Jaka i dla kogo nowa konstytucja?

Obrazek użytkownika Anonymous
Kraj

 

Tekst ten napisałem (i umieściłem w NP) w czerwcu 2016 roku, w czasie, gdy awantury o kształt polskiego systemu prawnego trwały już od kilku miesięcy i rozwijały się znakomicie. Ten piękny okres mamy już na szczęście (nieszczęście?) za sobą, ale rozmaite jego echa odbijają się nam czkawką do dziś. A i jutro będziemy pewnie mieli o co się kłócić, bo co jak co, ale tę czynność i lubimy i opanowaliśmy znacznie lepiej niż jakieś przyziemne, np. spokojne dyskutowanie. A tekst przypominam, bo po dłuższej przerwie wypłynęła ponownie sprawa zmiany  Konstytucji. Chodzi wprawdzie "tylko" o dopisanie naszej wierności (ograniczonej jednak do 2/3 składu Sejmu tj. 306,6667 posła (posłów?)) UE,  ale propozycję zgłosił ważny polityk Opozycji, a podjął Premier RP. Stąd moja "powtórka", bo w moim odczuciu w zasadzie nic się w stosunku do wymagań odnośnie Konstytucji nie zmieniło.

Zmienić trzeba cały paradygmat. Ostatnie awantury o ułaskawienia b. szefa CBA i mianowania w Trybunale Konstytucyjnym miały w tle nie tylko Konstytucję, ale i pojmowanie prawa w Polsce. Obie strony sporu przywoływały opinie „wybitnych prawników”, którzy z tego samego tekstu wyciągali przeczące sobie wnioski. Jeśli wiec uznać ten tekst tj. Konstytucję, ustawy i tzw. tradycję prawną (m.in. kazuistykę) za niesprzeczne, to przyjąć wypada, że uczeni prawnicy nie znają logiki. W takiej sytuacji zapytać można jak uzyskali swoje dyplomy i opinię prawników „wybitnych”. Jeśli zaś prawnicy ci są rzeczywiście wybitni, to nasze prawo jest do kitu. Możliwości te się nie wykluczają; może być i tak, że zarówno prawo mamy sprzeczne jak i prawników niekumatych logiki. To drugie jest trudne do naprawy, ale prawo  naprawić można łatwo. Nie mówię, że szybko, ale obecnie istnieje mnóstwo narzędzi do automatycznego sprawdzania niesprzeczności tekstów (np. przepisów prawa) jak i poprawności rozumowań, tzn. tworzenia na podstawie tych tekstów sensownych wyroków. Da się więc stworzyć dobry system prawa, w którym żaden „wybitny prawnik” nie otrzyma wniosku innego niż jego równie „wybitny” kolega. Byłby to zupełnie nowy paradygmat, gdzie mnóstwo „autorytetów” uczonych prawników zastąpiłby jeden autorytet logiki formalnej.  Nie wyeliminuje to, rzecz jasna, ani luk prawnych, ani konieczności uwzględniania rozmaitych szczególnych okoliczności, ale zawsze wiadomo będzie za co sąd karę obniża lub podwyższa.  Sąd będzie musiał tylko trochę lepiej pogłówkować nad uzasadnieniem, ale nie będzie mógł tak łatwo jak dziś zmienić kwalifikacji czynu. I tę poprawność orzekania sądu czy urzędu każdy obywatel mógłby sprawdzić samodzielnie lub znacznie mniejszym kosztem niż dziś (np. zlecając to jakiemuś studentowi matematyki, prawa, czy fizyki). Kompromitujące nasze elity spory, o to z prawem jest zgodne, a co nie byłyby w dyskursie o Polsce wyjątkiem, nie regułą. To jest do zrobienia i warto spróbować, bo okazja może się nie powtórzyć. Zamiast konstytucji „mętnej” możemy mieć niesprzeczny zbiór przepisów, na którym można budować sensowne prawo. Taką Konstytucję trzeba by, oczywiście, od czasu do czasu modyfikować, ale po każdej modyfikacji dostawalibyśmy twór równie dobry co jego poprzednik. I mielibyśmy dobrze określone sposoby zapewnienia poprawności każdej modyfikacji. Jest więc o co zabiegać.

Czy byłoby łatwo taką Konstytucję napisać? Na pewno nie. Główny kłopot upatrywałbym w aksjologii, tzn. w miarę jasnym wyartykułowaniu co jest mniej, a co bardziej ważne. To pierwszy, niezbędny i niepomijalny etap każdej pracy nad Konstytucją. Wiem, że powinno to być przedmiotem szerokiej publicznej dyskusji, wiem z grubsza kto na pewno powinien brać w niej udział, ale pojęcia nie mam kogo z niej wykluczyć ani kto miałby ją moderować. Ustalenie tych dyskutantów jest bardzo odpowiedzialnym zadaniem polityków. Drugim problemem jest chyba wyważenie stopnia „bezpośredniości” przepisów Konstytucji. Istniejący dziś przepis, że postanowienia Konstytucji stosuje się bezpośrednio należałoby zachować, ale uzupełnić załącznikiem opisującym jak rozumiane są użyte w Konstytucji pojęcia. To akurat wydaje się łatwe (teoretycznie, coś takiego już istnieje; to zbiór orzeczeń polskich sądów z TK włącznie), ale wielką pociechą to to nie jest, bo nie wiadomo czy zbiór ten jest niesprzeczny. Wielu  podejrzewa, że jest. Byłyby pewnie i inne sprawy, ale te są najbardziej chyba pilne.

Czy są zainteresowani? Tu jest, niestety, kłopot. Ja na dziś takich nie widzę. Żadna władza nie jest zainteresowana ograniczeniem możliwości manipulacji prawem. Nie znaczy to, że jest ona zła. Konieczność precyzyjnego uzasadniania zmian prawa (władza ustawodawcza), jego stosowania (władza wykonawcza) czy rozstrzygania o poprawności decyzji (władza sądownicza) znakomicie wydłuża proces podejmowania decyzji i czyni większość nieszczególnie znających logikę elit politycznych zakładnikami tych co ją znają. Mogłoby się więc zdarzyć, że jakiś autorytet poległby w starciu z trochę lepszym z matematyki uczniem. Dotyczy to, niestety, wszystkich opcji politycznych. Tak więc na poparcie elit liczyć raczej nie możemy. Na zainteresowanie przeciętnych obywateli tym bardziej nie. Jesteśmy jacy jesteśmy; heroiczni i małostkowi, nadmiernie ufni i podejrzliwi, chciwi i altruistyczni i mamy jeszcze wiele innych podobnie „sparowanych” cech. Stosunek prawa do sprawiedliwości wyrażamy słowami Pawlaka z kultowych Samych swoichSąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Rzadko artykułujemy to tak jak Pawlak wyraźnie, ale właściwie wszyscy akceptujemy fakt, że w sądzie toczy się „gra na przepisy”, w której zwykły człowiek robi za piłkę, nie za gracza. Akceptacja zimnych, formalnych i niezrozumiałych zasad logiki jako narzędzia rozstrzygania sporów pozbawiłaby nas nadziei na uniknięcie odpowiedzialności za błędy (niekoniecznie będące przestępstwem!)  i skrajnie uzależniłaby nas od nielubianych na ogół „mądrali”. Większość odbierałaby to – niesłusznie! – jako pozbawienie znacznej części podmiotowości i pozbawienie  wyimaginowanych (bo realnie prawa byśmy zyskali, nie stracili) praw.  I mogłoby się zdarzyć, że jakiś typ zażądałby od nas podejmowania odpowiedzialnych, przemyślanych decyzji. A tego nie lubi nikt. Warto przypomnieć, że w ojczyźnie demokracji obywateli Aten zaciągano niekiedy na głosowania przymusem, bo mieli ciekawsze zajęcia (nb.  czy nie byłby to dobry sposób na frekwencję w naszym Sejmie?). Na pewno nie są zainteresowani takim sformalizowaniem prawa sami prawnicy. Pracy mieliby znacznie więcej, a rozmowy z klientami byłyby trudniejsze. Wielu aktywnych dziś prawników kwalifikacji tj. znajomości logiki, do tej nowej pracy nie ma, więc ich sytuacja byłaby trudna.

 

Lekarstwo bywa i drogie i gorzkie, a lekarze nieprzyjemni. Społeczeństwo, en masse, musiałoby wyważyć korzyści i ewentualne straty spowodowane zwiększeniem roli rozumowań formalnych i znacznym ograniczeniem roli tzw. czynnika ludzkiego. Utrudniłoby to wręcz dramatycznie rozmaite działania korupcyjne; proste dziś „przekręcenie” wielu typów spraw wymagałoby ogromnego wysiłku włożonego w uzasadnienie pożądanego wyroku. Większość sądów nie byłaby w stanie zadaniu temu sprostać i z konieczności orzekałaby zgodnie z przepisami i potocznym rozumieniem sprawiedliwości. Ceną takiego utrudniania życia prawniczym krętaczom byłaby akceptacja prawa „bezdusznego”, automatu decydującego o losach i dobrach żywych ludzi. Sąd mógłby wprawdzie ten automatyzm osłabić, ale w mocno ograniczonym stopniu. O dzisiejszym powiedzeniu „sąd może wszystko” moglibyśmy zapomnieć. Możnaby pomyśleć, że wobec powszechnego braku zaufania Polaków do wymiaru sprawiedliwości propozycja obiektywizacji orzeczeń sądowych poprzez automatyzację wstępnej części generowania wyroków (bo tylko o tym mówimy) powinno być przez społeczeństwo przyjęte pozytywnie. Według mojego rozeznania tak jednak nie jest. Ludzie, poza wymienionymi wyżej obawami o „bezduszność” boją się też awarii prawniczego automatu. Jest to sytuacja podobna do tej, która miała miejsce przed wprowadzeniem na pokłady samolotów pilotów automatycznych, o istnieniu których wielu do tej pory nie wie i jest przekonanymi, że na całej trasie lotu stery maszyny dzierży żywy człowiek. Naprawdę w to wierzą! Możliwość awarii automatu logiki formalnej jest nieporównywalnie mniejsza niż prawdopodobieństwo nawalenia automatycznego pilota, ale przekonanie o tym zwykłego zjadacza chleba jest znacznie trudniejsze. I to – poza kosztami weryfikacji niesprzeczności istniejącego prawa (którą i tak musimy kiedyś zrobić bo ilość orzeczeń rośnie bardzo szybko) – jest na dziś chyba największym wyzwaniem stojącym przed reformatorami prawa, w tym piszącymi nową konstytucję. Na pewno jest to zadanie na kilka lat, ale kiedyś zacząć trzeba. Czy znajdą się ludzie, którzy wyzwanie to podejmą? Musieliby zagrać rolę lekarza ratującego zdrowie (a, być może, życie) pacjenta bardzo bolesną operacją bez znieczulenia. Na wdzięczność liczyć nie mogą. Chory pewnie ich nie doceni i zapomni o nich zaraz po powrocie do zdrowia (ból będzie jednak pamiętał!). Taka jest jednak rola lekarza. Jeśli to komuś nie odpowiada powinien zmienić zawód. 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)