z mojej odwszalni
Językoznawcy nasi autorytatywnie skonstatowali, że jest bardzo niedobrze, z czego można wnosić iż czytają nie to, co czytać warto, albo być może rozważają ewentualność "przejścia do polityki" gdzie znajomość ojczystego języka mówionego czasami bywa przydatna, niekiedy nawet wystarcza.
Pan Rafał Ziemkiewicz nie ma z językiem polskim najmniejszych problemów, a w mowie i piśmie tak jest biegły, że trudno mu zagrzać miejsce w mediach, gdzie obowiązują coraz bardziej demokratyczne standardy, dzięki czemu literatura polska i publicystyka nie mają się aż tak fatalnie, jakby to wynikało z aktualnej, insektologicznej paraboli pana profesora Pisarka.
Jeszcze polszczyzna nie zginęła, póki żyje Ziemkiewicz, mógłbym zakrzyknąć, gdybym się nie lękał, że poczują się dotknięci inni, równie źle widziani kontynuatorzy polskiej tradycji piśmienniczej i oratorskiej, którzy podtrzymują chęć życia umysłowego nie tylko we mnie.
Nie chciałbym też, jako człowiek pamiętający salonowe i karczemne awantury wielbicieli Komendanta z wyznawcami Pana Romana, zostać niesłusznie posądzony o posiadanie jakichkolwiek politycznych poglądów, bo to nie na moją i bez tego łysiejącą głowę.
Jeśli są w niej jakoweś poglądy, to z całą pewnością niepolityczne, jest tam natomiast co niemiara ćwieków, a wśród nich jeden - wbity osobiście i własnoręcznie przez Rafała Ziemkiewicza - opatrzony etykietką : "inteligencja pracująca".
Wpisywałem tę zbitkę słowną wielokrotnie w rubrykach rozmaitych kwestionariuszy, wymagających identyfikacji przynależności społecznej i pochodzenia respondenta, ale dopiero pan Rafał uświadomił mi jej - specyficzną dla epoki - niejednoznaczność, nad którą będę pewnie jeszcze długo się zastanawiał.
Na razie przyszło mi do wspomnianej wyżej głowy parę myśli, które spieszę zanotować.
Pierwsza myśl była taka, że inteligent pracujący różni się od zwyczajnego tym, że pracuje, z czego wynika że nie jest tak inteligentny jak, powiedzmy, politycy czy działacze, artyści czy naukowcy, albo jak niektórzy przestępcy zorganizowani.
Druga myśl dotyczyła kryterium kwalifikacyjnego; nie jest ono jasne, ponieważ część inteligentów pracujących
w ogóle nie posługuje się w swojej pracy inteligencją (jest to wręcz niewskazane) a w różnych inteligenckich profesjach różne limity jej użytkowania ustalane są sezonowo przez zarządzających owymi zasobami na miejscu, albo implementowane z samej Brukseli.
Trzecia myśl dotyczyła nieprecyzyjności popularnego derywatu "półinteligent", który stosowany bywa do opisu czysto fenomenologicznego, nie uwzględniając realiów - nie jest zaś obojętne, czy dany minister albo poseł istotnie jest taki, na jakiego wygląda, czy też nie może wyglądać inaczej, jeśli chce nadal być ministrem albo posłem.
Czwarta - i na razie ostatnia, bo czuję już znużenie - była myśl taka, że kiedy inteligent pracujący straci pracę jego inteligencja zaczyna rozwijać się szybciej, ale kiedy jego inteligencja zaczyna szybciej rozwijać się w trakcie wykonywania pracy (są takie przypadki), może tę pracę jeszcze szybciej stracić.
I to tyle złośliwości na dzisiejszy piątek, bo chcę zbadać, czy coś mi nie oblazło języka; dziwnie swędzi.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 626 odsłon
Komentarze
Wpisywałem tę zbitkę słowną wielokrotnie w rubrykach rozmaitych
6 Maja, 2011 - 17:08
Hmmm! Tak sie zastanawiam,czy słusznie Pan to robił?
Ziemkiewicza czytałem chyba wszystko,pańskiego nazwiska...
jakoś nie pamietam.