ŚWIĄTECZNA BAJECZKA

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Blog

KRÓLEWNA stała się wkrótce młodą panną do wzięcia. Była ładna, co się zaś tyczy rodziny, to pewnego dnia przestała istnieć, a pozostałą częścią dworu zatrzęsła plotka, że w konkury do niej ma niebawem kopnąć się osobiście sam Jegomość Zagryzek, krewki tetryk, który obiecywał przy świadkach, że spuści manto każdemu, kto by mu się ośmielił przeszkodzić w zalotach.

Lecz że był z niego dosyć stary młodzian i że po cichu wszyscy wiedzieli, jak fatalnie pudłuje z bandoletów, jak niemrawo wywija bambusową szablą i zbroję ma wyszczerbioną na wszystkie strony, nikt zdrowy na rozumie nie miał ochoty wierzyć w jego groźby, każdy natomiast wolał śmiać się z niego w domu, bez publiki, w rozkosznych paputkach i przy kawce z własnymi paluszkami.

Zagryzek, choć był z niego sflaczały lowelas, wsiadł na pomyloną szkapę i z animuszem w gąsiorku, wyruszył na podbój serca królewny.

Dużo by mówić, ile miał przygód, ale mówić o tym nie warto, bo już po kilku tygodniach trafił do pałacu bram.

Był zmordowany od dźwigania kobyły, która, co prawda, nie umiała mówić, ale za to pięknie rżała ludzkim głosem.

Wycieńczony, dowlókł się do głównej stodoły dworzyszcza, gdzie lokaj w akselbantach, zamiast uniżenie prosić go na pokoje, dał mu talara i oznajmił:

- Poczciwy stary, rad jestem, żeś zawitał w moje progi, wszelako daremnie ponosiłeś trudy, albowiem tu ni jadła, ni napitku, ni tym bardziej barłogu nie uświadczysz. Ducha jednak nie trać, gdyż za najbliższym lasem ujrzysz szklaną górę, a na tej górze karczmę z wasalami. Gdy tam dojdziesz, obrok mieć będziesz, a i szkapa też sobie odsapnie –

Już lokaj zamachnął się, by drzwiami załomotać, kiedy Zagryzek, poirytowany, że fagas nie wie, kto przed nim klęczy, rzekł:

- Słuchaj no, ropuchu niemyty, jestem Zagryzek, a więc nie byle sroka, toteż prowadź mnie do królewny, bo inaczej przeflancuję ci ucho lewe na prawą stronę i będą cię brali za trędowatego -

Rozsierdzony lokaj wziął się pod boki, półgębkiem zarechotał, a na jego twarz wystąpiły cętki. Z wyraźną wzgardą zlustrował zaświnione szaty Zagryzka, w przeczyste niebo wzrok wbił, na koniec parsknął:

- dziadu wredny, usłyszże mnie choć raz. Jeżeli chodzi o królewnę, to ona już nie jest królewną, a pomywaczką fajansowych statorów, której zezwalamy pucować srebrne zastawy. Jako była władczyni, mieszka w karczmie na szklanej górze.

Skończył się nam feudalizm i od dwóch dni mamy republikę, a ja zostałem jej najjaśniejszym Prezydentem. Doszły mnie wieści, że pozbawili cię tronu, berła i wszystkich termoforów, ale nie frasuj się: na razie nie są to wiadomości sprawdzone, tylko jakieś nierzetelne słuchy.

Szwankują mi donosiciele, ponieważ republika, to u nas ustrój niemowlęcy i w asortymencie tajnej policji mam niedobory. Starzy szpicle nie mają powodu służyć mi aż do śmierci, a na nowych jeszcze nie zarobiłem.

Prezydent kichnął w rękaw, burak pastewny podobny do nosa w chustkę zagłębił i prawił dalej tak:

- ja tu z tobą gadu-gadu, ale czy jest sens narzekać z tobą, skoro z ciebie satrapa? W koperczaki się zachciało, a sprawy publicznej wagi gniją? Prorokuję ci, że wkrótce za banitę brany będziesz i w żadnym przyzwoitym pałacu miejsca nie zagrzejesz -

Zagryzek jednak nie miał zamiaru martwić się przy lokaju, toteż udał, że, począwszy od komody, wszystkie szafy grają mu i tańczą. Monarszą głowę swoją dumnie podniósł na znak, iż co do swojego losu żywi inne przekonania, wyminął go, wziął szkapę na barana i ruszył do karczmy na górze, a że góra była szklana, śliska i niedostępna, szkapa zaś ciężka, Zagryzkowi przyszedł do głowy pomysł, że potrzebne są tu czary, że trzeba ją spłaszczyć i przybliżyć, bo zanim do niej dojdzie, ducha wyzipie.

Był co prawda uważany za głównego magika swojego kraju, lecz widocznie magia jego miała moc tylko tam, bo natężał się i natężał, a im więcej się natężał, tym szkapa była cięższa, a góra bardziej wyślizgana i stroma.

- Niech to dunder świśnie - krzyknął.

I dunder rzeczywiście świsnął jak na zamówienie.

Królewicz zdumiał się.

Na wszelki wypadek odmówił trzy pacierze za spokój duszy dundra.

Poskutkowało.

Ucichło i w całej przyrodzie było jak na zamówienie: ptaki ujadały sopranami, strumyk wił się i szemrał po parowach, a góra z królewną stała sobie tak niziutko, jak pragnął, więc z łatwością wlazł na nią i do drzwi karczmy zapukał.

Te natychmiast otworzyły się zapraszająco, lecz królewicz nikogo nie ujrzał, więc pomyślał sobie tak:

- mój ty dunderku roztomiły, pomogłeś mi się tu wgramolić, pomóż więc, bym był jak ongi, przystojny, młody i miał królestwo, a zmówię za ciebie ze trzy następne pacierze -.

Kiedy skończył myślenie, powiał solidny wiatr: karczma w pałac się zamieniła, w progu, dawniejszy Prezydent, już nie był najjaśniejszy, tylko lokaj pokłonami kobierzec trzepał. Zagryzka pod kolana ucapił i zaniósł do sali tronowej, gdzie szykownej urody panna, z garkotłuka w królewnę przeczarowana, witać go poczęła serdecznie.

Co sobie naobiecywali, jaka między nimi wybuchła sympatia, siła by gadać. Dość, że wkrótce odbyło się ich huczne weselisko i ja na nim byłem i beczki z miodem taszczyłem.

Brak głosów