Śmierć i siostry
W świąteczny dzień tata Łukaszka wyszedł wynieść śmieci.
- Proza życia - pomyślał filozoficznie. - Święta, Jezus, prezenty, a śmieci nie mają przerwy.
Przeszedł chodnikiem pracowicie odgarniętym przez panią Sitko i dotarł aż do śmietnika. A tam już stała jakaś postać, postać tacie Łukaszka jakby znajoma. Chuda, wysoka, w zakonnym habicie i z długim, drewnianym trzonkiem pod pachą.
- O nie... - jęknął tata Łukaszka. Postać odwróciła się i tata Łukaszka upewnił się w swoich podejrzeniach. Przed nim stała Śmierć.
- A niech to! Hiobowski! - krzyknęła Śmierć i cofnęła się wystraszona. Co prawda Śmierć nie boi się nikogo, ale tata Łukaszka niedawno złamał jej drzwiami palec w stopie. Co prawda Śmierci to nie bolało, ale sklejanie kostek klejem było trochę takie... niezręczne. Dla imidżu Śmierci.
- Znowu tutaj? - wychrypiał tata Łukaszka blednąc w oczach. - Do nas?
- Może tak, a może nie - wychrypiała poirytowana Śmierć. - Od połowy grudnia nic nie robię tylko latam za tym twoim kolegą z pracy! Jak mu tam!
- Kubiak.
- Właśnie! Kto mu dał prawo jazdy! Ludzi mija o milimetry!
- Ale Kubiaka tu nie ma...
- Bo mi uciekł! Ile ja mogę biegać w tym habicie za samochodem! Nawet ja muszę chwilę odetchnąć! A ty czego?! Śmieci?! To wyrzuć i spadaj!
Tata Łukaszka z płonącymi uszami, czując się niczym zbesztany dzieciak, podszedł z workiem do kontenera. Na samym wierzchu worka czerniły się stare skarpetki frotte babci Łukaszka. Wiedziony niewytłumaczalnym impulsem tata Łukaszka wyjął je z worka, resztę cisnął do kubła, a skarpetki wręczył Śmierci.
- Co to ma być? - spytała Śmierć strasznym głosem.
- To... Tego... Prezent... Na Święta... - dukał tata Łukaszka wyzywając się w myślach od ostatniego idioty.
- Dla mnie? - spytała Śmierć podejrzliwie. - Co to jest?
- Skarpetki. Na stopy. Żeby nie marzły.
- Ale mi nie marzną - powiedziała oschle Śmierć.
- A... A... Ale dzięki nim nie będzie widać tego pęknięcia palca co go sklejaliśmy. I śnieg nie będzie wchodził między kostki! I sól nie będzie się na nich osadzać. Bo przepisy zakazują, ale wszyscy i tak sypią solą.
Śmierć pokiwała głową z zastanowieniem nad argumentami taty Łukaszka.
- A czy będą pasować? - zastanawiała się Śmierć przykładając do habitu skarpetki. Skarpetki miały kolor wściekle pomarańczowy.
- Teraz taka moda, że wszystko pasuje - rzekł ostrożnie tata Łukaszka.
- Dziękuję ci - powiedziała Śmierć ciepłym głosem i coś jakby jej zamigotało w oczodole. Tata Łukaszka był w ciężkim szoku. - W zamian śmierć będziesz miał lekką i przyjemną.
- Dziękuję - rzekł gorzko tata Łukaszka.
- No, bez fochów. Wesołych Świąt.
- E... Wszystkiego dobrego na Święta - bąknął tata Łukaszka i wyciągnął dłoń. Śmierć ją zignorowała i oparłszy trzonek kosy o śmietnik uścisnęła serdecznie tatę Łukaszka. Dla taty nie było to miłe doświadczenie, poczuł lodowaty chłód przenikający całe ciało. Odruchowo wzmocnił uścisk.
- Ała, co ty robisz, durniu! - ofuknęła go Śmierć. - Połamiesz mi żebra!
- Przepraszam... - tata Łukaszka odruchowo rozluźnił chwyt. Śmierć schowała skarpety pod habit i widząc, że tata Łukaszka zamierza odejść, zagrodziła mu drogę trzonkiem kosy.
- Czekaj.
- Ale ja...
- Czekaj.
Minęło kilka chwil.
- Ja naprawdę...
- Czekaj, mówię.
Minęło jeszcze kilkanaście chwil i na chodnik, którym niewątpliwie tata Łukaszka podążyłby do domu, wleciał z impetem ślizgający się na śniegu furgon.
- O żesz!!! - tata Łukaszka przeżył kolejny szok. - Bym... Ja... Bym... Na miejscu...
- Nie, nie... - Śmierć pokręciła głową. - Tylko by cię połamało. Ale ciężko.
- Dzię... Kuję...
- A proszę - odparła Śmierć, po czym odstawiła kosę i zginając się z trudem zaczęła nakładać otrzymane skarpety. Tata Łukaszka przejechał dłonią po twarzy po czym w stanie lekkiego oszołomienia ruszył w stronę bloku. Furgon, który niedawno wpadł na chodnik dawno już odjechał. Tata Łukaszka szedł nie patrząc na boki i dlatego nie zauważył swojego syna, który przebiegł kilkanaście metrów od niego. Łukaszek w towarzystwie Grubego Maćka ścigał okularnika z trzeciej ławki. Trzeba tu dodać, że powód ścigania był jak najbardziej słuszny, na słowa okularnika pod adresem matek obu ścigających można było zareagować w tylko jeden sposób.
Dopadli okularnika koło skwerku i powalili w śnieg, a potem zaczęli mu tłumaczyć, że tak o matkach mówić nie wypada. Tłumaczenie polegało na tym, ładowanie okularnikowi z piąchy w żebra.
- Dwóch na jednego! - darł się okularnik.
- Nie uciekałbyś, to byłoby jeden na jednego - sapał Łukaszek, który go puścił i zostawił w uścisku Grubego Maćka. Sytuacja robiła się niewesoła. Kiedy okularnik był już bliski tego, czego żaden facet nie powinien robić, czyli popłakania się, zdarzyło się coś dziwnego.
Nagle zawarczał silnik i koło nich zatrzymał się samochód.
- Nie wolno jeździć po trawnikach! - zawołał Łukaszek.
- Trawnikowi nic się nie stanie, jest pod śniegiem - odparł kierowca kobiecym głosem i z wypasionego czarnego pikapa wysypało się kilka zakonnic. Łukaszkowi opadła szczęka. Grubemu Maćkowi zresztą też, po przecież przed chwilą trzymał mocno okularnika, a siostry mu go wyłuskały z uścisku nawet nie wiadomo jak. Okularnik stał teraz z rozdziawioną gębą kilka metrów dalej, a wokół niego wianuszek sióstr.
- Och, ty biedaku - mówiły do niego, głaskały go i przytulały. - Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Dasz sobie radę. Przecież jesteś silny. Przecież możesz wszystko. I tego laczka z matmy też poprawisz.
- Taaak? - spytał podejrzliwie okularnik.
- Tak! Na pewno ci się uda!
I siostry mówiły to z takim zapałem i z takim przekonaniem, że okularnik też zaczął w to wierzyć.
- Nie martw się, nie płacz... Jesteś zdrowy, masz gdzie mieszkać, masz rodzinę, która cię kocha. Nie smuć się! Teraz jest najpiękniejszy czas w roku! A zaraz zaczyna się nowy. Świetna okazja aby wszystko zacząć od nowa!
Łukaszek i Gruby Maciek stali tylko w niemym zdumieniu i patrzyli.
- A wy, chłopcy - podeszła do nich jedna z zakonnic - nie bijcie się w Święta. To taki piękny czas! Odwiedźcie kolegów, pomóżcie rodzinie.
- Moglibyśmy Sajmona odwiedzić - wyrwał się okularnik.
Siostry ich jeszcze raz pogłaskały, przytuliły i pojechały. A chłopaki tak stali i robiło im się coraz raźniej.
- Widzieliście to??? - Łukaszek pierwszy odzyskał mowę.
- Kto to był??? Jakieś zakonnice??? - pytał Gruby Maciek.
- Powiedziały, że siostry konsolatki - poinformował ich okularnik.
- Siostry konsolatki? - powtórzył wolno Łukaszek. - Od czego to: konsolatki?
- Może od konsoli do gry? - zastanawiał się Gruby Maciek.
Okularnik patrzył zachwycony w tą stronę, w której zniknął samochód sióstr, po czym niespodziewanie oświadczył:
- Ja też chcę być zakonnicą!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1740 odsłon
Komentarze
@all
23 Grudnia, 2010 - 10:14
Zdrowych, spokojnych, wesołych Świąt Bożego Narodzenia.
;-)
23 Grudnia, 2010 - 10:50
Piekne opowiadanie, Marcinie!
Pozdrawiam ;-)
seawolf
Pozdrawiam ;-) seawolf
Re: Śmierć i siostry
23 Grudnia, 2010 - 11:07
"Ja też chcę być zakonnicą!" - okularnicy tak mają, bo inni chcą być strażakami, pilotami, policjantami. :))
Świetne:))) Zdrowych i
23 Grudnia, 2010 - 12:49
Świetne:)))
Zdrowych i Spokojnych życzę
Dobosz
23 Grudnia, 2010 - 18:13
Dobosz
życzę bardzo wesołych Świąt Bożego Narodzenia.
Dobosz
@all
23 Grudnia, 2010 - 19:25
Dziękuję bardzo :) Jeszcze raz Wesołych Świąt.
A o tym będzie następna notka:
http://ksymenes.salon24.pl/261953,zaginal-nasz-kolega-bloger-i-posel-andrzej-celinski
http://voit.salon24.pl/261991,andrzejowi-nic-sie-nie-stalo
http://uslyszane.salon24.pl/262008,relacja-andrzeja-u-voit
http://ewarystfedorowicz.salon24.pl/262019,moj-towarzysz-posel-celinski-zaginal
Ale to chyba już po świętach. Nie chcę niszczyć atmosfery.