Słyszałem na własne uszy!
Słyszałem na własne uszy! To rzekłszy, co czujniejszym krytykom moich skromnych notek chciałbym podpowiedzieć, że już do pierwszego zdania można się przyczepiać. Na własne ...? No, a niby czyje? Może lepiej: słyszałem na moje uszy? Nie, chyba nie lepiej … Na uszy słyszałem? Głupio jakoś... Samo „słyszałem” nie wystarczy? Niby wystarczy, ale... jednak przy własnych uszach zostanę. Zwłaszcza, że słyszałem to wielokrotnie, a tylko do własnych mam pełne zaufanie.
Słyszałem więc na własne uszy taki, mniej więcej, tekst: ja tam, panie, z komuną walczyłem codziennnie. Gdzie? U nas w zakładzie. Kto by się wysilał! Płacili dniówkę, więc, rozumiesz pan, czy się stoi, czy się leży … a jak się dało to i fuchę na boku szło jakoś załatwić. Nie będę się przecież komuchom wysługiwał! Gwoli ścisłości ten tekst powinienem powtórzyć w wersji biurowej, lecz szkoda czasu - wiadomo, o co chodzi …
Nie wiem jak innym, ale mnie zawsze wtedy rosło ciśnienie. Już nie pamiętam, czy bardziej z oburzenia, czy może dlatego, że docierało do mnie jaki ze mnie kolaborant, który dla komuny żyły sobie wypruwa.
Nie wiem jaki procent ewentualnych czytelników tej notki pamięta komunę. Niestety, dla tych, którzy nie pamietają, nie mam dobrych wieści. Wyjąwszy bezrobotnych, dla pozostałych dylemat jest prawie ten sam: kolaborować, czy bojkotować III RP?
Słysząc o falującym, zwijającym się asfalcie, o stadionach zmieniających się w baseny, o urzędnikach notorycznie stosujących tajny włoski strajk, aż chciałoby się zawołać: dobra nasza! Duch w narodzie nie ginie! Jeszcze tylko oporników w klapach marynarek i żakietów brak …
Dość ironii. Czegoś mi tu brakuje, albo może coś przeoczyłem. Czyżby różnice między PRL, a III RP zaczęły się zacierać? Już słyszę: ależ skąd! Na własne uszy słyszę. Jak można porównywać!
No, nie wiem. Owszem zmiany są, ale coś jakby ciągle takie samo: ludzie chcą i potrafią pracować, tyle, że dla siebie, nie dla nich. Jak zawsze. No, więc co?
Ano znów pojawili się ONI. Zapomnieli, że miało być inaczej. Kiedy wreszcie będziemy MY?
Żeby nie kończyć ponuro, opowiem anegdotę, którą słyszałem ... tra ... la … la ... niedawno: w pewnej korporacji dziewczyny skarżyły się szefowi, że trudno się wyrobić, że praca w kolejny weekend ponad siły, że nikt im nie płaci za nadgodziny, że są zmęczone itd. …
Szef postał, pomyślał, wyszedł.
Niebawem wrócił … ze zgrzewką puszek z napojem energetycznym.
Nie będę robił reklamy. Powiem tylko, że ten napój nie nazywał się Pendolino ani Dreamliner.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 634 odsłony