Czas nie ma litości
Coraz powszechniej słychać, że wejście Polski w struktury UE było błędem. Warto więc rozpisać ten problem. Wprawdzie prof. Grosse w Geokulturze (Ośrodek Myśli Politycznej 2023), powołując się na źródła amerykańskie, podaje że prognozy statystyczne, wykazały, iż bez wejścia Polski do UE wzrost gospodarczy osiągnęlibyśmy szybciej (s. 319), to jednak musimy zdać sobie sprawę, że nasza niepodległa myśl została zniszczona w okresie II wojny i okresie stalinowskim. I był to wyrok, bo w okresie nadarzającej się koniunktury nie potrafiliśmy zracjonalizować na swoją korzyść ani lat 1980-1981, ani tym bardziej okresu po 1989 r. Po prostu, nie wygenerowaliśmy niepodległej myśli ani nie obroniliśmy swojego stanu posiadania, wypuściliśmy z kraju natomiast kolejna falę emigrantów zarobkowych. Skutki tej wewnętrznej pustki trwają po dzień dzisiejszy. Przykładem jest chociażby porażka PiS w ostatnich wyborach parlamentarnych, który zlekceważył zbudowanie odpowiedniej świadomości społecznej, a więc tej siły, która trwale trzyma to, co własne i wartościowe. Zadbał on więc bardziej o opakowanie, niż wewnętrzną treść wspólnoty. Dziś, powoli, ale to powoli, zaczyna do powszechnej świadomości docierać myśl, że bez państwa – silnego państwa, jesteśmy NIKIM. Wojna na Ukrainie przebudziła nas z wirtualnego letargu, ale jeszcze nie do końca, bo wciąż nie możemy zrozumieć, że Polska swoje elity straciła w II wojnie, natomiast po tej samej wojnie zyskała Ukraina – i to na takim poziomie, jaki wymaga współczesny świat.
***
Przyczyn emocjonalnej formy wejścia Polski w struktury UE było wiele. Grosse wspomina o trzech i pisze, że w Polsce po 1989 r. po pierwsze ”zabrakło świadomości, iż kluczowa jest krajowa, a nawet państwowa własność dla budowania potencjału endogenicznego oraz przewag konkurencyjnych na rynku europejskim i rynkach globalnych. Po drugie kraje regionu znalazły się pod polityczną presją państw zachodnich, aby otwierać własne rynki na import towarów, usług i inwestycji. Po trzecie elity państw środkowoeuropejskich godziły się zapłacić cenę zależności ekonomicznej w zamian za włączenie do struktur zachodnich, co było podyktowane chęcią wyjścia ze strefy Federacji Rosyjskiej. Po czwarte import kapitału pozwalał na stosunkowo szybką poprawę dochodów wśród wyborców. Import towarów zwiększał konsumpcję. […] Skutkiem był zanik myślenia strategicznego i skłonność do przekazywania tego typu wyzwań do instytucji międzynarodowych (s. 312–313)”. Do UE, od samego początku, weszliśmy nie, jak głoszono, na zasadach partnerskich, lecz kolonialnych. Ale zgoda, sama myśl wówczas nie miała alternatywy, mimo to nie można pominąć innego aspektu, który prowadzi nas do kolejnego cytatu z Geokultury: „Narody Europy Środkowej […] były niejako przyzwyczajone do zależności od potężniejszych sąsiadów ze wschodu i zachodu. Trudno im było znaleźć odpowiednie pokłady zasobów kulturowych, aby myśleć o większej samodzielności […] miały natomiast wiele historycznych przykładów relacji klientalnych, w ramach których zależność od sąsiedniego mocarstwa gwarantowała stabilizację i względny dobrobyt” (s. 308). Trudno nie zauważyć, że II RP znalazła w sobie odpowiednie pokłady własnych zasobów kulturowych i tym się różni II RP od III RP.
W tym kontekście nasuwa się też inny przykład z tego samego okresu: relacja pomiędzy NRD i RFN. Niemcy Wschodnie miały Niemcy Zachodnie. My mieliśmy powojenną „emigrację”, która po II wojnie znalazła się poza granicami Polski, lecz odrzuciliśmy ją. Władze PRL-owskie, a większość społeczeństwa za nimi zobaczyła w niej nie żywą ideę polskości, nie zachowaną ciągłość państwa i kultury, lecz walkę klasową i przedmiot westchnień, a także zazdrości – nie na poziomie intelektualnym, lecz materialnym. W taki sposób straciliśmy kontakt z własną rzeczywistością. Nie mieliśmy szans na połączenie swojego „NRD z RFN”, brnęliśmy jednak dalej w nieznane wciąż oddalając się od swojej prawdy. Oczywiście, można dyskutować na temat stosunku polskiej „emigracji” do przedwojennych granic, do sposobu ratowania zagranicą swojej tożsamości, ale nikt trzeźwy nie będzie chyba kwestionował faktu, że dla „emigracji” była to nowa forma zsyłki, której celem było takie same zniszczenia pierwiastka polskiego, jak wśród tych kierowanych na Sybir, lecz tym razem mimo woli. Naturalnie, nikt ich nie wywoził, większość tych, którzy znaleźli się u Andersa pochodzili z Kresów, gdy zakończyli szlak bojowy, znaleźli się w sytuacji bezdomności i wykluczenia. Taki sam los spotkał ponad milion przesiedlonych na Ziemie Odzyskane. Ktoś może zarzucić, że to nieporównywalne warunki, inne perspektywy itd. Owszem, ale warto zauważyć, że polska, jak ją nazwano „emigracja” stanęła przed tym samym problemem, co na Sybirze: co z sobą zrobić i jak się urządzić, aby zachować godność lub nie popaść w szaleństwo? Przecież nikt z nich nie szedł z własnej woli, tam gdzie się znalazł. Oni wszyscy walczyli o Polskę, o swój dom i dostatek, a Polska po raz kolejny dostała się pod panowanie niedawnego zaborcy. W taki sposób świat peerelowskiej został rozłączony ze światem tej Polski, która w okresie międzywojennym zbudowała prawdziwą niepodległość i adekwatne do niej społeczeństwo – trzeba podkreślić, najbardziej adekwatne do swojego geopolitycznego położenia w dziejach Polski. I te dwa światy długo umierały osobno, każdy na swój sposób. Pierwszy tracił łączność z kulturą polską gubiąc znajomość języka polskiego, drugi, najpierw przez 44 lata nasycany był propagandą z Moskwy, potem, przez kolejne 34 lata bito inna pianę z Brukseli lub Berlina. Dziś obydwa polskie światy są rozłączone, jak II RP i PRL.
Tak więc nie ma się czego dziwić, że już po zakończeniu II wojny kulturowo staliśmy się bezbronni. Bezbronni, nie tylko ze względu na utratę tradycyjnych elit, ale również na przesunięcie granic w kierunku zachodnim i północnym, a więc na ziemie, na których swój czas musieliśmy zagospodarowywać na nowo. Tak więc wstąpienie do UE wydawało się nam jedyną szansą. Stało się jednak inaczej. Nie zauważyliśmy, że nasze możliwości były już ograniczone, że naiwność i życzeniowość stały się polskim atutem. I stało się, jak stać się musiało: „nie daliśmy rady” ani z PRL-em, ani z UE i tak samo nie „dalibyśmy rady” bez niej. Druga wojna była holocaustem polskich możliwości geopolitycznych, strategicznych i państwowych. Odłączenie „emigracji” z ogólnego potencjału Polski nie było jedynym osłabieniem naszego potencjału. Po nim przyszły dwie kolejne: emigracja solidarnościowa i nieco później zarobkowa. Każda z nich ożywiała zakorzeniony w naszej kulturze mit Zachodu. Skutek był taki, że poczucie państwa zanikło, a samo państwo zostało przez Polaków porzucone. Postpeerelowskie społeczeństwo oderwane od własnych korzeni kulturowych i wychowane w sowieckiej rzeczywistości nie zdawało sobie sprawy, że akcesja do UE oznacza nie realizację marzeń, lecz nowa podległość.
Dziś łatwo powiedzieć, że UE powinniśmy omijać. Pytanie brzmi, w jaki sposób, skoro zasysała nas jak potężna kolonialna pompa. I tu krótkie: co było gdybyśmy odrzucili akcesję do UE? Gdyby tak się stało, dziś bylibyśmy w sytuacji Ukrainy, która jest osamotniona i nie należy do żadnych z ważniejszych struktur europejskich. Tak samo gorączkowo, jak ona, walczylibyśmy o uznanie na arenie międzynarodowej i trudno ocenić, jaką cenę musielibyśmy zapłacić za owo uznanie? Nie ulega wątpliwości, że każdy układ stabilizujący status Polski sabotowałyby Niemcy i Rosja, bez większego zainteresowania reszty. A międzynarodowe prawa w stosunku do nas byłyby relatywizowane. Układ Poczdamski przestałby już obowiązywać. Zostalibyśmy tak samo osamotnieni, jak dziś, nie uniknęlibyśmy też wyjazdów na saksy, ani nie moglibyśmy liczyć na patriotyczne wsparcie społeczeństwa. Polska przeszkadzałaby wszystkim.
A teraz wersja optymistyczna: Ukraina broni się przed agresją Rosji, my bronimy się przed podobna agresją Niemiec. Pomagają nam Amerykanie i Chińczycy – nie dlatego, że nas lubią, lecz dlatego, że obydwoje nie chcą wzmocnienia ani Rosji, ani Niemiec. Za pomoc płacimy własnymi bogactwami naturalnymi. Wojna jednak nie może trwać wiecznie, kiedyś będzie musiała się skończyć, lecz zakończenie nastąpi według reguł najbardziej prostych: każdy bierze to, co sobie zdobył. I tu zaczyna się wersja pesymistyczna: My tracimy Ziemie Odzyskane, Ukraina Ługańsk, Donieck i Odessę, a więc dostęp do Morza Czarnego – obszar pomiędzy staje wspólnym protektoratem USA i Chin. Wszyscy są zadowoleni.
Jest jednak wersja jeszcze bardziej pesymistyczna: Rosja zajmuje Ukrainę bez walki, a Niemcy to samo robią z Polską, również bez walki. Siła tych dwóch państw zostałaby podwojona. Niemcy i Rosja uzyskują status mocarstwa i zmienia się ich traktowanie. Dalej jest już tradycyjna konfrontacja, która byłaby na rękę i Amerykanom i Chińczykom, ale nie ma pewności, że wojna nie rozleje się na cały świat.
Akcesja Polski do UE zmieniła geopolityczne wektory: włączyła do gry USA i Chiny, ale nie na zasadzie „krótkiej piłki”, lecz naczyń połączonych i konieczności respektowania zasad demokratycznych. Pod znakiem zapytania stawiają też projekt: "Od Lizbony do Władywostoku". Tak więc mamy o co się bić, ale też musimy wiedzieć czego chcemy i o co walczymy. Nie bądźmy więc tacy szybcy i zacznijmy myśleć globalnie. Grzechem pierworodnym III RP nie jest wejście do UE, lecz myślenie w kategoriach drugoplanowości i bezsiły. Ów grzech widziałbym raczej w niezrozumieniu współczesnych Polaków, że bez świadomości, jaką prezentowała tradycyjna inteligencja nic sensownego zrobić nie zdołamy oraz, że bez powrotu do naszych nowożytnych początków, a więc do II RP, nie jesteśmy w stanie wykonać żadnych ruchów, bo przez 70 lat żyliśmy życiem albo pożyczonym, albo wirtualnym. Państwo nie sformułowało też żadnej doktryny, ani gospodarczej, ani wojskowej, ani kulturowej. To bezsilność!
I jeszcze jedno, musimy zdać sobie sprawę z podstawowej prawdy, że Polska od utraty państwowości weszła w obszar martwy geopolitycznie, który nie ma dobrego wyjścia. Od naszej inteligencji i solidarności zależy czy zdołamy ruszyć lub się z niego wygrzebać. Jak na razie widoków nie ma żadnych. Przykro mi, ale tak jest. Punktem odniesienia każdej niepodległości i każdej wolności jest to, co nosimy w głowach, a więc jest nią poziom świadomości kulturowej i politycznej. I od tej zależności nie sposób uciec, ani jej zaczarować lub zagadać. Albo – albo! Owszem, pojawia się jakieś „światełko w tunelu”, lecz pytanie, czy zdążymy? Czas płynie w sposób nieubłagany.
Jesteśmy albo w UE i tam, w sposób poważny, walczymy o swoje miejsce na ziemi, albo nie będzie nas wcale. Nasze przetrwanie wymaga jednak włączenia ludzi o szerokiej perspektywie widzenia, poczuciu odpowiedzialności za państwo, kulturę i naród oraz o niezłomnej identyfikacji z przeszłością – dlatego, że tam zakodowana została prawda o nas samych. Inna droga prowadzi przez neutralizację jednego z państw zaborczych, ale na to nas nie stać.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 456 odsłon
Komentarze
@ autor, bloger imć „Surmacz”- ten zawsze za fur UE.de …i RFN
16 Lipca, 2024 - 19:47
Jak widać i czytać po postach autora -imć bloger ksywa „Surmacz”.pl -podziela, i raczej, nie tylko z braku analitycznego (jakim winien się wykazać profesjonalny historyk ! ), ale sponsorowanego zza rz. Odry -swego „myślenia”. I stąd zawsze podziela on zdanie innego słynnego (anty-) polskiego propagandzisty.de byłego – „historyka”. Tego , -premiera „tego kraju” o ksywie „Tusk ist fur Deutchland”.Czyli neonazistowskiego legislatora .Obaj jako zadeklarowani wykonawcy Anschlussu PL do DE , z równoczesnym planem eksterminacji i dojcze-nazistowskiego wdrożenia agresji i eksterminacji pod nowym szyldem UE poprzedniego planu Die Lebensraum! Teaz jako Weltmacht po szyldem „zielonego ładu” w obszarze Europy środkowej . I bloger Surmatscht na swym portalu, za niemieckim ordnugieim IV Rzeszy UE także na obszar - PL -stale tu agituje!
E.Kościesza
E. Kościerza
20 Lipca, 2024 - 00:15
Przecież Surmacz to jadowity komuch. Przyjdzie czas na "rozmowę".
ronin
@ Kosciesza
16 Lipca, 2024 - 21:22
@ Kosciesza
Panie, czy o coś Panu chodzi (jakieś przeżycia), czy jest Pan po prostu bezdennie głupi?
To tyle.
Ryszard Surmacz