Powszechna Deklaracja Praw Człowieka vs. Trybanał w Paryżu
Ja rozumiem, że wszelkiego typu deklaracje budzą dużo wątpliwości. Delkaracja kojarzy się z byle oświadczeniem. To po prostu słowa. Tylko słowa. Ludzie lubią rzucać słowa na wiatr. Mówią jedno, a robią co innego. Niemniej jednak forma pisemna takiego oświadczenia to już poważniejsze zobowiązanie i na dodatek ma moc prawną. Taką moc ma Powszechna Deklaracja Praw Człowieka (zawierająca zbiór praw człowieka i zasad ich stosowania), uchwalona przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w Paryżu 10 grudnia 1948 r. Prace nad takim dokumentem rozpoczęły się już 1945 r. po zakończeniu II wojny światowej.
W głosowaniu nad rezolucją w tej sprawie 48 państw członkowskich ONZ było za, a osiem wstrzymało się od głosu. Wśród wstrzymujących się był między innymi ZSRR (posiadał w sumie trzech członków ONZ – włącznie z Ukrainą i Białorusią) i rządzona przez PZPR Polska. Jemen i Honduras nie wzięły udziału w głosowaniu.
Dokładna lista wstrzymujących się jest trudna do ustalenia. Raz pojawia się na niej Rumunia, a w innych źródłach nie. Na pewno wstrzymały się od głosu: RPA (w związku z polityką apartheidu) i Arabia Saudyjska – za przyczynę podaję się protest przeciw równości kobiet i mężczyzn, ale chyba zdecydowanie większym problemem dla kraju islamskiego wydają sie zapisy o możliwości zmiany wyznania (nie można przecież przestac wierzyć w Allaha). Dla delegacji krajów komunistycznych pretekstem do wstrzymania się od głosu był brak wzmianki o... walce z faszyzmem. Byłoby to zabawne, gdyby nie było mało śmieszne.
Eleanor Roosevelt[1] z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka.
Kolejnym krokiem stało się uchwalenie międzynarodowych Paktów Praw Człowieka. Były to dwie umowy uchwalone przez Zgromadzenie Ogólne ONZ 16 grudnia 1966 roku: Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych oraz Międzynarodowy Pakt Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych. Ratyfikowanie obu było równoznaczne z przyjęciem przez dany kraj... prawie wszystkich punktów oryginalnej Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Prawie. W niektórych krajach wycofano ostatecznie dwa prawa „ze względu na ich wiążący charakter” (sic!): prawo do własności oraz prawo do azylu.
"Polscy" komuniści jeszcze długo po 1948 r. łamali zasady Deklaracji (dlatego jej nie poparli) - m.in. odbierając obywatelstwo i nie pozwalając podróżować swoim obywatelom. Oba wyżej wspomniane Pakty ratyfikowano w Polsce dopiero w latach 70. (a niektóre Protokoły jeszcze później).
Żadnego z postanowień niniejszej Deklaracji nie można rozumieć jako udzielającego jakiemukolwiek Państwu, grupie lub osobie jakiegokolwiek prawa do podejmowania działalności lub wydawania aktów zmierzających do obalenia któregokolwiek z praw i wolności zawartych w niniejszej Deklaracji. (30 artykuł Deklaracji)
Wygląda na to, że na Zachodzie są dziś na bakier z tą Deklaracją. Na dobrą sprawę w wielu krajach rządzący są dziś na bakier z tą Deklaracją... i w ogóle z prawem. W „wielkiej” Unii Europejskiej nie mówi się już o „prawach człowieka”, o „wolnościach obywatelskich”, czy o „prawach gwarantowanych przez konstytucyję", ale o „wartościach europejskich”. Tak jakby w UE stworzono jakieś nowe prawa, dotąd nikomu nieznane. W pewnym sensie stworzono – a właściwie zniekształcono, wykoślawiono[2] te już istniejące i usiłuje się ludziom wmówić, że te „nowe” są lepsze.
Prawa człowieka (gwarantowane przez prawo rzymskie i chrześcijaństwo) są jednym z filarów naszej cywilizacji. Idea praw człowieka ewoluowała, umacniając się z czasem. Uchwalano kolejne dokumenty, które wprowadzały coraz szersze "gwarancje" takich praw – np. angielska Wielka Karta Wolności (1215), Konfederacja Warszawska o swobodzie wyznania (1573), francuska Powszechna Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela (1789), czy Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ONZ (1948).
„Zabrakło wyraźnego doprecyzowania źródła wymienionych praw, przez co otworzono furtkę do różnych interpretacji tej Deklaracji (...) To piękne stwierdzenie [o wolności wyznania i poglądów politycznych - przyp. K.] nie wyjaśniało, czy wszystkie poglądy zasługują na ochronę oraz jaki "stan" może się jeszcze o nią ubiegać. (...) Zabrakło na przykład jasnego stwierdzenie, że wolność jednego człowieka nie może oznaczać pogwałcenia wolności innego człowieka”. (Prof. Wojcich Roszkowski[3])
Jeśli ktoś uchwala jakieś prawa (co jest w istocie jedynie poświadczeniem pewnych intencji), a potem łamie to ustanowione przez siebie prawo - jak Francuzi, którzy mimo gwarancji wolności osobistej, słowa i druku w Deklaracji z 1789 r. dokonali ludobójstwa w Wandei, czy Niemcy łamiący swoją Konstytucję, gdy tak im się podoba - nie znaczy wcale, że te prawa były złe. Trzy miesiące temu przekonaliśmy się, że nawet forma pisemna poważnej jakoby deklaracji (zwanej potocznie Konstytucją) nie jest zbyt poważnym zobowiązaniem, mimo że ma moc prawną. Jeden z trybanałów... pardon, jeden z trybunałów orzekł ni mniej ni więcej tylko tyle, że coś, co nie jest zgodne z Konstytucją, jest jednak dopuszczalne... przepraszam za to niezrozumiałe określenie, powinienem był napisać, że: jest fajne i bardzo OK. To bardziej przystępny język. Taki język prawniczy dla mas, czyli dla nas – głupków, na poziomie przedszkola. Tym genialnym gremium był francuski Trybunał Konstytucyjny, zwany też szumnie Radą Stanu.
To, że wprowadzony wcześniej (21 lipca 2021) we Francji obowiązek posiadania przepustek sanitarnych w miejscach, w których podczas imprez kulturalnych gromadzi się ponad 50 osób, jest niekonstytucyjny owa „Rada Stanu” (z Radżystanu?) potwierdziła w uzasadnieniu swojego orzeczenia. Jednak istnieją wartości wyższe, które usprawiedliwiają złamanie postanowień Konstytucji i ograniczanie podstawowych swobód obywatelskich. Rozszerzenie paszportu sanitarnego (od 9 sierpnia obowiązuje w pociągach, barach, kawiarniach, restauracjach i wystawach) jest przecież podyktowane ochroną zdrowia, a to jest przecież WARTOŚCIĄ NAJWYŻSZĄ, zatem można złamać Konstytucję i ograniczyć podstawowe prawa obywatelskie.
W ów "czarny czwartek" (może warto go tak nazwać i zapamiętać tę datę: 6 sierpnia 2021) narodziła się w Europie nowa świecka tradycja... pardon, to nie ten tekst:
...narodziła się w Europie nowa wykładnia prawa konstytucyjnego: konstytucja obowiązuje, dopóki jakiś cel wyższy nie sprawi, że przestaje ona obowiązywać. A więc prawa obywatelskie są zagwarantowane konstytucyjnie, ale tylko do momentu, gdy nie okaże się, ze jakiś inny, ważniejszy cel nie spowoduje, że prawa obywatelskie przestają obowiązywać częściowo, lub całkowicie i jest to absolutnie zgodne z konstytucją, choć nie jest.[2]
Podobno w mauzoleum w Moskwie pewna mumia mrugnęła okiem. Nikt tego oczywiście nie potwierdzi, ale też nikt nie zaprzeczy. Nie wiadomo tylko, czy Lenin mrugał z aprobatą („nu, maładcy, lata indoktrynacyi priniesły efiekt”), czy też z dezaprobatą („a pacziemu tak późno, duraki!”), czy wręcz ze złością („a mówił ja wam, szto rewalucju nada diełat, kagda ja żiw jeszczio był!”). Ponoć całodobowa obserwacja nie wykazała, żeby mumia poruszała powieką. Obserwatorzy wciąż trwają na posterunku.
Niejeden dyktator marzył o takiej chwili, w której Konstytucja niby obowiązuje (chłe, chłe... Mellechowicz ...), a jednak nie obowiązuje, bo gdy zakrzyknie się: „okoliczności wyjątkowe!”, to państwo prawa przestaje funkcjonować zgodnie z dotychczasowymi regułami i działania pozaprawne są usprawiedliwione. Ech, wielka szkoda, że Castro tego nie słyszy.
Czy to już naprawdę „Pieśń przeszłości ”?
* * *
[1] Nazwisko Roosevelt źle nam się kojarzy, to sprawa oczywista, ale to nie ta pani sprzedała nas w niewolę po wojnie.
[2] To że pewne idee są wypaczane, nie powinno być powodem do dyskredytacji ich oryginalnych intencji. Banalnym przykładem jest czerwień. To, że zawłaszczyła ją komuna, sowieci zrobili z niej swoją flagę (przyczepiając do niej jakieś narzędzia), a swoje wojsko nazwali armią czerwoną, nie znaczy, że mamy ulec tej presji i zaakceptować tę grabież. Wręcz przeciwnie, należy redefiniować pewne obszary, odbijać je z rąk okupantów, przywracać im pierwotne lub nadawać nowe, pozytywne znaczenia. „Marksistowskie rozumienie prawa jako woli klasy panującej nie za bardzo pasowało do filozofii Deklaracji [ONZ], a marksistowskie rozumienie własności wręcz kłóciło się z art. 17 Deklaracji o prawie do własności” (prof. W. Roszkowski).
[3] Prof. Wojcich Roszkowski, „Bunt barbarzyńców”, Biały Kruk, str 206)
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 47 odsłon