Wybory do PE

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Wybory do Parlamentu Eurpejskiego! To teraz było na topie, tym teraz żyli wszyscy. Tak przynajmniej wyglądało to w telewizji. A telewizję pilnie oglądali Łukaszek i jego siostra. Pragnęli zrozumieć na czym polega ten przymus, to zjawisko - pójść i wrzucić karteczkę.
Wreszcie nadszedł ten dzień, dzień głosowania. Jak się później okazało - również dzień udręki dla osób z okręgowej komisji wyborczej, którzy zetknęli się z Hiobowskimi. Bo wszyscy Hiobowscy poszli głosować.
Siostra Łukaszka o dziwo udała się pierwsza, z samego rana. Tak była nakręcona spotami telewizyjnymi pełnymi dłoni wrzucających kartki do urn i przypomnień, że to obowiązek, że wyszła z domu już po ósmej.
W pełnym makijażu.
Wpadła do lokalu komisji i zaświergotała radośnie:
- Jezdem!
Pani przewodnicząca oparzyła się kawą w usta.
- Co to za krzyki? - oburzyła się jedna z pań z komisji podczas gdy przewodnicząca kaszlała i charczała kawą.
- Muszę zagłosować - wytłumaczyła siostra.
Okazało się, że jest ku temu przeszkoda.
- Panna ma siedemnaście lat - oznajmiła pani z komisji.
- Nie jestem już panna, mogę to udowodnić - powiedziała dumnie siostra Łukaszka i pani przewodnicząca tym razem oparzyła kawą gardło. Siostrę Łukaszka brutalnie wyrzucono i natychmiast wróciła do domu.
- Jak oni mogli - siedziała przy stole żaląc się reszcie rodziny. Roniła przy tym łezki, ale na tyle ostrożnie aby nie popsuć makijażu. - W telewizji mówili, że trzeba i że muszę! Telewizja kłamie!
- Nie martw się - Łukaszek z odruchu serca pogłaskał ją po głowie. Siostra momentalnie zmieniła się w rozwścieczonego tygrysa, złapała go za rękę i wykręciła ją boleśnie.
- Moja fryzura!! Nigdy nie dotykaj włosów kobiety!!
Następni do komisji udali się rodzice Łukaszka. Mama Łukaszka ostentacyjnie zaczęła wertować przyniesiony ze sobą egzemplarz "Wiodącego Tytułu Prasowego" opatrzony tytułami: "Głosuj! Ale głosuj na..."
- Szatnej akitacji - powiedziała niewyraźnie przewodnicząca komisji.
- Co pani tak sepleni jak poparzona - zdziwiła się mama Łukaszka i wywołała tym samym furię pani przewodniczącej. Pani przewodnicząca skonfiskowała mamie Łukaszka gazetę i aby uspokoić nerwy zasiadła nad swoim egzemplarzem gazety "To co jest". Na jej pierwszej stronie biegł napis: "Boże! Na tych urnach są zarazki!! Od nich można umrzeć!!! Wszyscy umrą!!!".
- A pan co tam robi? - ofuknęła tatę Łukaszka pani z komisji. Tata Łukaszka wyjął z kieszeni kartkę pełną drobnych notatek.
- To są moje wyliczenia - wyjaśnił tata. - Dwa wieczory na to poświęciłem: jak zagłosować aby nie zmarnować głosu.
Po rodzicach Łukaszka do lokalu pofatygowała się babcia. Weszła, zameldowała się, skreśliła i wrzuciła.
- Żeby wszyscy byli tak zdyscyplinowani jak pani - pochwaliła babcię pani z komisji.
- Mam wprawę, ja od młodości chadzam na wybory - pochwaliła się babcia. - Chociaż te wybory to już nie takie jak kiedyś. Tylu tych kandydatów, trudno się rozeznać. I po co ich tylu jak wejdzie tylko paru? Albo jeszcze lepiej, głosuje pani na kogoś, a on i tak się nie dostaje. Człowiek idzie, głosuje, a jego głos to psu na budę. Chociaż i to nawet nie, bo buda by przynajmniej była, a z tego nie ma nic. Kiedyś, to było paru kandydatów i było wiadomo od razu, że się dostaną. Aż się chciało iść i głosować. A teraz?
- Żadnej agitacji - mruknęła przewodnicząca komisji.
- Pani mnie o agitacji nie będzie pouczać. Kierowniczka to zaraz ważna. Burżuazja! - rzuciła babcia na odchodne i wyszła.
Dziadek i Łukaszek poszli na sumę, a potem przeczekali główną falę głosujących spacerując w parku. Wreszcie weszli do lokalu. Przed wejściem stała karetka. Zabierano przewodniczącą komisji.
Dziadek bardzo chciał, aby jego głos nie przepadł z jakichś wydumanych powodów formalnych. Sprawdzał więc wszystko trzy razy. Wreszcie podszedł do urny i drżącą dłonią wsunął kartkę do szczeliny.
Z boku podsunęła się jakaś inna dłoń, drobna, która wsunęła do szczeliny naddartą kartkę w kratkę. Dziadek spojrzał w bok i zobaczył Łukaszka.
- Coś ty zrobił? - zapytał strasznym głosem. Zapadła cisza.
Momentalnie znalazła się przy nich pani z komisji i zażądała wyjaśnień.
- Wrzuciłem kartkę - poinformował wszystkich Łukaszek. - W telewizji mówili, że trzeba i że muszę.
- Dla debili jest ta telewizja czy co? - zdenerwowała się pani z komisji. - Coś ty tam wrzucił? Przecież ja ci nie dałam karty do głosowania. List do Gwiazdora?
- Ja wiem, że nie ma Gwiazdora - tłumaczył się Łukaszek. - Ale mówili, że teraz będzie fajnie, lepiej i wszystko i że każdy dostanie to co chce, więc napisałem, że chcę nowy monitor.
- Ja pier... - zaczęła pani z komisji i zakryła usta. - I co ja teraz mam zrobić?
- Otwórzmy to - zaproponował dziadek Łukaszka i pokazał urnę.
- Oszalał pan? Jest zaplombowana - pani z komisji była szczerze zmartwiona.
- Przecież i tak ją otwieracie więc... - dziadek znacząco przymrużył oko. - Kartka była zeszytowa, w kratkę... Jak otworzycie, to ją po prostu... No wie pani...
- Rozumiem...
W domu u Hiobowskich wszyscy żyli wyborami, sondażami i tym co zrobił Łukaszek.
- E tam - tata Łukaszka zachowywał stoicki spokój. - Jutro już co innego będzie na topie.
I rzeczywiście, następnego dnia wszyscy zaczęli żyć czymś innym. U naszych zachodnich sąsiadów pojawiła się inicjatywa, aby zmienić nazwę kraju - z Niemiec na Prusy Tureckie.

Brak głosów