There's no such thing as a free lunch
Tak jak nie ma darmowego lunchu, tak i nie ma darmowych studiów.
Myślę, że co do tego wszyscy są zgodni. Nawet tacy orędownicy darmochy
jak Bartosz Machalica z Krytyki Politycznej.
Za pomocą prostej arytmetyki policzył on, że za 9,2 mld złotych można
zafundować kazdemu żakowi bezpłatne studiowanie. (stosując dane za 2006
rok).
Skorzystajmy z trochę nowszych danych - dotyczących lat 2007/2008.
Wówczas studiowało na uczelniach publicznych 1 276 937 studentów, na
niepublicznych 660 467 uczniów. Razem: 1 937 404
żaków. Prawie 2 miliony. 997 200 z nich to słuchacze studiów
niestacjonarnych. Proponuję inny sposób liczenia kosztów edukacji:
sprawdźmy jakie przychody uzyskują uniwersytety tytulem działalności
dydaktycznej: 13, 741 mld złotych. To kwota jeszcze
niższa niż obliczona przez redaktora Machalicę (nie uwzględniał on w
swych rachunkach osób, które już teraz nie płacą za studia). Z budżetu
szkoły utrzymują za dydaktykę ponad 8,5 mld złotych. Przychody tytułem
opłat za zajęcia dydaktyczne to zaledwie 4,3 mld złotych. I to jest chyba kwota, o której chodziło redaktorowi Machalicy.
Więc inwestując 13,7 mld rocznie możemy każdemu zapewnic darmową edukację (t.j o 4,3 mld więcej, niż inwestujemy obecnie).
Tyle algebry. Teraz coś ode mnie.
Zacytuję pewną opnię, która została wyrażona w komentarzach pod tekstem red. Machalicy:
Zgadzam się że bezpłatne studia wyższe to mit - ci z małych
miast i wsi chodzili do zbyt słabych podstawówek gimnaziów i liceów aby
się dostać na studia bezpłatne a nawet ta niewielka część która mimo to
się dostaje nie ma pieniedzy aby wynając mieszkanie i chodzić na
całodzienne zajęcia wieć też często wybiera zaoczne.
Pochodzę z miasta liczącego 38 tysięcy mieszkańców. Nigdy w życiu
nie chodziłem na żadne korepetycje. Jestem obecnie na studiach
dziennych. Nie miałem pieniędzy - poszedłem do pracy. Da się. Wystarczy
chcieć i nie oglądać się na pomoc innych. Jeśli ma się dwie ręce, to
praca dla studenta zawsze się znajdzie.
Podzielmy owe 13,7 mld przez 2 mln - wychodzi 6850 złotych. Tyle
więc kosztuje wyedukowanie jednego studenta rocznie. Bardzo dużo. Nie
ma wątpliwości, że biednej rodziny ze wsi czy małego miasteczka nie
stać na taki wydatek.
Rozwiązaniem takiego problemu nie jest jednak pompowanie kasy z
budżetu państwa. Takie rozwiązanie jest bardzo łatwe i przyjemne, bo
przecież na poziomie państwowym te 13 miliardów to tylko 11 cyferek
zapisanych gdzieś tam w ustawie budżetowej. Tylko że tutaj nie do końca
chodzi o pieniądze. Proszę, odpowiedzcie mi na pytanie, jaki wniosek ma
wyciągnąć student z poniższej historii:
Jak już wspomniałem, poszedłem do pracy, aby utrzymać się na studiach. Przyznano mi też stypendium socjalne w wysokości 250zł miesięcznie.
W tym roku podatkowym moja praca podwyższa dochody w rodzinie dokładnie
o 250 złotych na jedną osobę. Dzięki temu wypadam z progu dochodowego,
które zapewnia stypendium. Rezutat? 250-250=0
Wniosek jest tylko jeden: lepiej siedzieć i pierdzieć w stołek, niż wziać się do roboty.
Bo przecież "należy się" od państwa. Jak wszystkie studia będą
bezpłatne, to też będzie się to "należało". A potem zasiłki, ulgi... No
i oczywiście świetne drogi, autostrady, szpitale i najlepiej darmowe
lunche. Tylko że there's no such thing as a free lunch. Czyli ktoś będzie musiał na to zapracować, to sfinansować. A kiedy każdy będzie pierdzieć w stołek to kto to zrobi?
Studia to też szkoła życia.
Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie
Bartosz Wasilewski www.ego.riki.pl
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 727 odsłon