Poza mainstreamem

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

W dzień targowy mama Łukaszka wybrała się razem ze swoimi dziećmi na zakupy. Ledwo wyszli na osiedle dopadła ich straszliwa wieść.
- Umarł ten jeden taki ważny polityk!! - poinformowała ich dozorczyni, pani Sitko.
- Akurat - odparła flegmatycznie mama Łukaszka.
- Mówię pani, że mówią!! Że umarł!!!
Mama Łukaszka wyjęła z torebki dzisiejszy numer "Wiodącego Tytułu Prasowego", przekartkowała go i potwierdziła:
- Nie umarł.
- Ale to się stało dziś rano, nie zdążyli tego jeszcze wydrukować!!
- A... E... - pewność mamy zaczęła się chwiać. - Muszę to sprawdzić w internecie. Wracamy.
- Teraz? - siostra Łukaszka zmarszczyła śliczny nosek. - Jak już wyszliśmy na dwór? Mamy się cofać?
- Ale jak ja mogę robić zakupy nie wiedząc czy on żyje czy nie?! - krzyknęła rozpaczliwie mama Łukaszka.
- Tu obok jest kafejka internetowa - uratował sytuację Łukaszek. Podeszli tam, mama Łukaszka zasiadła przed terminalem i weszła na stronę "Wiodącego Tytułu Prasowego". Głównym niusem dnia była śmierć polityka, o którym mówiła pani Sitko.
- O ja cię - zachłysnęła się mama. - Nigdy za nim nie przepadałam, ale... Coś takiego... Pięć lat temu jego brat... A teraz on...
Poszli dalej na zakupy i weszli do niewielkiego sklepu. Wszyscy w sklepie, łącznie z panią ekspedientką mówili o śmierci polityka. Informowały o tym gazety, internet, radia, telewizje... I nagle stało się coś nieprawdopodobnego. Do sklepu wszedł polityk. Ten, o którym mówili, że zmarł. We własnej osobie wszedł i powiedział:
- Dzień dobry!
Ludzie w sklepie oniemieli, a potem krzycząc zażądali wyjaśnień.
- To nieprawda, że umarłem. Żyję - powiedział polityk. - Chodzę teraz po osiedlu i informuję ludzi jak jest naprawdę.
- Ale czemu tak osobiście? - zdumiała się mama Łukaszka. - Nie lepiej dać ogłoszenie w gazecie? Albo radiu? Lub telewizji?
- Ja im nie ufam - wyznał polityk. - I na miejscu państwa też bym ufać przestał. Zamiast dawać ogłoszenie, które mogą odrzucić albo przeinaczyć wolę sam powiedzieć ludziom jak jest. Myślę, że w ten sposób państwo od razu uwierzą, że to była nieprawda. Nie macie chyba państwo wątpliwości, prawda? A zatem do widzenia.
I wyszedł. Ludzie nie zdążyli jeszcze wszystkiego skomentować, gdy drzwi otworzyły się ponownie i do sklepu wpadł...
- Poseł Panusz-Jalikot!! - klienci sklepu byli chyba nawet bardziej zdumieni niż poprzednio. - Cóż pana tu sprowadza?
- Przechodziłem przypadkiem obok i zachciało mi się surówki - wyznał poseł i stanął w ogonku. Zanim jednak stanął, zapytał:
- Czy był tu ten... No, ten, co nie żyje?
- Był - odparli klienci. - I żyje. Sami widzieliśmy.
- Żyje, nie żyje, co za różnica? - skrzywił się poseł. - Może i faktycznie żyje, ale co to za życie? Czy ktoś, kogo istnienie jest poddawane w wątpliwość może w ogóle funkcjonować w polityce? A może on tylko udaje, że żyje? W Ameryce naukowcy niedawno... I poseł zaczął snuć swoje teorie, ale zainteresowanie jego sobą malało z minuty na minutę. Ludzie rozmawiali ze sobą, jak to się mogło stać, że polityk żyje, a wszystkie media podają, że nie.
- Ktoś kłamie - stwierdził wreszcie Łukaszek. - Albo on umarł i kłamie przychodząc tutaj i mówiąc, że żyje. Albo kłamią gazety.
- I radio? - wystraszyła się mama.
- I radio. I telewizja. A tylko on mówi prawdę.
- No coś ty - mama była blada i bardzo zdenerwowana. - To niemożliwe, żeby tak wszystkie radia i gazety kłamały! poza tym "Wiodący Tytuł Prasowy" nigdy nie kłamie!
- Przecież "Wiodący Tytuł Prasowy" też napisał, że on nie żyje!
- Ale to było w internecie, więc się nie liczy! A poza tym na pewno nie kłamali, tylko się zwyczajnie, po ludzku pomylili!
- Cała nasza nadzieja w następnym pokoleniu - powiedziała ciepło pani ekspedientka patrząc przychylnie na Łukaszka. - Takie nam bystrzaki rosną...
Łukaszek pokraśniał z zadowolenia. Fajnie jest być mądrym, ale jeszcze fajniej jest jak inni to zauważają. I doceniają.
Ostatnie słowo należało jednak do siostry, która również postanowiła zabłysnąć bystrością. Próba ta była z góry skazana na niepowodzenie.
- O! - krzyknęła siostra Łukaszka pokazując wyświetlacz wagi, na której nadal leżał woreczek z pieczarkami. Na wyświetlaczu paliły się cyferki dziewięć, sześć i cztery. - Ma pani zepsuty zegar!
- Zegar??? Zepsuty??? - pani ekspedientka była maksymalnie zaskoczona, a z nią i wszyscy w sklepie.
- No tak. Nie ma przecież takiej godziny jak dziewiąta sześćdziesiąt cztery!
- A... Acha. Wie pani co, bo to nie jest zegar. To waga - wyjaśniła ekspedientka. - Pokazuje, że towar waży dziewięćset sześćdziesiąt cztery gramy...

Brak głosów