Pocztówka z Detroit

Obrazek użytkownika Mohair Charamassa
Kraj

Nigdy nie byłem prześladowany politycznie. Nawet w PRL-u. Parę poszturchiwań kolejnych szefów, którzy nagabywali mnie bym zasilił szeregi PZPR były bez znaczenia, bo ani odmowa – w moim przypadku - nie stanowiła aktu bohaterstwa, ani ich naciski nie przybrały formy groźnego szantażu. Owszem, byłem świadom, że bezpartyjność ogranicza możliwość kariery, ale poczucie przyzwoitości niwelowało utratę potencjalnych szans awansu i tonowało – niezbyt zresztą rozbudzone – ambicje.

Z tym większym podziwem odnosiłem się i odnoszę do ofiar prześladowań, których przecież w naszej najnowszej historii nie brakuje. Ta sama historia pokazuje, że niektórym należą się pomniki, ale – z drugiej strony – ujawnia dwuznaczność niektórych postaw i stawia pytania o szczerość motywów. No, bo jeśli komuś można udowodnić opłacaną pieniędzmi bezpieki agenturalność, to gdzież tu miejsce na szacunek? Dlaczego uwikłanie nazywać bohaterstwem?

To nieuczciwe wobec tysięcy zapomnianych lub wręcz bezimiennych bohaterów, zwłaszcza ze strony tych, którzy po ich plecach wdrapali się na stołki i drapią się na pomniki zapomniawszy o tym, że na samym styropianie trudno postawić cokół. Nie mnie sądzić o wartości życiorysów ówczesnych ofiar systemu, ja chciałbym tylko zauważyć, że były wśród nich takie, o których historia każe nam wspominać z podziwem, z zażenowaniem, a także … z uśmiechem.

O jednym z nich chciałbym opowiedzieć ...

Pan Krzyś był absolwentem technikum i świeżo upieczonym właścicielem jednoosobowej firmy naprawiającej pralki. Rzecz w tym, że od dawna marzył pralki naprawiać nie w Polsce, lecz w Ameryce. W tym celu zapisał się na kurs języka angielskiego, który prowadziłem w jednym z ośrodków spółdzielni Oświata. Kurs był na tyle intensywny, że z 20-osobowej grupy do jego zakończenia dotrwało tylko ośmioro słuchaczy z panem Krzysiem na czele. To znaczy, jego obecność w czołówce nie wynikała może ze szczególnych zdolności lingwistycznych, ale z prawie stuprocentowej frekwencji na zajęciach, pomimo rosnących zamówień na naprawy pralek.

Po ostatnich zajęciach zostałem zaproszony na pożegnalną imprezę i tam poznałem głęboko skrywaną tajemnicę, że cała ósemka młodych ludzi wykupiła wycieczkę i jednym samolotem miała się udać do Rzymu by w obozie dla uchodźców (bodajże w miejscowośći Latina) rozpocząć los emigrantów i stamtąd rozjechać się po świecie. To była wtedy jedyna, choć nielegalna, możliwość opuszczenia kraju.

Po wakacjach, we wrześniu, na liście nowych kursantów ze zdziwieniem rozpoznałem nazwisko pana Krzysia, choć tym razem był to jego wuj, specjalista od instalowania anten satelitarnych. On mi opowiedział o losach bratanka. Otóż jakiś czas wcześniej klasa pana Krzysia odbywała praktyki w pewnej fabryce sprzętu AGD w Czechosłowacji. Co można robić po pracy w hotelu robotniczym? Pić dobre, czeskie piwo i nudzić się ... 

Któregoś dnia, planując wycieczkę, pan Krzyś i kilku kolegów w hotelowej stołówce dokonało rozbioru Czechosłowacji przydzielając na turystycznej mapie, po kawałku terytorium - Polsce, Niemcom i Austrii w bliżej nieznanych proporcjach. Doniósł na nich kelner, współpracownik miejscowej bezpieki, na tyle skutecznie, że pan Krzyś i jego dwóch kolegów zostało w trybie natychmiastowym relegowanych z obozu z dokumentem poświadczających ich wrogi stosunek do Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej.

W tych czasach dostać wizę do USA juz nie było łatwo. W drodze wyjątku przyznawano ją prześladowanym politycznie, potrafiącym to prześladowanie udowodnić. Pan Krzyś miał papier - jemu się udało!

Parę tygodni potem dostałem pocztówkę z Detroit.

Marzenia się spełniają - wystarczy tylko naruszyć integralność terytorialną sąsiada ...

Brak głosów

Komentarze

Łebski facet z pana Krzysia był... ;-)!

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#317249

... wyemigrowania z komunistycznej Polski.
Bodajże w roku 1980 mój kolega podjął się próby zmiany standardu swojej egzystencji. Za pośrednictwem swojego dalekiego krewnego, a mieszkającego we Wiedniu zdobył adres firmy, która prowadziła nabór ludzi do pracy... w Republice Południowej Afryki. Kolega biegle posługiwał się językiem niemieckim, słabiej angielskim. 
Przez Biuro Podróży "Orbis" pojechał z wycieczką do Wiednia. Odłączył się od grupy, udał pod wskazany adres. Po odczekaniu około dwóch godzin w kolejce, pracownik firmy po wstępnych formalnościach podał mu książkę formatu A4 w sztywnej oprawie i rzekł po niemiecku:
- Niech pan ją teraz otworzy.
Podczas jej otwierania zobaczył... jak powstaje piękny, trójwymiarowy dom 1-piętrowy, obok garaż na dwa samochody, ukwiecony ogródek z oczkiem wodnym. Przerzucił parę kart, otworzył, a tam ukazał się jeszcze ładniejszy, większy dom.
- Który się panu podoba? - Który pan wybiera? - usłyszał.
- A mogę? - zapytał nieśmiało mój kolega.
- Oczywiście, może pan, a nawet powinien. Przecież musi pan gdzieś mieszkać.
- No tak, ale taki dom kosztuje majątek, a ja nie mam pieniędzy, - odrzekł.
- Czy ja pana pytam o pieniądze? Pytałem tylko, który pan wybiera.
Wybrał dom średniej wielkości, o powierzchni około 300 m kw., po czym usłyszał:
- Jest pański. Spłaci go pan w ciągu 10 lat, a pana zarobki spokojnie na to pozwolą.
- A na czym będzie polegać moja praca w RPA? - zapytał.
- Będzie pan pracował w... aparacie władzy, - odpowiedział pracownik firmy.
- To znaczy co będę tam robił?
- Będzie pan nadzorował prace czarnoskórych, - usłyszał.

Długo by opowiadać. W trakcie dalszych dociekań mojego kolegi na temat jego przyszłej pracy w RPA dowiedział się, że ów "aparat władzy" to nic innego, jak... aparat rasistowskiego ucisku czarnoskórych, będący w strukturze reżimowego apartheid-u, opartego na segregacji rasowej. Miał być po prostu... policjantem, takim polskim ZOMO-wcem, którego podstawowymi narzędziami pracy miała być policyjna długa pała oraz pistolet.
Finał był taki, że kolega wrócił do Polski. Dzień po powrocie dostał wezwanie do stawienia się na SB-cji. Tam "maglowano" go za to, że odłączył się od grupy. Podejrzewano go o działalność szpiegowską. Ledwie się z tego wywinął. Swojego paszportu już więcej nie zobaczył. Dopiero pod koniec roku 1990 otrzymał nowy, także wizę do USA (jako represjonowanemu przez SB było łatwiej tę wizę otrzymać). Wrócił do Polski w 2005 roku, otworzył swoją firmę, ale... żałuje, że wrócił. Dlaczego? - nie trudno się domyśleć. Nie była to Polska jego oczekiwań.    
 

Pozdrawiam, Satyr   
________________________ 
"I złe to czasy, gdy prawda i sprawiedliwość nabiera wody w usta".  
(ks.J.Popiełuszko)

Vote up!
0
Vote down!
0
#317624