”.
Przede wszystkim zajął się mediami państwowymi.

W 2011 roku węgierski rząd utworzył fundusz MTVA (Médiaszólzát-támogató és Vagyonkezelő Alap), który integrował wszystkie media państwowe. Osiem państwowych kanałów telewizyjnych – M1-M5, Duna itp., siedem stacji radiowych prowadzonych przez Kossuth Radio, szereg portali internetowych kierowanych przez Hirado oraz główna agencja informacyjną kraju MTI, która stała się monopolistą i głównym źródłem informacji państwowych i pozostaje więc zebrali się pod jednym dachem.

W rzeczywistości ta agencja informacyjną pełni teraz również rolę służby prasowej wszystkich organów rządowych.
A w jej twórczości brakuje jakichkolwiek znamion wolnych mediów. EuroPrawda, która zetknęła się z „korespondentami” MTI na imprezach na Ukrainie i za granicą, może to potwierdzić z całą pewnością.
Aby przyciągnąć dziennikarzy, brak wolności słowa rekompensuje się niewiarygodnymi budżetami. Przykładowo w 2017 roku roczny budżet MTVA wynosił ok. 80 mld forintów (ok. 258,5 mln euro), a w roku wyborczym 2022 – ok. 132 mld forintów (ok. 314 mln euro).

Jednocześnie ten medialny potwór jest pozycjonowany jako niezależny nadawca publiczny, ale w rzeczywistości jest rzecznikiem rządu, którego zadaniem jest przekazywanie pozytywnych wiadomości o rządzie. Dość wspomnieć, że w każdy piątek Viktor Orbán udziela bezpłatnych porannych „wywiadów” w Radiu Kossuth, które są właściwie jego monologami.
Z drugiej strony media publiczne na Węgrzech to teren zamknięty dla opozycji. Jeśli jest wymieniana w zasobach MTVA, to zazwyczaj w sposób negatywny. Czasem się z tego śmieją. Częściej po prostu to ignorują.
Podczas kampanii wyborczej w 2022 roku dostęp do mediów publicznych był jednym z głównych tematów opozycji, a ostatecznie jej wspólny kandydat na premiera, Peter Marchi-Zay, dostał aż 5 minut na żywo na M1.

Brat bliźniak państwowego medialnego potwora

Będąc jeszcze w opozycji, Viktor Orban zaczął budować prywatne imperium medialne, aby wspierać swoją partię. Początkowo robił to Lajos Šimička, współlokator Viktora Orbana w akademiku, a także sojusznik polityczny i de facto główny oligarcha Fideszu do 2014 roku. Szymichka był właścicielem kanału telewizyjnego Hír, gazet Magyar Nemzet i Metropol, Lánchid Rádió itp.
Później do partyjnego holdingu weszły TV2, Origo, 888.hu i inne media, ale były one bezpośrednio lub pośrednio własnością innych sojuszników Orbána, a mianowicie przyjaciela z dzieciństwa i jednego z najbogatszych Węgrów Lorenza Mesárosa, konsultanta ds. producent Andrew Vina.
Po rozstaniu Šimickiej i Orbana w 2015 roku ta trójka stała się formalnymi właścicielami imperium medialnego Fidesz. Szef gabinetu premiera Węgier Antał Rogan zaczął nim kierować, za co otrzymał przydomek „ministra propagandy”.

Kolejne zwycięstwo Fideszu w wyborach 2018 roku zakończyło proces tworzenia medialnego potwora nr 2. Kluczowym przeciwnikiem partii Orbána w tych wyborach była partia Jobbik, którą wspierał wspomniany już Šimicka swoim imperium medialnym. Po porażce pozbył się majątku medialnego, którego klucze – Magyar Nemzet i Hír TV – trafiły w ręce osób bliskich Fideszowi.
Również współpracownicy Orbana skoncentrowali swoje wpływy na innych, wcześniej niezależnych mediach, takich jak Origo czy Index.
28 listopada 2018 roku okazało się, że około 450 węgierskich mediów, krajowych i regionalnych, łączy się w fundację Közép-Európai Sajtó és Média Alapítvány, czyli po prostu KESMA.

A teraz najciekawszą i najbardziej absurdalną rzecz: wszyscy ich właściciele całkowicie bezpłatnie przekazali swoje media zarządowi utworzonego funduszu.

Oczywiście tylko w interesie wolności słowa i niezależności tych mediów.
Tydzień temu, 5 grudnia, Viktor Orban podpisał rządowe zarządzenie, zgodnie z którym utworzenie KESMA ma znaczenie państwowe i dlatego nie powinno być blokowane przez węgierskie władze antymonopolowe.

To takie proste.

Nie trzeba dodawać, że KESMA obejmowała prawie wszystkie kluczowe prywatne media, o których wiadomo, że są powiązane z ludźmi Orbana.
Kiedy dwa potwory to za mało
W kolejnych wyborach samorządowych w 2019 roku partia Fidesz przygotowywała się do łatwego zwycięstwa. Jednak po zdobyciu większości we wszystkich sejmikach regionalnych Fidesz przegrał w kluczowych miastach, w tym w Budapeszcie.

Zdaniem Fideszu jedną z przyczyn porażki jest brak pracy z młodzieżą, zwłaszcza na portalach społecznościowych. Dlatego latem 2020 roku Fidesz stworzył kolejnego medialnego potwora.
Jest to sieć blogerów, komentatorów i influencerów zjednoczonych w nowej strukturze o nazwie Megafon. Do wiosny 2022 roku, kiedy odbyły się kolejne wybory parlamentarne, wydatki Megafon na reklamę na Facebooku przekroczyły 1 miliard HUF (2,7 miliona euro).
Megafon płaci za reklamowanie właściwych wiadomości przez właściwych ludzi, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności wychwalają rząd, promują „wojny kulturowe” przeciwko lewicy i liberałom, głoszą chrześcijański konserwatyzm, a nawet bronią budowy chińskiej fabryki baterii w Debreczynie – ale wtedy staje się jednym z komunikatów informacyjnych rządu i partii rządzącej.

Równocześnie z utworzeniem tej sieci Megafon, Fidesz zainwestował znaczne środki w przekształcenie wszystkich kluczowych członków swojej partii w influencerów na Facebooku, takich jak Peter Sijarto, Judit Varga, Barna Pal Zygmond, którzy stali się kluczowymi postaciami w „mediach społecznościowych” komponentu propagandy Orbana maszyna. Na przykład posty znienawidzonego przez nas szefa MSZ Szijarto często stają się głównym źródłem wiadomości dla węgierskiej publiczności, gromadząc tysiące polubień i setki komentarzy.
Jednak nie wystarczy stworzyć infrastruktury dla medialnej propagandy, ważne jest, aby stałe wypełniać ją treściami, które podbiją serca milionów i zablokują krytyczne myślenie.

Sam Orban, nawet bez pomocy armii botów i trolli, jest utalentowanym mówcą. Było to widoczne od początku jego kariery, kiedy młody Wiktor był jeszcze politykiem liberalnym, opowiadającym się za demokracją i wolnością. Jego partia była wtedy równie liberalną.
Fakt, że później zarówno Orban, jak i Fidesz, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmienili swoje poglądy na przeciwne i z siły liberalnej przeszli na konserwatywną, ale wyborcy generalnie nie odebrali tego jako zdrady swoich interesów to kolejny fakt, który trzeba poznać, aby zrozumieć, jak działa cyniczną rządowa machina propagandową na Węgrzech.

Opowieści i mity o Orbanie

Orbán od początku swojej kariery opiera się w grze z elektoratem na poczuciu węgierskiej godności, ale także na antysowietyzmie. Ale bardzo szybko temat jedności narodowej i przezwyciężenia traumy Trianon wszedł do retoryki Fideszu. Jednak po porażce w wyborach w 2002 i 2006 roku Orban zdał sobie sprawę, że to nie wystarczy.
W 2008 roku rozpoczął współpracę z amerykańskimi politologami żydowskiego pochodzenia Arthurem Finkelsteinem i Georgem Birnbaumem. Ich rady pomogły Viktorowi Orbanowi wrócić do władzy w 2010 roku większością konstytucyjną, więc we wszystkich trzech kolejnych, zwycięskich kampaniach parlamentarnych stosuje te same sprawdzone metody.

Jakie są te metody?

Po pierwsze, aby skupić się nie na sobie i własnych obietnicach, ale na dyskredytowaniu przeciwników i demoralizowaniu ich wyborców.
Po drugie, znajdź lub wymyśl wroga i zdemonizuj go tak bardzo, że najbardziej leniwy wyborca ​​będzie chciał przyjść i zagłosować przeciwko temu wrogowi (i na Orbana, który z nim walczy).
Po trzecie, ten wróg musi być spersonifikowany, to znaczy musisz walczyć nie tylko z liberałami, ale także z „lewicowymi liberałami kierowanymi przez George'a Sorosa”.
Po czwarte, nie należy bać się polaryzacji społeczeństwa. Przeciwnie, polaryzacja gra Orbana na rękę, bo wzmacnia poczucie, że mityczni wrogowie naprawdę istnieją, a zagrożenie że strony nich jest realne.
Po piąte, wszystkie te działania powinny być systematyczne i długotrwałe, aby zwycięstwo Fideszu było oczywiste jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej.

W tym schemacie strach i spiski stają się kluczowymi narzędziami zarządzania opinią publiczną . Tak, ma to pewne ograniczenia – np. wiara w spisek jest bardziej typowa dla mniej wykształconych mieszkańców prowincji. Ale to wystarczy, by wygrać wybory – i Orban jest z tego zadowolony. Ponadto na korzyść władzy działa wypaczony „półwiększościowy” system wyborczy, który nie wymaga poparcia większości Węgrów do przejęcia kontroli nad parlamentem.
W trzech wyborach parlamentarnych „Fidesz” miał od 45% do 54% głosów , ale kosztem „większości” nie że stolicy uzyskiwał każdorazowo ponad dwie trzecie mandatów w parlamencie , czyli większość konstytucyjną. Mieszkańcy Budapesztu tradycyjnie głosowali przeciw – ale pozostali w mniejszości.

Wróćmy jednak do „wrogów” Orbana, których często po prostu nie ma.

To przemyślana taktyka. Bo ideałem jest wróg, którego można nieustannie pokonywać i który jednocześnie nie może się poddać.
W ten sposób Soros i „plan Sorosa” pojawili się w węgierskim dyskursie politycznym ostatniej dekady z niemal okupacją Węgier przez migrantów, ogólnoświatowym spiskiem lewicy i liberałów przeciwko Węgrom, walką z zewnętrznymi rządami i brukselską biurokracją
A także - tematy tradycyjne dla skrajnych konserwatystów, takie jak walka z LGBTQ+ i o tradycyjną rodzinę.

Aby fałszerstwa i manipulacje, które podsycają tę „walkę”, wydawały się bardziej naturalne, często przeprowadza się je pod pozorem rządowych kampanii informacyjnych, jak to miało miejsce podczas demonizowania Komisji Europejskiej.
Ale w 2022 roku Ukraina „przetestowała” tę rolę.
Na przykład jesienią 2022 r., kiedy Fidesz uruchomił kolejne „konsultacje narodowe” (to taki węgierski wynalazek – kampanię propagandowe, których koszty oficjalnie finansuje rząd). Węgry zostały wtedy dosłownie obwieszone transparentami z wizerunkiem spadającej bomby i napisem „Sankcje brukselskie nas niszczą”. Nie wypada mówić o etyce takich porównań w czasie, gdy Rosja przeprowadzała zmasowany atak rakietowy na Ukrainę, zabijając Ukraińców w rzeczywistości, a nie w przenośni. Ale nawet jeśli zapomnieć o moralności, sankcje wprowadzone wobec Rosji zawierały wyjątki dla Węgier w kluczowych dla niej sektorach, a hasło tej reklamy było po prostu fałszywe.

Jednak kontrola nad przestrzenią medialną, jaką ekipa Orbana ma na Węgrzech, pozwala przekonać wielu o prawdziwości każdego kłamstwa. Historię o „setkach i tysiącach ciał zakarpackich Węgrów w lodówkach” i podobne dobitnie to potwierdzają. Co więcej, nie tylko wyborcy, ale i znacząca część Fideszu, a także najwyraźniej sam Orbán zaczęli w to wierzyć, czyli postrzegać własne mity jako obiektywną rzeczywistość, która nie budzi już żadnych wątpliwości. Nawet jeśli w końcu uderzy to w naród węgierski.
Na przykład w ciągu ostatniego roku Viktor Orban nieustannie wspomina, że ​​na Zakarpaciu mieszka „około 200 tysięcy Węgrów”, których Ukraina chce „zasymilować”.

Ale prawda jest zupełnie inna.

Gdyby do 24 lutego 2022 roku mieszkało tu co najmniej 100 000 Węgrów, byłaby to dobrą wiadomość. I wcale nie z powodu „asymilacji”. Węgrzy przybywają z Zakarpacia. Powodem jest bieda i niemożność zrealizowania się na Ukrainie że względu na barierę językową (której przełamaniu, notabene, ma służyć krytykowane przez Węgry prawo oświatowe) . Ponadto Budapeszt paszportował swoją mniejszość narodową , otwierając Węgrom drogę do łatwej emigracji. To smutna prawda: dążąc do zachowania mniejszości węgierskiej na Zakarpaciu, Budapeszt swoimi działaniami osiąga coś dokładnie odwrotnego.

To samo w stosunkach z Zachodem.

Kreowanie przez Orbana wizerunku wroga Unii Europejskiej miało początkowo cel pragmatyczny – w ten sposób pracował na swoje wybory, a jednocześnie w niewielkim stopniu szantażował Brukselę, wydobywając z niej korzyści, wyjątki i preferencje dla Węgier . Na początku nawet pomyślnie. Jednak z biegiem czasu antyeuropejska propaganda Orbána, która w jego kraju stała się „alternatywną rzeczywistością”, zaczęła uderzać w interesy samego Orbana.
„Święta walka z Brukselą”, z której rząd nie zawsze może się wycofać, nawet gdyby chciał, doprowadziła już do faktycznej izolacji Węgier i irytacji ich sojuszników, a tym samym do poszukiwania sposobów na legalne ominięcie ciągłe blokady i szantaż Budapesztu. I równolegle – jak powstrzymać dalszy spadek Węgier z punktu widzenia demokracji i praworządności, i dlatego Komisja Europejską zamroziła dla Węgier kilkadziesiąt miliardów euro. Linia NATO jest taka sama: ostatnio Sojusz podjął bezprecedensową decyzję o zignorowaniu węgierskiego weta. Co więcej (USA i W.Brytania) zasugerowano Orbanowi dobrowolne wyjście z NATO czego jednak nie ma zamiaru zrobić.
Pytanie dlaczego?
Przecież jest w objęciach Putina i Rosji więc nie ma się Orban czego obawiać.

Spirala propagandy się nakręca i trudno z niej wyskoczyć, zwłaszcza gdy daje Orbánowi wręcz niebotyczne notowania ( do 50% według stanu na maj 2023 r. ) od 13 lat nieprzerwanie.
To właśnie notowania, a co za tym idzie utrzymanie władzy na Węgrzech, jest absolutnym kryterium dla Orbana, a to jest zła wiadomość dla Ukrainy, Europy i samych Węgier.

Autor: Dmytro Tuzhanskyi,

dyrektor Instytutu Strategii Europy Środkowej
za „Prawdę Europejską”
Były ambasador Ukrainy na Węgrzech

4
Twoja ocena: Brak Średnia: 3.5 (8 głosów)

Komentarze

Węgrzy to nasI przyjaciele od 1000 lat, i tak zostanie.

Vote up!
3
Vote down!
0

Jan Bogatko

#1652075

W notce nie ma nic o Polsce

To tak na marginesie

Vote up!
5
Vote down!
-1
#1652076

5*

Tak właśnie wygląda węgierska polityczna rzeczywistość i nie ma co tego obrazu sztucznie upiększać, powołując się na stosunki przyjaźni Węgier z Polską. Tym bardziej, że dla Orbana liczą się nie sentymenty ale interesy.

Vote up!
3
Vote down!
0

AgnieszkaS

#1652078