Mowa dziury

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz
Idee

 

Kościół od wieków uczy nas o grzechu ewangelicznym, ale powojenne szkoły, na każdym poziomie, nie uczą nas o grzechu kulturowym. W życiu człowieka i jego stabilizacji obydwa grzechy mają podobną zasadę działania i tę samą strukturę hierarchii – pierwszy odnosi się do Boga, druga do własnego narodu, własnej kultury i państwa. Kościół naucza, że Pan Bóg grzechy przebacza; historia, że grzechy tchórzostwa, zaprzaństwa i zdrady są niewybaczalne – nie dlatego, że ofiara jest bezlitosna, ale dlatego, że człowiek nie ma tu noc do powiedzenia, bo tego typu grzech wchodzi w korzenie i promieniuje jak pogorzelisko po wybuchu bomby atomowej. Jeżeli boskie przebaczenie promieniuje z Nieba, to tchórzostwo, zaprzaństwo i zdrada promieniują z piekła. Bóg ma dalej, diabeł bliżej.

W Kościele coraz mniej słyszy się o piekle; w polskiej szkole, nauce i publicystyce niewiele słychać o obowiązkach wobec własnej kultury, narodu i państwa. Stajemy się coraz bardziej bezradni, nie wobec Boga czy natury, lecz wobec drugiego człowieka. Interpretacja współczesnych praw człowieka pogłębia jeszcze ten stan. Kościół czując się bezbronny coraz głębiej okopuje się w swoich szrankach tracąc kontakt z wiernymi. Naród również czuje się coraz bardziej bezsilny, a obywatele zamiast korzystać z wcześniejszego przygotowania kulturowego, w najważniejszym momencie trafiają na nieprzyjemną pustkę. Powstaje rozdźwięk między kościołem a narodem, kościołem a państwem, kulturą a kościołem – na niekorzyść nas wszystkich. Na dodatek jest spora grupa ludzi, która nie zachowuje właściwych proporcji i stawia Kościół ponad państwem; nie przyjmuje do wiadomości, że religia jest częścią kultury. Nie zauważa, że wartości moralne bez dobrego świeckiego państwa trudne są do utrzymania. Znakomicie pokazała to Pawełczyńska w książce: Wartości a przemoc. Grupa ta wymiera, ale skupia pogrobowców zupełnie nietrafionego projektu budowania narodu katolickiego; lekceważy też podstawową zasadę, że państwo, tu na ziemi, ma ich chronić, bronić oraz za pomocą dobrego i solidarnego systemu dawać pracę i karmić. Dopiero połączenie tych dwóch podmiotów jest dojrzałą propozycję dla każdej ze stron. Najsmutniejsze jest jedno fakt, że za nią idzie prawdziwe tsunami, które niesie przekonanie, iż jakiekolwiek obowiązki to burżuazyjny nawyk i wszystko im się od państwa należy. Nie czują żadnego z nim związku i sądzą że nic ich nie dotyczy. A przestraszone państwo i zdezorientowani politycy nie wyprowadzają ich z tego błędu.

Jeżeli wśród tych, którzy stawiali Kościół ponad państwem jest jasna formacja ideowa, to za „tsunami” toczy się złota karoca z bijącym po oczach hasłem: „Róbta co chceta”… Niby ot, taki sobie niewinny napis, który w normalnych warunkach powinien zamykać się w młodzieżowej subkulturze, która przemija. Natomiast w warunkach nienormalnych, w których młodzież pozbawiona mądrych kulturowych wzorców i odseparowana przez system od kontaktu z rodzicami, napis ten staje się atrakcyjnym bożkiem, otwiera wszystkie bramy i zaczyna się panoszyć. „Wszystkie bramy”, to znaczy również te prowadzące do konfliktu z prawem. No bo jak na przykład skazać faceta, który popełnił zbrodnię a na sali sądowej stawia się jako kobieta? W świetle prawa, to zupełnie inna osoba. Jak długo będzie się ciągnął proces, w który najpierw trzeba ustalić faktyczną płeć podejrzanego, a dopiero potem jego winę? Komu to ma służyć – sprawiedliwości, społeczeństwu, czy być pretekstem do patologizacji prawa? Gdy pójdziemy dalej, wyłoni się kolejne pytanie: jaki cel ma zakaz kary śmierci, która ma zniechęcać potencjalnego przestępcę i zabezpieczać ofiarę przed zbrodnią? Kto bardziej korzysta z tego przywileju gangster, czy poszkodowany? Jeżeli zdefiniowano kilkadziesiąt płci, to do jakiej kategorii zaliczyć gościa lub gościówkę, który/ra podaje się za ptaka, pieska, kotka lub króliczka? Niedawno miałem okazję jechać w jednym przedziale z parą młodych ludzi: czułym partnerem kobiety, która przez kilka godzin chciała być kotkiem i pieskiem, a na końcu wydała całkiem trzeźwy sąd o pewnej sprawie. Miałem więc do czynienia z osobą chorą, czy z jakimś patologicznym sponsoringiem? Jak takie osoby traktować w urzędzie, gabinecie lekarskim lub na policji? Armia przeżywała skutki podobnego stanu, gdy na jej czele postawiono kobietę lub psychiatrę i generałom kazano traktować ich poważnie. Na szczęście nie mamy jeszcze możliwości sprawdzenia jej w boju, ale taki moment prędzej czy później nastąpić musi.

Wracając do meritum, ponownie znajdujemy się w kolejnym absurdalnym sporze: co ważniejsze naród, czy państwo? Kto ważniejszy: Piłsudski, Dmowski, Korfanty, czy Witos? Tego po 70 latach jeszcze nie rozstrzygnęliśmy i jest to klęska polskiej nauki i całego społeczeństwa. Nie rozstrzygnęliśmy tego wczoraj, dlatego nie wiemy kto jest ważniejszy dzisiaj. A przecież zdrowego państwa nie będzie bez zdrowego narodu. Zdrowej kultury nie będzie bez zdrowego Kościoła. Wszyscy czterej ojcowie przedwojennej niepodległości szli w jednym kierunku. Z naszego punktu widzenia powinni zmieścić się na jednym postumencie jednego wielkiego pomnika, który jeszcze nie powstał. Dlaczego? Dlatego, że „czwórkami” nie maszerujemy do swojego nieba, lecz jak po lodzie zjeżdżamy wprost do wspólnego piekła. Maszerować trudniej, za to zjeżdżać niezwykle łatwo. Burzy się przyjemnie, ale buduje zawsze z dużym wysiłkiem. Dziś przeżywamy skutki 30-letniego braku państwa i bezrządu, w którym dominuje mowa dziury, którą wspólnym wysiłkiem wyprodukowaliśmy w tym czasie. I jako solidaryzujący się z „Solidarnością” i ówczesnym podziemiem muszę uczciwie zadać sobie pytanie, czy rewolucja bez rewolucji była dobrym rozwiązaniem, skoro dziś ludziom nadal bardziej się chce strajkować niż pracować, skoro zła praca jest lepiej wynagradzana niż dobra, skoro powszechnie akceptujemy bylejakość i tumiwisizm, skoro własny kraj nadal jest brzydką panną na wydaniu, skoro disco polo jest wciąż podszewką wystawnego garnituru? Nikomu nic się nie chce. Wszystko traktujemy tymczasowo, jakbyśmy byli już gotowi na kolejną bezdomność i bezprizorność… To już nie jest nawet proletariackie, lecz beznadziejnie głupie.

 

PS. Uprzedzając domagania się o podanie konkretnych propozycji rozwiązań, chcę namiętnie zaznaczyć, że konkrety są twórcze jedynie wówczas, gdy panuje wewnętrzna zgoda na ich przyjęcie i zgoda na racjonalną ich krytykę. Dziś jeszcze jesteśmy na etapie podwyższania sobie dobrego samopoczucia za pomocą totalnej negacji wszystkiego. A te płozy niosą, jak po lodzie, w kierunku mowy natury, która radykalnie poprzez plecy i d…, szybko błądzących wprowadza na właściwe tory, i więcej, każe za grzechy przeciwko w własnej kulturze.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)