recenzja: KSU - Akustycznie

Obrazek użytkownika Budyń78

30 lecie punk rocka w Polsce, odtrąbione nawet w mediach głównego nurtu, postanowiono uczcić wypuszczając na rynek akustyczną płytę KSU, zespołu z jednej strony dla polskiego punka zaśłużonego i ważnego, z drugiej jednak bardzo często od punk rocka się odcinający. Nie jestem ortodoksem, który uważa, że punk rocka akustycznie zagrać się nie da, bo da się. Z jednej strony niektóre starsze utwory Raz Dwa Trzy miały punkową energię mimo akustycznego instrumentarium, z drugiej - w zeszłym roku Armia zagrała wspaniały koncert bez prądu, na którym muzyka zabrzmiała równie mocno i potężnie, co zawsze. KSU niestety się to kompletnie nie udało. Pierwsza przyczyna - marny dobór kawałków. Zespół z Ustrzyk ma całkiem sporo materiału spokojniejszego, z bardziej poetyckimi tekstami ("Na krawędzi snu", "Deszcz" czy "Antypody"), które można by zagrać akustycznie bez obaw o stratę klimatu i ducha. Niestety, na tej płycie sięgnięto po typowe, punkowe kawałki w rodzaju "Jabol punka" czy "To jest to - mój świat". Efekt jest żenujący. Instrumentaliści rzępolą jak zespół akompaniujący Grzegorza turnaua, a Siczka bez życia melorecytuje "To mój świat, gówno wart". A że śpiewać nie umie, co w punk rocku nie przeszkadza, ale tu i owszem, wypada dość żałośnie. Prostackie, punkowe teksty niestety z fletami, akordeonami i skrzypcami kłócą się strasznie, połączenie to - w tym przypadku - okazuje się być bardzo sztuczne i, co gorsza, tak dzieje się również w tych kawąłkach, które miały prawo się udać, choćby w katowanych w Trójce "Moich Bieszczadach", jednym z moich ulubionych kawałków KSU, który tu brzmi jak nie wiadomo co, a do tego śpiewająca gościnnie Ostrowska nie brzmi w ogóle jak Ostrowska, ale za to idealnie zagłusza Siczkę. Sam Siczka zaś boi się wydrzeć na całe gardło, bo zapewne przeraża go ta nietypowa konwencja (choć już się z nią mierzył kilkanaście lat temu, z lepszym skutkiem, na płycie "Bez prądu"). Przez to brzmi czasem jak menel, ale nie ma to punkowego uroku. Kompletnym nieporozumieniem jest "Idź pod prąd", z solówką na gitarze klasycznej, czy "Po drugiej stronie drzwi" i "Jabol punk", w których śpiewa... Co wypada znośnie? Co ciekawe - "Kto Cię obroni Polsko?". Zabrzmiało mocno, agresywnie i dość ciekawie. Tu sekcja smyczkowa wnosi pewnien niepokój, zaś reszta instrumentów gra mocno, tyle, że bez przesterów. Gdyby tak było cały czas, gbyłoby w porządku. Przyzwoicie wypada też "Wojna niewojna". Brzmi całkiem naturalnie, choć znów trochę psuje wrażenie głos Siczki. Co ciekawe, na płycie pojawiają się też nowe kawałki, które wbrew nazwie akustyczne wcale nie są. W "Sztylu od kilofa" słyszymy gitary elektryczne, choć w tle zostaje coś z dodatkowego instrumentarium. Numer zaś opowiada o górniczych protestach i przypomina może nie stare, dobre KSU, ale na tle ostatnich dokonań prezentuje się nienajgorzej. "Wino za karę" to już czysty, ostry i elektryczny punk, z całkiem fajnym tekstem opartym na grze słów. A do tego Siczka drze się na pełne gardło, że az miło posłuchać. Niestety płytę kończy nieudane "Tylko honor". Tekst, który sprawdziłby się w innej aranżacji, a może nawet stałby się kolejnym hymnem zespołu. Tu zaś jest to pseudopatos w miejsce prawdziwego patosu, a słodka muzyka odbiera numerowi zarówno moc, jak i autentyczność. Zdaje się, ze zdała sobie z tego sprawę Ostrowska, która zaśpiewała tak, jak trzeba - mocno i z pasją. Niestety zupełnie na marne.Jako całość, płyta robi raczej przykre wrażenie. 30 lat punk rocka w Polsce można było uczcić inaczej, niż zarzynając kilka z jego czołowych standardów. Płyta zaś jest nieudana i niepotrzebna. Szkoda.na koniec: To, co najlepsze z KSU (również tekstowo)

Brak głosów