Ile się komu należy?

Politykę rozumieć przestałem już dawno. Nieliczne wyjątki były zwykle nieprzyjemne, tzn. gdy zaczynałem coś kumać to podejrzewałem, że jest to jakiś przekręt lub draństwo. No i chyba właśnie coś takiego się dziś właśnie dzieje. Chodzi o podwyżki dla naszej politycznej wierchuszki i zapowiadane zamrożenie płac tzw. budżetówki. Nie, żebym uważał, że np. zapieprzający naprawdę ciężko niektórzy urzędnicy ministerstw nie powinni zarabiać więcej. Nie; wielu z nich powinno pewnie dostać jeszcze większe pieniądze. To samo dotyczy i posłów. Inflacja nie jest może tak dokuczliwa jak w latach 80-tych, ale niestety JEST. Tracimy wszyscy. Może z wyjątkiem młodych posiadających tzw. fach w ręku, bo tacy zawsze radę sobie dadzą (choć może niekoniecznie w Polsce). O niestosowności podwyżek dla polityków akurat dziś trąbią chyba wszyscy, więc ja sobie daruję. Jednak pomijanie w obecnej sytuacji nauczycieli to naprawdę draństwo. Rzecz w tym, iż zarobki w tym zawodzie denne były „od zawsze”, a opowieści o tym, że rok temu dostali 6 procent więcej to tanie cwaniactwo, bo wspomniana inflacja już tę podwyżkę zeżarła, a wygląda na to, że apetyt ma znacznie większy. Problemy (nie tylko płacowe) szkolnictwa różnią się jednak w zasadniczy sposób od swych analogonów w innych dziedzinach życia społecznego. W wielu aspektach, ale najistotniejszym wydaje się być fakt, iż zasadniczych zmian/reform w tym obszarze nie da się przyspieszać, bo dzieci rosną/rozwijają_się w sposób niezależny od „woli politycznej” rządzących. To trochę tak jak z klimatem lub lasem. Niszczyć potrafimy szybko odbudować – jeśli w ogóle (np. klimat) – znacznie wolniej. Tak więc to, co władza spartoli dziś ciągnąć się będzie za nami przez wiele lat. A pokazaliśmy, że niszczyć szkołę potrafimy. Problemy płacowe nauczycieli przekładają się na wiele kłopotów naszego szkolnictwa. Można o nich napisać książkę. Ja napiszę tylko o dwóch z tych, które rząd oficjalnie wynosi na sztandary.
Sfeminizowany w niespotykanej nigdzie indziej skali zawód feminizuje się coraz szybciej. Nie ma chyba sensu pisać o konsekwencjach tego faktu, ale – tak trochę złośliwie – zauważyć warto, że kobiety na ogół jakoś „łagodziły obyczaje” co, naszemu przynajmniej, godnościowo – bohaterskiemu, patriotyzmowi jest chyba trochę „w poprzek”. Postępująca pauperyzacja sprzyja też obniżaniu autorytetu nauczyciela, co podważa fundament tak drogiej dla tegoż „patriotycznego” podejścia pedagogiki Herbarta. Aby było jasne; ja nie jestem zwolennikiem jakiegokolwiek kosmopolityzmu czy globalizacji. Pokazuję tylko realne konsekwencje „uwalania” nauczycieli dla deklarowanej oficjalnie polityki oświatowej Państwa. Ani proste zwiększenie liczby godzin historii ani opowieści o „cnotach niewieścich” (dobrze, że na razie nikt nie potraktował tego „fizjologicznie”, ale ktoś może na taki pomysł wpaść i obciach gotowy. A i feministki mogą ministra napadać.) tego nie zmienią.
Niskie płace odstraszają specjalistów z dziedzin jakoś „użytecznych społecznie”; rozmaitych „ścisłowców” (matematyków, fizyków, biologów czy nawet ekonomistów), inżynierów, lekarzy, czy choćby tzw. fachowców koniecznych np. do prowadzenia zajęć praktycznych w szkołach branżowych. Wygląda więc na to, że w szkołach publicznych kształcić będziemy ludzi, którzy dla gospodarki będą raczej mało użyteczni. Liczenie na to, że zdobędą kwalifikacje na studiach jest ko(s)micznym nieporozumieniem, bo w szkol(d?)nictwie wyższym jest jeszcze gorzej. A nawet jak się uda jakieś 5 – 10 procent tych ludzi czegoś sensownego nauczyć, to albo zwieją zagranicę, albo znając swą wyjątkowość na rynku pracy nabawią się finansowych ambicji przekraczających możliwości płatnicze naszej gospodarki i szarych obywateli (to tzw. fachowcy, np. od remontów mieszkań) i też wyjadą. Tak czy siak znaczną część przeznaczonej na kształcenie forsy wyrzucimy w błoto. Jesteśmy, niestety, w sytuacji biedaka, który nie może sobie pozwolić na kupowanie przedmiotów niskiej jakości, tylko dlatego, że są tanie. Takie podejście nie służy deklarowanemu dążeniu ani do zrównoważonego ani jakiegokolwiek innego rozwoju kraju. Dylematu poprawy bytowania dziś czy „armat zamiast masła” i odkładania czegoś na jutro nie unikniemy. Szkoda, że nie ma nikogo, kto chciałby to jasno powiedzieć. Inna sprawa czy jest ktoś, kto chciałby tego wysłuchać, więc te „konteksty wyborcze” mogą nie być takie całkiem głupie, ale może warto o tym choćby publicznie pogadać.
Duża część tego mleka już się wylała. Większość podczas rządowej narracji podczas strajku nauczycieli, ale wygląda na to, że ktoś chce ten dzban opróżnić do końca. Nie informuje nas, niestety, czym i jak ma zamiar go potem napełnić. I to jest właśnie to co mnie niepokoi. Ja nie mam złudzeń ani co do poziomu nauczania ani poziomu nauczających. Nie uważam, by nasze szkolnictwo mogło być sensownie porównywane do fińskiego czy singapurskiego. Nie domagam się też, by władze jakoś znacząco podnosiły nauczycielskie płace czy generalnie nakłady na szkolnictwo. Idzie mi tylko o to, by nie gasić tych resztek nadziei, które się jeszcze gdzieniegdzie tlą.
A tak przy okazji; czy zastanawiał się ktoś nad sensownością działania „niewidocznej ręki rynku” w dziedzinie plac/zarobków? Czy ktoś potrafi jasno stwierdzić „ile się komu za pracę należy”? Nie chodzi o wymienianie tu jakichkolwiek liczb, ale o skojarzenie hierarchii zarobków z rozmaitymi innymi hierarchiami (np. szacunku, uznania, społecznej ważności wykonywanego zawodu czy czegoś podobnego) wśród ludzi, najlepiej naszych rodaków. To, oczywiście, m.in. problem możliwości kształtowania przez władzę stopnia tolerancji przez obywatela wysokich, znacznie wyższych niż jego własne, zarobków innego obywatela. Nie idzie tu o ocenianie rozmaitych form pomocy społecznej, np. 500+ i podobnych świadczeń, ale o zarobki, tj. cenę pracy. Zauważmy, że wysokie zarobki idoli sportu lub baaaaardzo nawet szeroko rozumianej sztuki emocji raczej nie budzą. Akceptujemy też, choć chyba z oporami, wysokie zarobki lekarzy. Wydaje mi się, że obecna sytuacja mogłaby być dla np. mediów dobrym impulsem do pogadania o związkach zarabianej forsy z tym, co w zamian społeczeństwu dajemy. Na dyskusji takiej skorzystalibyśmy wszyscy, a najbardziej tak dziś pożądany spokój społeczny. Nawet gdyby tylko co dziesiąty z nas skonfrontował swoje odczucia z takimiż odczuciami innych i choćby tylko – nawet bez szczególnie głębokiego zrozumienia – przejrzał ich argumenty. Bo na razie to mamy tak, że (cytując klasyka) „Miendzy Bugiem, a Odrom – Nysom, te najmondrzejsze to my som”. I to my mamy, oczywiście, najlepiej zarabiać. A tyle forsy, to żaden Polski Ład nam nie da.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 6 odsłon