Dotyk trawy

Obrazek użytkownika jazgdyni
Kultura

 

 

Początek

 

To musiał być wielki szok. Moje narodziny. Pewnie dlatego te pierwsze chwile zostały w pamięci zablokowane. Tego chyba nikt nie pamięta.

 

Przejście z bezpiecznej przystani w nowy wielki, okrutny świat. A było tak przytulnie, spokojnie i... miło. Aż ty nagle dziwne wstrząsy, coś mnie prze w nieznane i coś mnie łapie i trzyma. A przyjazna ciemność nagle wypełnia się przerażającą jasnością. Wiedziałem, że mam oczy? Tak to jest przerażające, że musiałem krzyknąć.

Aż tu nagle czuję, że coś mnie odłącza. To przerażające. Teraz jestem sam.

Czy to nie dlatego nowo narodzone dziecko oddaje się szybko matce? By móc poczuć to ciepło, dotyk, zapach, które dawały spokój i bezpieczeństwo przez dziewięć miesięcy?

 

 

Pusta głowa

 

 

Gdy byłem u mamy w brzuchu, to już zaczynałem myśleć? A wtedy, czy sądziłem, że jestem tylko jej częścią, a może sobą. Czymś odrębnym w łonie żywicielki. To by znaczyło, że wówczas miałem już tożsamość i myślałem – JA. Lecz bardzo w to wątpię.

Głowa moja była pusta. Żadnych wspomnień? A jakie zmysły? Nie wiedziałem co to znaczy widzieć, patrzyć. To objawia się dopiero w chwili narodzin, choć dzisiaj wiem, że wiele innych ssaków jeszcze długo po narodzinach jest ślepych.

Lecz na pewno czułem komfortowe ciepło. Chociaż pewnie kompletnie tego nie rozumiałem, bo przecież jeszcze nigdy nie doznałem zimna, czy gorąca.

I ten zapach był taki swojski. Kojący.

To zapewne wtedy były moje wszystkie zmysły. Pusta głowa.

 

 

Nowy świat

 

 

Czy pierwszą samodzielną emocją był strach? Przerażenie, że właśnie dzieje się coś przełomowo dziwnego? Serce mi waliło na alarm do chwili aż ponownie poczułem ciepło i zapach matki. Wtedy się uspokoiłem... i spokojnie zasnąłem.

 

 

Gąbka

 

 

Jadłem, ssałem i spałem. I brudziłem pieluchy. I się darłem. O rany! Ja mam głos. Do innych dźwięków mogłem dołączyć własny. I co interesujące – jak się dosyć długo i głośno darłem, to pojawiała się mama, albo tata. Dziwne... Ja mogłem sprawić coś?

Niewiele było czasu na inne sprawy. Gwałtownie rosłem i się rozwijałem. Oni mnie mierzyli, ważyli, sprawdzali czy wszystko jest ok. Czasu miałem mało, bo ciągle spałem. Dopiero jak już miałem 4 miesiące spałem tylko 12 godzin. Plus dwie drzemki oczywiście.

Chłonąłem niesamowicie wielkie ilości informacji. Ładowałem pusty mózg. Rozpoznałem i , a jakże, używałem już wszystkie zmysły. Powoli też, jak z tym krzykiem po którym mama przylatuje w te pędy, uzmysłowiłem sobie, że istnieje przyczyna i skutek. A to ci dopiero.

Dodam jeszcze, jak miałem 3 lata, to też spałem 12 godzin. Ciągle ładowałem baterie.

 

 

Najstarsze i najpierwsze

 

 

Miałem trzy lata. Wtedy jeszcze o tym nie miałem pojęcia, że mam pamięć. Ale tak, pierwsze chwile, które do dzisiaj pamiętam, już nie jako błyski i momenty, tylko trwałe dłuższe epizody, zaczynają się, gdy miałem właśnie trzy lata.

Może byłem hodowany w cieplarni, ale nie sądzę, bo w każdym przyzwoitym domu z rodzicami troszczono się o dzieci i wyrastały w atmosferze miłości i czułości, najsilniejsze, trwałe wspomnienia są radosne i przyjemne.

 

Więc tak, raz na miesiąc (chyba) odbywało się wielkie pranie. Kuchnia była duża, a w niej sporo miejsca w rogu zajmował, wtedy dla mnie potężny i tajemniczy (bo ognia jeszcze nie rozgryzłem) piec, wyłożony białymi kaflami, jeszcze przedwojenna konstrukcja, opalany węglem i koksem, a służący nie tylko do gotowania i pieczenia potraw, ale także do centralnego ogrzewania. Wtedy nazywano takie rozwiązanie ogrzewaniem etażowym. I wtedy to było nowoczesne. Choć w domu, gdzie wychowywała się moja żona, to była już w piwnicy jedna kotłownia na cały dom. I palacz w tamtym domu był.

Gdy rozpoczynało się to tradycyjne pranie, to na piecu grzał się ogromny kocioł wody. Wtedy dla mnie był na prawdę wielki. Więc nie powiem, czy miało on pojemność 50 litrów, czy może tylko 20. Nieważne – był wielki.

I gdy już pranie było w pełnym toku; pachniało mydłem, panie, które przychodziły do pomocy były czerwone i spocone, mieszały w mniejszych kotłach drewnianymi lagami i sapały. Było przyjemnie i prawie świątecznie. Siedziałem pod stołem, bo nie miałem włazić pod nogi, i obserwowałem.

Aż wreszcie nadchodziła najlepsza chwila. Zestawiano dwa solidne krzesła kuchenne, na tym umieszczano cynową wanienkę, napełniano ją ciepłą wodą i ja na golasa byłem tam posadzony. Co za rozkosz!

Pilnowano by kąpiel nie ostygła dolewając dzbankiem gorącą wodę. Radośnie się taplałem, gdy wokół trwała parna krzątanina. A ja, radosny jak nigdy, siedziałem sobie chyba godzinę, aż wreszcie mama uznała, że dosyć, wyszorowała dokładnie całego, na koniec spłukała mnie ciepłą wodą z dzbanka, owinęła w wielki ręcznik i zanosiła do łóżka. Wtedy nie było czegoś wspanialszego od tego prania i mojej kąpieli w trakcie parnego zgiełku.

 

Śmierć Stalina dla przedszkolaka

 

Pamiętam dobrze chwile, gdy zmarł Stalin. Tak! Pamiętam... choć wtedy nie wiedziałem kto to jest. Musiałem to sprawdzić dopiero po paru latach. A wtedy jeszcze nie było Wikipedii, więc trzeba było trochę pogrzebać i się popytać.

 

Potwór z ZSRR, Józef Stalin, zmarł w marcu 1953. A to oznacza, że w wieku trzech lat chodziłem do przedszkola. I wtedy, tego smętnego dnia marca, nasza pani zebrała wszystkie dzieciaki do kupy; kazała nam stać spokojnie. Byliśmy cicho i ciekawi, bo nasza pani płakała. I wtedy powiedziała nam, że zmarł Józef Stalin, wielki człowiek i że mamy to uczcić stojąc chwilę w milczeniu.

Dlaczego to wyraźnie pamiętam? Nie wiem. Niedługo później dowiedziałem się, co to był za bandzior.

 

Przyroda, albo natura

 

To dzisiaj jest dla mnie bardzo przykre, gdy widzę, jak z mojego umiłowania natury, zrobiono oręż do walki ze zwykłym człowiekiem. Że to niby on jest przyczyną wszystkiego złego: wymierania lasów, albo ich wycinania; wysychania rzek i jezior, stepowienia łąk, by w końcu zostały pustyniami i uczynienia z mórz i oceanów wielkiego śmietnika.

Z zażenowaniem muszę się zgodzić tylko, że śmiecimy jak cholera, tylko głównie odpowiadają za to wyłącznie chciwi szubrawcy i cwaniacy. Nie żaden normalny człowiek. Czy to konsumenci wymyślili plastikowe torebki i jednorazowe butelki? Nie, nie – to dzieła chciwości producentów i handlarzy.

Dawniej w tej dziedzinie, każdy normalny człowiek, każda rodzina, po zakupy chodziła z plecioną siatką z konopnego, albo bawełnianego sznurka, a mleko i wszystkie inne napoje kupowało się w szklanych butelkach wielokrotnego użytku.

Pamiętam dokładnie: - puste butelki na mleko wystawiało się wieczorem za próg domu, czy mieszkania, a rano roznosiciel przynosił pełną butelkę, albo butelki mleka i zabierał puste. Wszyscy wszystkim ufali, nikt nie oszukiwał i mało kto kradł.

 

No ale człowiek, bądź co bądź, bez przesady - najważniejszy element natury, doprowadza lasy, rzeki, pola i morza do dewastacji, by je w końcu kompletnie zniszczyć? To pomysły psychicznie chorych i odurzonych komunistyczną ideologią miliarderów.

 

Gdy już zacząłem nieco świat rozumieć i pilnie obserwować, pokochałem w nim cztery pory roku. To, że mogą być tylko dwie, jak na dalekiej północy, czy nawet jedna, jak w tropikach, doświadczyłem dziesięciolecia później.

I byłem dumny i cieszyłem się z tego, że jestem człowiekiem czterech pór roku.

Wiosny dającej emocje odrodzenia i ciągłej odnowy i świeżości; lata ciepłych i leniwych dni, wakacji i odpoczynku; jesieni – czasu zbioru plonów, dojrzałych jabłek, śliwek i gruszek, zatykającego w piersiach dech festiwalu kolorów lasów szykujących się do odpoczynku. I wreszcie zimy – z cudami śniegu i lodu, z króciutkimi dniami, strzelaniem ognia w piecach, spokoju, a także radości i uniesienia Bożego Narodzenia, a wkrótce potem Sylwestra i karnawału.

 

Dotyk trawy

 

We wielu snach przeżywam te właśnie momenty wielokrotnie. Są to sny niezwykłe, z gatunku tych, w których latamy jak ptaki, biegniemy w tempie siedmiomilowych butów. Rano, gdy się budzimy po nocy z takimi snami, czujemy się wspaniale. To transcendentalne przekraczanie granic ludzkich możliwości daje potężny impuls: - ja – Struś Pędziwiatr; ja – sokół wędrowny.

 

Lecz jest jeszcze coś, tym razem niezwykle realne, co po obudzeniu również mocno gra na emocjach. Choć nieco inaczej: trochę nostalgicznie, trochę sentymentalnie. Wytłumaczę – odczuwamy upływ czasu i wiemy, że to było piękne i już się nie powtórzy.

 

Mamy skończoną kolekcję naszych zmysłów. Tę kolekcję różnych czujników, które pozwalają nam oceniać i obserwować świat. Gdy jeszcze byłem w brzuchu, to w pełni potrafiłem używać dwa zmysły w pełnym zakresie: zapach i dotyk. Zapach nie miał wiele do roboty, bo wszystko zawsze pachniało przyjaźnie i uspakajająco – pachniało mamą. Lecz dotyk szybko się rozwijał. Szczególnie gdy zacząłem się wiercić. Pewnie było różnie. Raz coś było gładkie i śliskie. Innym razem stawiało zdecydowany opór. A w jeszcze innym momencie już czułem, że coś, co dotykam jest moje, a coś nie jest moje. To ciekawe... I przyjemne.

Zakładam więc, że to właśnie dotyk jest tym najbardziej pierwotnym zmysłem. Odczuciem, z którym spotykamy się na samym początku. I to czymś takim, co zaczyna rozbudzać moje myślenie. Otóż istnieje różnorodność.

 

Zmysł dotyku dotyczy całego naszego ciała. Nie wszędzie odczuwamy tak samo. Są na naszym ciele, na naszej skórze obszary, gdzie dotyk czegoś jest mało znaczący. A są też inne obszary, gdzie nawet słabiutki dotyk czegoś powoduje nie tylko silne emocje, lecz także nawet takie reakcje jak dreszcze.

Jak już się urodzimy, to instynktownie do badania zmysłem dotyku zaczniemy używać naszych dłoni. To one pierwsze i najdokładniej zawiadomią nas, czy coś jest szorstkie, a co gładkie; co mokre i co suche; albo co zimne, a co gorące, także co twarde, albo miękkie. I co ciekawe – co jest przyjemne, a co raczej nieprzyjemne w dotyku.

Nasze dłonie, ta część bez włosków, z mapą różnych dziwnych linii, to nasze ważne i precyzyjne narzędzie zmysłu dotyku.

Stopy nasze też są nieowłosione, więc zapewne one również grają dużą rolę w zmyśle dotyku. Lecz one mają dużo innej roboty, gdy już nauczymy się chodzić.

To one zaznajomią nas z grawitacją; powiedzą, czy stoimy na czymś miękkim, czy na czymś twardym i pewnym, Sygnały wysyłane przez stopy pozwalają nam chodzić, utrzymywać równowagę i jak to się mówi – pewnie stanąć na nogach.

Nie zapominamy jednak, że od samego początku powierzchnia naszych malutkich stop była bardzo czuła na dotyk; znacznie bardziej niż dłonie. I często wówczas, mama, czy tata, którego poznałem jako drugiego, delikatnie głaskali mnie właśnie po stopach, a ja się śmiałem i czułem coś mocno i coś dziwnego.

 

Uwielbiałem, jak byłem mały, spacery z mamą. Często, gdy było lato, ciepło i przyjemnie, szliśmy na łąki, bo mama kochała wszelakie kwiaty, a wtedy na łąkach mogła zbierać ile chciała, tych białych, czerwonych i niebieskich.

Pamiętam, że na początku trawa sięgała mi aż do brzucha, później zaledwie do kolan, by w końcu ledwo zasłaniać buty.

Nie wiem ile wówczas miałem lat. Pewnie gdzieś pomiędzy cztery i siedem, gdy mama powiedziała do mnie, bym zdjął buty i na bosaka zaczął chodzić po trawie.

To był autentyczny szok, czego doznałem po pierwszych paru krokach bosymi stopami po trawie. Nagle otworzył się nieznany pakiet nowych doznań. Przyjemnych doznań. Wydawać by się mogło – to tylko zmysł dotyku, cóż nowego może w tym być? A jednak...

To, co wówczas odczuwałem, było tak świeże i tak niespodziewane, że jeszcze dzisiaj, po tylu latach, wspomnienie tamtego zdarzenia wywołuje echo tamtych emocji. To był jakiś pełniejszy, bardziej naturalny i osobisty kontakt z ziemią. Nie z glebą, tylko planetą. A przez to również z całym kosmosem.

Czujecie? To sobie przypomnijcie uścisk dłoni z drugą, ważną dla ciebie osobą – raz w rękawiczkach, a drugi raz gołymi dłońmi. Jest różnica?

Czy jest w tym pewna intymność? O tym mogłem się przekonywać dopiero wiele lat później.

 

Ciężkie czasy

 

Tak, czy inaczej – tamten pierwszy dotyk trawy odgrywa i w moich wspomnieniach i w moich snach ważną rolę. Pozytywną. Oznacza, że zawsze było, a może też zawsze jest coś, co pozwala każdemu przywrócić spokój i równowagę. Nawet w ciężkich czasach.

Tak, jak dzisiaj – w czasach niepewności i niewiedzy, co może stać się jutro. Władzę nad naszym losem starają się przejąć ludzie nieobliczalni. Prawdziwi szaleńcy, którzy chcą wywrócić wszystko do góry nogami.

I aby im się to powiodło, muszą nas wszystkich wyprowadzić z równowagi. Napełnić nas niepewnością, strachem i niepokojem. A my, w stresie i sfrustrowani, otoczeni przez głupotę, perfidię, generalnie przez zło, mamy się załamać i spokojnie dać się poprowadzić na rzeź.

Najlepiej dla nich by było, gdybyśmy my skłóceni, napełnieni wzajemną nienawiścią, sami się powyrzynali. Bo zwycięzców w takiej jatce nie będzie. Wszyscy przegrają.

 

.

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)

Komentarze

  • Kiedy psychopaci zdobywają władzę stają się skłonni do uznania siebie za kryterium normalności

Może dzieje się to dlatego, jak pisze psycholog Andrzej Łobaczewski w swojej „Ponerologii politycznej” ponieważ:

„W każdym kraju świata osobnicy psychopatyczni i część innych dewiantów tworzą ponerogennie aktywną siatkę porozumień, po części wyobcowaną z więzi społecznej normalnych ludzi”. Jest to antynarodowa i antyspołeczna władza tworząca swój własny „światek o swoistych prawach i obyczajach”, władza „odkrywająca swoje odmienne sposoby działania i walki o byt”.

Jedną z podstawowych metod działania takich psychopatów posiadających władzę w jakimkolwiek kraju jest właśnie eliminacjonizm — czyli usiłowanie eliminacji wszystkich przeciwników. Jak stwierdza Łobaczewski w swojej pracy, wynika to także i z tego, że: ”Kiedy psychopaci zdobywają władzę i dobrobyt stają się skłonni do uznania siebie za kryterium normalności, a tym samym ludzi normalnych za wadliwych.”

Osobnicy psychopatyczni i część innych dewiantów — tworzą ponerogennie aktywną siatkę porozumień kryminalno-mafijnych

Postsowiecka, agenturalna władza z PRL-bis — nienawidząc uczciwej oraz myślącej części społeczeństwa — sama działa jako znacząca siła destruktywna w państwie. Tak samo jak działali sowieccy agenci zbrodniczego, stalinowskiego NKWD, których komunistyczni zbrodniarze z sowieckiego Kremla mianowali na zarządców sowietyzowanego PRL

Jest to postsowiecka i postkomunistyczna agenturalno-mafijna i antynarodowa elyta. Jest to władza tworząca swój "światek o swoistych prawach i obyczajach”, w jakim odbieranie instrukcji przez posłów PO od mafii w czasie spotkań na cmentarzu — nie jest kryminalnym czynem prawnie zabronionym, nie jest tym także i aferą hazardową. Jest to postsowiecka władza, działająca jak władza sowiecka, a więc władza gotowa nawet do "wyrzynania watah”, byleby tylko — nawet za cenę zniszczenia państwa oraz Narodu — zdobyć tak ukochaną przez nich władzę w państwie…

Właśnie takie psychopatyczne zachowania wyraźnie widać w antypolskich działaniach mafijnych organizacji jak PO, PSL, Polska2050 czy lewackich degeneratów dążacych do zdobycia władzy za wszelką cenę. Nawet kosztem zniszczenia niepodległości i uczynienia z Polaków niewolników do pracy na niemieckich plantacjach.

A także i po to, by zbrodnicze mafie znów mogły rabować i Polskę, czyli "żeby było jak było".

Vote up!
5
Vote down!
0

Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły. — Nicolas Gomez Davila.

#1647661

Cześć

Mam sporo własnych przemyśleń w tym temacie. Psychopatów, socjopatów i sporo Aspargera i autyzm, charakteryzuje bardzo poważny defekt: - tam jest całkowity brak empatii. Czyli nie są zdolni widzieć (więc i się tym przejmować) uczuć innych ludzi. Więc nie jest to cecha charakteru - świadoma chęć wyrządzania komuś krzywdy, tylko defekt psychiczny - niemożność automatycznego rozumienia uczuć innych, więc także nie przejmowanie się tym, czy innym robi się krzywdę, czy też nie. Oni po prostu tego nie ogarniają. Tak jak niewidomy nigdy nie odczyta i zrozumie mowy ciała.

Oczywiście, jeśli psychopata, czy autystyk jest inteligentny, co się często zdarza, to podobnie jak Tusk, dla mnie ewidentny psychopata i na dodatek egotyk, zna swoją słabość, więc ją maskuje i wówczas manipuluje otoczeniem.

Kiedyś postulowałem, żeby wszyscy mający zająć jakiekolwiek polityczne stanowisko, przechodzili, jak kierowcy autobusów, czy służby mundurowe, obowiązkowe testy psychologiczne.

Pozdrawiam

 

Vote up!
4
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1647662