Edukacja i ekonomia, część 1

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Któregoś kwietniowego dnia dyrektor szkoły, do której chodził Łukaszek, zwołał zebranie grona pedagogicznego.
- Proszę państwa o spokój - powiedział grobowym głosem przerywając pogaduszki o tym jak piękna jest wiosna za oknem. - Mamy problem. I to poważny problem.
Położył na stole dwa urzędowe pisma. Pierwszym było rozporządzenie rządu.
- Słyszałam o tym - odezwała się młoda pani od polskiego. - Ale sądziłam, że będzie jak zwykle.
- Co to znaczy: jak zwykle? - zmarszczyła brwi pani wicedyrektor.
- Że obiecają i nie zrobią... - młoda pani od polskiego poczuła się przez moment jak uczeń.
- Pani koleżanko! - huknęła pani wicedyrektor. - Nasz rząd zawsze dotrzymuje słowa!
- Tym razem mógłby nie dotrzymać - przerwał jej grobowym tonem pan dyrektor. - Zobaczcie ten dokument.
- Rozporządzenie... - zaczął czytać pan od historii. - Co? Stypendia?? W podstawówkach??? Ależ to jakiś absurd!
- W ten sposób chcą zachęcić dzieci do nauki - poinformował pan dyrektor.
- Akurat! Słupki spadają - zauważył ktoś ironicznie i został zbesztany przez panią wicedyrektor, że tu akurat na pewno nie może być mowy o przekupstwie.
- Poza tym minister edukacji rzuciła kiedyś ten pomysł podczas narady resortu w telewizji i tak się ludziom spodobał, że nie można już się było z niego wycofać - westchnął dyrektor.
- To w czym problem? - spytała naiwnie młoda pani od polskiego.
- Jak to: w czym? W pieniądzach! - jęknął pan dyrektor i położył na stół drugi dokument. Było to pismo z ministerstwa, innego ministerstwa, informujące, że nie będzie żadnych środków pieniężnych na stypendia. A co więcej, szkoła, która przekroczy budżet, zapłaci straszne kary.
- Przecież my podlegamy chyba pod samorząd - medytowała surowa pani od niemieckiego.
- Rząd, samorząd, co to za różnica? - zauważyła pani pedagog.
- Tam chyba też tak uważają - westchnął pan dyrektor.
- Czy ja mógłbym się dowiedzieć o jakich kwotach mówimy? - wtrącił się pan od matematyki. - Może nie ma o co kruszyć kopii...
Pan dyrektor podał mu załącznik do rozporządzenia z określonymi stawkami.
- A niech mnie...! - pan od matematyki aż się zakrztusił. - Ile kasy na to pójdzie!
- Na szczęście oni nie uczą się zbyt dobrze... - próbowała łagodzić pani pedagog.
- Czy pani sobie zdaje sprawę co będzie jak oni się dowiedzą? - zdenerwował się pan dyrektor. - Będą się tak dobrze uczyć, że im się nie wypłacimy z tym stypendium! Z czego będę płacił tym szczeniakom? Z waszych pensji? Sytuacja jest poważna, proszę państwa.
- Co robimy? - spytał pan od historii.
- Muszę to ogłosić. Spotykamy się za tydzień. Tutaj. oczekują od państwa pełnej informacji na temat średniej ocen waszych uczniów. Zobaczymy jakie niebezpieczeństwo nam grozi.
Tak, jak spodziewał się pan dyrektor, ogłoszenie informacji o stypendiach spotkało się z olbrzymim zainteresowaniem. Na lekcji wychowawczej piąta a nie chciała rozmawiać o niczym innym tylo o tym na co wyda zarobione pieniądze.
- To wy macie zamiar dobrze się uczyć? - spytała przestraszona młoda pani od polskiego, wychowawczyni piątej a.
- Oczywiście!!! - zagrzmiał okularnik z trzeciej ławki. - Ja sobie kupię nową gierkę!
- Wreszcie będę mógł sobie kupować tyle chipsów ile będę chciał i nie będę musiał żebrać u swoich starych! - eksplodował radością Gruby Maciek.
- Skończy się to proszenie i marudzenie: a na co, a po co ci tyle pieniędzy, a czy zamiast dwóch euro może być półtora - wtórował mu Łukaszek. - Od jutra się uczę! No... Może od pojutrza.
Z chóru przyszłych konsumentów wybił się głos dziewczynki, która prawie zawsze odzywała się jako pierwsza.
- Będę tyle zarabiać, że moja mamusia nie będzie musiała już pracować! - cieszyła się dziewczynka.
- Przecież twoja mama nie pracuje - powiedziała zdumiona młoda pani od polskiego.
- Pracuje! Ale w domu.
- A co robi? - spytała pani pedagog.
- Wygania złe duchy z panów!
Reszta klasy otoczyła dziewczynkę, która różowa ze szczęścia, że jest w centrum uwagi, opowiadała:
- Kiedyś wróciłam wcześniej ze szkoły... Nie było lekcji... A z pokoju rodziców dochodziły straszne hałasy... Krzesło stukało, tapczan skrzypiał... I mama krzyczała...
- Co krzyczała? - spytała przerażona młoda pani od polskiego.
- "O Boże, o Boże"... I potem wyszedł z pokoju taki pan. Nie znałam go. Mama bardzo się zdziwiła, kiedy mnie zobaczyła i wyjaśniła, że wypędzała z pana złego ducha. I on jej podziękował i zaraz poszedł, ale najpierw za to zapłacił. I to ile! I mama prosiła żebym nic nie mówiła tacie.
- Czy jej mama jest egzorcystą? - dopytywała się piąta a.
- Niezupełnie - bąkała czerwona na twarzy młoda pani od polskiego. Na szczęście zadzwonił dzwonek.

Brak głosów