Czekając na Godota, czy jednak na Mesjasza.
Gdy dwie główne siły polityczne targają się za brody, to można z całym spokojem przyjąć, iż nic dobrego z tego nie wyniknie, jedna z nich notorycznie łamie prawo pisane i konstytucyjne, przy milczącej zgodzie drugiej awanturującej się strony, a za kilka dni, czeka nas manifestacja pod Sejmem. Niby nic, ale ja mam w powidokach skulonego manifestanta kopanego w biały dzień przez policjanta, na ulicy Marszałkowskiej w Warszawie. Bezkarnie, jak to zwyczajowo w Polsce.
I tak sobie myślę, że minione 8 lat spokojnego manifestowania, to jak dla niektórych odległa galaktyka o miliony lat świetlnych, że nie przychodzi im do głowy, iż czas bezpiecznych demonstracji minął jak dobry sen i nadchodzą czasy gdy prawo, zapisy w konstytucji, zależą od dobrego humoru rządzących, a co dopiero mówić o ... no właśnie. Organizatorzy zapewne przyzwyczajeni do noszenia na rękach wszelkiego rodzaju łobuzerii nie potrafią sobie wyobrazić innego scenariusza, natomiast ja, prosty człowiek uważam, że w tych „ciekawych” czasach przed podjęciem decyzji o odwołaniu się „do ulicy”, powinni wykorzystać wszelkie dostępne środki przewidziane prawem i konstytucyjnymi zapisami.
Zapytam (po raz kolejny, dla porządku), czy o łamaniu prawa i Konstytucji Rzeczypospolitej powiadomiono organy ścigania, czy zebrano wymaganą w Konstytucji ilość podpisów pod wnioskiem o postawienie przed Trybunałem Konstytucyjnym ministrów łamiących prawo, oraz nawołujących do łamania prawa?
Czy Prezydent to istotnie mąż stanu, któremu leży na sumieniu dobro rządzonego przez siebie kraju.
Niektórzy z Państwa czytających popukają się w czoło, z powodu bezskuteczności takiego działania, więc odpowiem: czy próbowano, czy przedstawiciele 8 milionów wyborców próbowali drogi formalnej, przecież o to chodzi, aby pokazać nam, właśnie tym wyborcom, że wykorzystano wszelkie możliwości i pozostała tylko „ulica”, że nie ryzykujemy swoim zdrowiem czy nawet życiem dlatego, że komuś jest wygodniej, ale dlatego że tak trzeba, że tak musimy. Nie jestem przeciwnikiem wyjścia na ulicę, jak nie byłem przeciwnikiem w latach osiemdziesiątych, ale wówczas nie było innej drogi „zamiast”.
Smutne, ale jeszcze bardziej smutnym jest to, iż nikt z polityków, nawet ten od gaśnicy nie widzi szansy na zaistnienie jako mesjasz niosący przesłanie, że trzeba stanąć w prawdzie, że istnieje inna droga niż gwałcenie prawa, że jedni i drudzy muszą ustąpić, że między Bogiem a prawdą obie strony grają na korzyść naszych najzacieklejszych wrogów, którzy tylko czekają na moment gdy, skoczymy sobie do gardła brat, bratu, sąsiad sąsiadowi, że akcja godzenia Polaków przez śmiertelnych wrogów Polski skończy się tragedią dla naszej niepodległości, którą będziemy przez wiele pokoleń odbijać w kolejnych powstaniach.
Nie widać mesjasza, ale pewne jest - jak a men w pacierzu - że przyjdzie on i rozdmucha tę iskierkę, która w nas Polakach się ćmi, gdzieś tam głęboko w trzewiach, a której panicznie boją się nieprzyjacioły nasze. Czekajmy więc na Mesjasza, nie na Godota.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 240 odsłon